
POZNAJ SWÓJ KRAJ: “Klimek i Klementyna” – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 134
Kiedy kilka lat temu spędzałam sierpień w górach, nie miałam szczęścia do słonecznych, wakacyjnych dni. Nie rozpieszczało mnie wtedy lato. Zamiast ukochanych wędrówek po górskich szlakach spędzałam czas w domu pod ciepłym kocem czytając książki i oczekując na chwile bez ulewy. Ale ilekroć spojrzałam przez okno w kierunku gór spowitych wełnistą mgłą, widziałam tylko bure chmury i krople deszczu. W końcu, któregoś ranka pomyślałam – dość siedzenia w domu, nie jestem z cukru! Sama sobie rozjaśnię sobie ten ponury dzień – mruknęłam do siebie, wyjmując z szafy ogniście czerwoną kurtkę i do tego cytrynowo żółte kalosze. Zieloną pelerynę schowałam do plecaka i powędrowałam w odwiedziny do znajomego bacy Szymona na halę pod Równicą.
– Może to i papuzie kolory, ale za to na duszy weselej – myślałam spoglądając na monotonną, szarą ulicę i szybko przemykających ludzi.
Tego dnia miałam wiele szczęścia. Było wprawdzie ponuro, zimno, mgły się włóczyły po górach, ale nie padało, a baca bardzo ucieszył się na mój widok.
– Dobre, żeś przysła dziwce, samemu nijako w taki ckliwy dzień.
– Jakie tam ze mnie dziewczę? – zaśmiałam się.
– No przeca żeś nie chłop! to i dziwce. Siednij se, naści tu konsek chleba zy śmolcem i oscypkiem, a ja cośik ci powiym –
Potem łyknął na rozgrzewkę wyśmienitej miodunki, zapalił fajkę i zaczął opowiadać. Wiele z tych legend już słyszałam, Szymon podczas każdej wizyt opowiadał mi coś nowego, ale tej opowieści o Klimczoku nie znałam.



– W Bielsku-Białej na niewielkim wzgórzu wznosi się wspaniały zamek, w którym znajduje się obecnie przepiękne muzeum. W tym zamku przed wielu laty żył książę Franciszek Sułkowski z córką Klementyną. Książę był dobrym panem, czułym na niedolę i krzywdę ludzką. Kiedy jedna z dwórek pochodząca z zubożałego ziemiaństwa zachorowała i zmarła, książę przygarnął jej syna Klimka na zamek. Chłopiec wychowywał się razem z księżniczką Klementyną. Razem się uczyli, bawili i dorastali. Potem pokochali wzajemnie. Lata mijały i na zamku pojawiali się konkurenci do ręki księżniczki. Klementynę przyrzeczono austriackiemu księciu.
Baca zamilkł, potem pyknął z fajeczki, dorzucił drewna do pieca i ciągnął dalej.
– W dniu uroczystych zaręczyn księżniczki, zrozpaczony Klimek uciekł w góry. Tam przystał do zbójników. Po jakimś czasie wybrano go harnasiem a jego banda zasłynęła z pomocy biednym. Okoliczni chłopi zaczęli nazywać Klimka Klimczokiem. Chłopak mimo pełnego przygód ryzykownego życia nie mógł jednak zapomnieć o ukochanej. Tuż przed samym ślubem księżniczki, porwał dziewczynę z kaplicy zamkowej i uprowadził w góry. Na wysokim szczycie zbudował kamienny dwór, gdzie młodzi zamieszkali. Dzisiaj w tym miejscu stoi schronisko PTTK zwane „Klementynówką”, a sama góra przez pamięć dla zbójnika nazwana została Klimczokiem. Po jakimś czasie Klementyna zatęskniła za rodzinnym domem i zapragnęła zobaczyć ojca. Klimczok nie chciał odmówić ukochanej i ruszył z nią w dolinę. Został jednak rozpoznany i zdradzony. Skuszony nagrodą wieśniak zawiadomił straż książęcą, a zbójnik został pojmany i wtrącony do zamkowego lochu. Klimka skazano na śmierć przez powieszenie za żebro na haku. Klementyna zaś z rozpaczy rzuciła się ze skały.



Baca znowu przerwał i po chwili dodał – Pamięć o Klimku i Klementynce i o ich wielkiej miłości pozostała na zawsze w nazwie góry i schroniska.
Siedzieliśmy jeszcze przez jakiś czas spoglądając w płonący ogień, kiedy na zewnątrz dało się słyszeć głośne beczenie. Szymon otworzył drzwi bacówki – trzeba mi iść na udój – powiedział.
– Owce beczą, deszcz nie pada i raźniej się jakoś zrobiło na świecie. Może już koniec tej słoty. Przyjdź jeszcze kiedyś, a tu masz świeże oscypki – i podał mi niewielki pakunek. Machnął ręką na pożegnanie i poszedł doić owce.
Spojrzałam w niebo, mój baca miał rację, pojaśniało, chmury się przerzedziły, w lesie zaczynały śpiewać ptaki, a zabłąkana jaszczurka wychyliła głowę spod liści. Nie chciało mi się jeszcze wracać do domu.
– Pójdę inną drogą, trochę dłuższą, ale i ciekawszą – pomyślałam i ruszyłam w stronę schroniska na Orłowej. Ścieżka chwilami wznosiła się stromo, chwilami opadała w dół, żeby w końcu wejść w mroczny las. Po nocnym deszczu było ślisko, z gałęzi spadały krople wody, wokół było pusto, tylko wiatr towarzyszył mi po drodze. Tuż przed polaną pod Orłową pojaśniało a zabłąkany promień słońca oświetlił przytulne schronisko na hali.



Powietrze po opadach było krystalicznie czyste, wiatr rozwiewał chmury, chwilami pokazywały się skrawki błękitnego nieba.
– Rzeczywiście chyba koniec słoty, jak powiedział baca pod Równicą. Może jutro wyjrzy słońce i zrobi się odrobinę cieplej bo dzień jest zimny, zupełnie jak nie letni – pomyślałam popychając drzwi do schroniska. Smakowity zapach unosił się po niewielkim pomieszczeniu. Znakomity góralski żurek wspaniale rozgrzewał i był wręcz koniecznym dodatkiem do tego zimnego i pochmurnego dnia.
Bardzo lubię takie opowiadania. Mieszkańców tak blisko, kiedys chodziłam po beskidach ale mało znany legend
Pani Danusiu, Pani teksty sprawiają, że już tęsknię do wiosny, do wyjazdów, do wędrówek, do zwiedzania, do chłonięcia tego pięknego świata. Dziękuję bardzo!!