Odsłony: 1148

Kiedy wybierałam się do Senegalu, nie przyszło mi nawet do głowy, że właśnie tam, w Zachodniej Afryce przeżyję swoją największą przygodę życia.
Senegal przywitał mnie słońcem i feerią barw oraz tym oszałamiającym charakterystycznym dla Afryki zapachem. I nieważne, czy to Tunezja, Egipt, Kenia, RPA lub Maroko – Afryka pachnie egzotyczną wilgocią, tropikalnymi roślinami, pustynnym suchym wiatrem, wonią węgla drzewnego, przypraw i owoców.
Senegal to nie tylko historia, ludzie, zabytki, niezwykłe krajobrazy z imponującymi baobabami ale również bogata przyroda. Ze względu na osobliwą florę i faunę Senegalu stworzono tutaj liczne rezerwaty przyrody i Parki Narodowe.
W nocy, która poprzedzała moją wizytę w Parku Fathala, długo nie mogłam zasnąć. Emocje związane ze spotkaniem następnego dnia z dzikimi zwierzętami pobudzały moją wyobraźnię. I chociaż niejednokrotnie w Afryce widziałam zwierzęta na wolności, to zawsze było to dla mnie wielkim przeżyciem. Bezsennie obracałam się z boku na bok mając przed oczami stada słoni, antylop, zebr, lwów i innych drapieżników. Odgłosy otaczającej przyrody potęgowały wrażenia i nie pozwalały na wypoczynek. W końcu znużona przysnęłam, kiedy z krótkiego snu wyrwał mnie głośny śpiew ptaków. Nie mogłam dłużej leżeć w łóżku. Za oknem szarzało.
Do wyjazdu na safari miałam jeszcze sporo czasu. Ruszyłam powitać nowy afrykański dzień.
Ośrodek, w którym spędziłam noc, znajdował się na rozległym, porośniętym tropikalną roślinnością terenie nad brzegiem rzeki. Były to swobodnie rozrzucone okrągłe domki w stylu afrykańskiej wioski. Tuż za moją chatką rozciągał się busz, będący siedliskiem dla wielu ptaków i zwierząt. Ptaki witając wschodzące słońce śpiewały jak oszalałe. Ranek był rześki, upał jeszcze nie doskwierał. Z przyjemnością zeszłam nad rzekę. Z boku usłyszałam trzask gałęzi i moim oczom ukazał się dorodny guziec. Cichutko przysiadłam na zwalonym pniu i z radością przyglądałam się porannemu rytuałowi budzącej się natury. Tuż obok z zarośli, rozglądając się niespokojnie na boki,wyszedł Toko senegalski, piękny ptak z potężnym dziobem. Ale nawet ten potężny dziób nie ochroniłby go przed leżącym nieopodal w przybrzeżnym błocie krokodylem.


Od strony kuchni hotelowej dały się słyszeć hałasy i głosy ludzkie. To znak że i dla ludzi rozpoczął się dzień. Toko ciężko łopocąc skrzydłami zerwał się do lotu. Spłoszony krokodyl zsunął się do wody, guziec powoli zniknął w zaroślach.
Doleciał mnie cudowny aromat świeżo parzonej kawy. Spojrzałam na zegarek. – Jeszcze zdążę się napić kawy przed wyjazdem na safari – pomyślałam wstając.
Byłam już blisko mego domku, kiedy ptaki na okolicznych drzewach podniosły głośny wrzask. Im bliżej podchodziłam tym większy był harmider. – Pewnie mają młode w gniazdach i chcą mnie przestraszyć – pomyślałam przyspieszając kroku. Ale to nie ja byłam obiektem niezadowolenia ptaków. Tuż obok mojej chatki wśród krzewów żerowało stado małp. Nauczona przykrym doświadczeniem z małpami w Tajlandii (bywają agresywne) szybko odgrodziłam się drzwiami od tych mimo wszystko pociesznych i uroczych zwierzaków. Czekałam dłuższą chwilę, ale małpy nie chciały opuścić swego stanowiska. Widać owoce na krzewach bardzo im smakowały. W końcu ptaki powoli ucichły a małpiszony zniknęły w zaroślach. Mogłam opuścić swoje schronienie, ale na kawę nie było już czasu.
Chwilę później w towarzystwie kilkuosobowej grupy wyruszyłam na bezkrwawe łowy do Parku Fathala. W parkach narodowych w Afryce nie wolno poruszać się samodzielnie. Safari odbywają się samochodami terenowymi z doświadczonymi przewodnikami, czasami tropicielami doskonale znającymi zwyczaje dzikich zwierząt.




Po niespełna godzinie jazdy samochód przekroczył granice Parku. Teren był zupełnie odmienny niż znane mi inne afrykańskie rezerwaty. Bardziej dziki, porośnięty nie tylko gęstymi zaroślami, ale i mnóstwem drzew, wśród których górowały ogromne baobaby. To był prawdziwy busz.
– Jakże tu wypatrzeć zwierzęta – pomyślałam zmartwiona, kiedy kierowca nagle zwolnił, a przed moimi oczami jak na zawołanie ukazało się niewielkie stado żyraf. Po chwili przed samochodem przemaszerowały antylopy Oreas i moje ulubione pasiaste zebry. Nieopodal pojawiły się ciekawskie strusie. Wśród drzew, nie zwracając uwagi na stojący tuż obok samochód, ze stoickim spokojem ucztował towarzystwie młodych guźców nosorożec. W parku niestety nie występowały słonie i inne zwierzęta spotykane we wschodniej i południowej Afryce, ale można było zaobserwować ogromne ilości znanych i mniej znanych ptaków.
Czas płynął nieubłaganie. Kierowca przyspieszył i po niezbyt długiej drodze zatrzymał się na niewielkim parkingu przed Zarządem parku.




Teraz dopiero zaczynała się prawdziwa przygoda.
Z parku wydzielono ogromny teren pod rezerwat lwów, które żyły tam na swobodzie, ale pod niewielką kontrolą człowieka. To lwy, które zostały osierocone, lub porzucone przez matki we wczesnym dzieciństwie i samodzielnie nie przeżyłyby w buszu.
Po krótkim przeszkoleniu jak się zachowywać w towarzystwie dzikich zwierząt, po podpisaniu deklaracji o własnej odpowiedzialności, każda osoba z naszej niewielkiej grupy otrzymała długi kij i teraz już pieszo ruszyliśmy na spotkanie twarzą w twarz z… lwami.
Lwów nie wolno było wyprzedzać i zbliżać się na bardzo bliską odległość bez zezwolenia opiekuna. Należało zachowywać się cicho i spokojnie, a kij wbrew pozorom nie służył do obrony, był tylko znakiem dla zwierząt, że nie ma zagrożenia ze strony człowieka.



Z daleka dał się słyszeć ryk lwa. – To Masaj. Był dzisiaj trochę niespokojny i na wszelki wypadek jest zamknięty – powiedział uspokajająco przewodnik – ale spotkacie się z dwoma wspaniałymi lwicami – dodał z uśmiechem. Z grupki lekko wystraszonych ludzi padło pytanie – czy one nie są groźne? Przewodnik roześmiał się głośno – to są dzikie zwierzęta, ale dzisiaj już dostały swoją porcję mięsa i raczej nie będą miały ochoty na ludzką przekąskę.
Z boku rozległ się szelest i po chwili na drogę wyszły dwie pełne wdzięku lwice ze swoim opiekunem. Wśród ludzi przebiegł szmer zachwytu. Cudowne, płowe, królewskie koty poruszały się miękko na wielkich łapach, nic sobie nie robiąc z grupki wylęknionych, ale zachwyconych ludzi. Przeszły powoli tuż obok i skręciły w boczną drogę. Teraz dopiero można było ruszyć za lwicami. Opanowało mnie niezwykłe uczucie, fascynacja, radość i oczarowanie. Obecność dzikiego, groźnego zwierzęcia tuż obok jest czymś tak poruszającym, że nie da się tego wypowiedzieć słowami. To trzeba po prostu przeżyć. I po raz kolejny moja ciekawość wzięła górę nad rozumem. Nie byłabym sobą, gdybym ukradkiem nie pogłaskała lwicy, która w odpowiedzi na mój nieśmiały dotyk smagnęła mnie ostrzegawczo a może pokojowo, ogonem po nogach.
Książki podróżnicze, beletrystykę i przewodniki o Afryce najtaniej kupicie TUTAJ
tekst i zdjęcia: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Witam
A czy spacer z lwami organizowała pani przez jakieś biuro podróży na miejscu ?
Ten uśmiech lwa nie jest szczery.
Danusiu podziwiam ten świat ale jeszcze bardziej twoją odwagę. Pozdrawiam
Danusiu, nie bylabys soba, hahaha 🙂 Jestes niemozliwa, ale rozumiem Ciebie w zupelnosci. Ja rowniez nie moglabym sie oprzec poglaskaniu 🙂