SKARGA NA WRÓŻKĘ – felieton Iwony Banach
Odsłony: 778
Ostatnie Andrzejki, wszak były niedawno, przypomniały mi sytuację sprzed jakiegoś czasu. Choć nie miała nic wspólnego z Andrzejkami, to trochę mi się z nimi skojarzyła. No bo jakby trochę w temacie. Posłuchajcie…
Pewnej niedzieli zadzwoniła do mnie koleżanka, której z pewnych względów nie widuję zbyt często, z zaskakującym pytaniem:
– Słuchaj, czy jest u nas jakiś związek wróżkologiczny, czy coś w tym rodzaju? Chodzi mi o jakąś naczelną radę wróżkologiczną czy jakoś tak…
Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia, czy coś takiego istnieje. Mam jednak pojęcie, jaka jest moja koleżanka – to pieniaczka pierwszej wody.
– Pismo takie muszę napisać i wiesz, może byś przyszła, pomogła… Bo ja z pisaniem nie za bardzo, a ty, że ho, ho, ho!
– To sama wpadnij do mnie – zaproponowałam.
– Kiedy ja… właściwie.. tak jakby nie mogę – odpowiedziała koleżanka i zaintrygowała mnie tak bardzo, że natychmiast postanowiłam do niej pójść, bo dla mnie, jak ktoś nie może, to nie może, ale jak dodaje „właściwie” i „tak jakby” to kryje się pod tym coś tajemniczego.
Natychmiast do niej pobiegłam.
Na schodach minęłam starszego pana z obandażowaną głową, potem jakąś kobietę z ręką na temblaku. Kiedy weszłam do mieszkania koleżanki okrzyk rozpaczy wyrwał mi się z ust bezwiednie.
O Boże!!! Kto cię tak urządził?! Mąż? – zawołałam, choć to podobno nieładnie o takie rzeczy pytać.
– Coś ty? Spadłam ze schodów – odparła wzruszając ramionami.
Wyglądała moim zdaniem bardziej na przejechaną przez walec. Co prawda poniemiecki budynek, w którym mieszkała, miał koszmarnie strome, kręcone schody, to jednak żeby z nich spać i podbić sobie oko, trzeba by się bardzo postarać.
– A oko to też schody? – zapytałam niepewnie.
– Nie, to Jadźka. Sąsiadka z naprzeciwka. Poszłam do niej, trochę się poszarpałyśmy i tyle.
W tej chwili z sąsiedniego pokoju usłyszałam stuki i jęki. Po chwili w drzwiach pojawił się poobijany i oddolnie nieco też zagipsowany mąż koleżanki. Tragicznym szeptem zażądał herbaty.
– Co tu się stało? – jęknęłam przypomniawszy sobie starszego pana z parteru i sąsiadkę z ręką na temblaku – ta Jadźka pobiła was wszystkich? Tych z dołu też?!
– Nie no co ty, przecież nie wciągamy sąsiadów w nasze sprawy prywatne – obruszyła się szczerze.
– A to były sprawy prywatne?
– Tak, poszarpałam się z Jadźką, bo dowiedziałam się, że mój mąż mnie z nią zdradza, usłyszał to jej mąż, poleciał do mojego, mój wypadł z mieszkania i go walnął, pobiegłyśmy z Jadźką na pomoc, ona tłukła mnie, ja jej chłopa, jakoś się zaplątaliśmy i spadliśmy ze schodów.
– A sąsiedzi?
– Oni nie spadli. Tę z pierwszego to ktoś nogą walnął jak wychodziła z mieszkania, a sąsiad z parteru tylko zemdlał z wrażenia i łeb sobie obtłukł. W sumie dwa złamania i jeden ząb jak na sześć osób to i tak niewielkie szkody.
– A rozumiem… Ty w sprawie tych szkód chcesz pisać? Do administracji?
– Nie, tam już napisałam. Teraz skargę na wróżkę chcę napisać. One mają chyba jakichś przełożonych? Nie? Poszłam do niej, powiedziała mi, że mąż mnie zdradza i zobacz, co się stało?
– Chcesz złożyć skargę, że powiedziała ci, że mąż cię zdradza?
– Nie, to jest w porządku, taka praca, tylko, że ona powiedziała mi, że jak tę sprawę załatwię to pójdę na sylwestra z mężem i będę się świetnie bawić. Sylwester za trzy dni. Sukienkę kupiłam, buty kupiłam – w koszty poszłam, a patrz jak ja wyglądam, no i chłop do niczego się nie nadaje!
I wiecie co? Pomyślałam, że my się naprawdę amerykanizujemy! Tak cal po calu. Niedługo mordercy będą żądać odszkodowania za pracę w uciążliwych warunkach, bo na krwi można się przecież poślizgnąć. Złodzieje będą podawać zbyt dobrze zabezpieczone ofiary do sądu o utrudnianie wykonywania zawodu, a pisarze wezwą wenę twórczą do stawiennictwa pod groźbą przymusowego doprowadzenia przez policję.
To ostatnie oczywiście popieram!
Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim
