PRZYGODA W TEBAŃSKICH GÓRACH – fotoreportaż z podróży Danuty Baranowskiej
Odsłony: 636
Zanim otrzymamy relację z najświeższej podróży Danuty Baranowskiej do Meksyku, przedstawiamy ciekawą opowieść o wyprawie do Egiptu. Tym razem odwiedzimy Dolinę Królów i podążymy za biało-czarną kotką…
Dolina Królów, czy Dolina Deir el-Bahari znana jest wszystkim odwiedzającym Górny Egipt.
Ale droga przez góry, którą przed wiekami przemierzali budowniczowie grobowców faraonów, nie jest już tak dobrze znana. Mało kto wybiera tę niegościnną, stromą ścieżkę prowadzącą z Doliny Królów do Dajr al-Bahri, gdzie znajduje się świątynia Królowej Hatszepsut.

W czasie któregoś z moich pobytów w Egipcie wyruszyliśmy razem z moim egipskim przyjacielem Ibrahimem, na niezapomnianą wycieczkę przez góry.
Było wcześnie rano, ale w Dolinie Królów panował już ogromny upał. Położona wśród gór dolina to rozpalony słońcem kocioł stromych, skalistych ścian brązowego wapienia, w których zostały wykute grobowce faraonów.

Idziemy szeroką wygodną drogą, spotykając nielicznych jeszcze turystów mijamy wejście do grobowca Tutanchamona. Na moment zatrzymałam się przed słynnymi schodami. I znowu jak zwykle w czasie pobytu tutaj, poczułam dreszczyk emocji. Nietknięta zawartość grobowca oraz tzw. klątwa faraona, która towarzyszyła odkryciu miejsca pochówku Tutanchamona w 1922 roku, uczyniła z niego najbardziej sławne i tajemnicze znalezisko archeologiczne.
– Dzisiaj udamy się do świątyni królowej Hatszepsut, ale zupełnie inną drogą niż docierają tam turyści – stwierdził Ibrahim i wskazał palcem wąską, stromą drogę wspinającą się do góry między grobowcami faraona Setiego I, i faraona Amenmose.
– To jest szlak, którym dojdziemy do świątyni. Idź powoli, ja tylko kupię wodę mineralną i dogonię cię – powiedział zostawiając mnie samą na kamienistej ścieżce.

Szłam wolno, ciężko oddychając, żar lał się z nieba a bluzka lepiła mi się do pleców, ale za to widok roztaczający się wokół rekompensował trudy. Spojrzałam za siebie czy nie widać Ibrahima, ale wszędzie była pustka i tylko wiatr pustynny zawodził wśród skał, przynosząc ulgę rozgrzanemu ciału. U stóp leżała Dolina Królów, a nad głową rozciągało się błękitne niebo bez jednej chmurki, tylko gdzieś wysoko pokrzykując leciał ptak. Na przełęczy drogi się rozchodziły. Droga wiodąca prosto przez góry prowadziła do Dair al -Madina – starożytnej osady wysoko kwalifikowanych rzemieślników, którzy dekorowali grobowce faraonów. Droga w lewo schodziła do świątyni Hatszepsut. Niepewnie spojrzałam na wąską, stromą ścieżkę i ruszyłam w dół uważając na ruchome głazy. Nagle usłyszałam dźwięk osypujących się kamieni, obejrzałam się będąc pewna, że to Ibrahim, ale… to nie był Ibrahim.

Na ścieżce powyżej siedział duży biało-czarny kot, a właściwie jak się później okazało, kotka.
– Co ten kot tutaj tak wysoko, na całkowitym pustkowiu, sam jeden robi? – pomyślałam.
– Przecież w tym upale ani myszy, ani szczura, ani nawet źdźbła trawy nie uświadczy, a co dopiero kropli wody.
– Kici, kici zawołałam – ale kotka chyba nie zrozumiała po polsku, bo spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie, wyprężyła ogon, miauknęła i zniknęła za jakimś głazem. Ruszyłam za nią za skalny występ, kotka jakby czekała na mnie, miauknęła przeszła parę kroków i stanęła przed otworem w skałach uporczywie miaucząc.

Wyciągnęłam latarkę z plecaka, nakreśliłam na kartce parę słów do Ibrahima, położyłam ją razem ze swoją kolorową chustką na ścieżce przyciskając kamieniem.
– Nie powinien tego przegapić, najwyżej poczeka na mnie chwilkę – pomyślałam i wsunęłam się za kotką w głąb skalnego korytarza. Korytarz schodził stromo w dół, ciemności rozjaśniał nikły strumień światła latarki, zrobiło się bardzo ponuro i gdyby nie kotka, która idąc pewnie naprzód, oglądała się za mną pomiaukując z cicha, pewnie bym zawróciła do wyjścia. Szłam już dobrą chwilę, kiedy korytarz skręcił nagle pod kątem prostym kończąc się niewielkim pomieszczeniem. Kotka siedziała na ogromnym głazie.
Komnata miała sklepienie w ciemnoniebieskim kolorze, na którym namalowano postać Izydy z rozpostartymi skrzydłami. Ściany pokryte były malowidłami z życia codziennego w starożytnym Egipcie, a rzekomy głaz, na którym przysiadła kocica to nic innego jak kamienny sarkofag z rozbitym wiekiem. Wiedziałam już, że znajduję się w grobowcu jakiegoś dostojnika. Zajrzałam do otworu po prawej stronie, ale okazał się płytką pustą niszą. Skierowałam snop światła w stronę drugiego otworu, zrobiłam krok w głąb i nagle ziemia i kamienie osunęły mi spod stóp. Zaczęłam spadać w dół osłaniając głowę i kurczowo ściskając w ręce latarkę. Wiedziałam, że nie mogę jej zgubić. Udało mi się zaczepić o jakiś wystający głaz. Kamienie i ziemia nadal osypywały się w dół. Po paru minutach wszystko ustało. Zapadła cisza i ciemność prawdziwie egipska. Dłuższą chwilę nie wiedziałam, co robić. Przerażenie mnie ogarnęło na myśl, że wszystkie żmije, skorpiony i pająki Afryki mogły mnie znaleźć tu pod ziemią. Po chwili rozsądek wrócił. Zapaliłam latarkę, którą cały czas trzymałam i zaraz zrobiło się bezpieczniej. Byłam cała obolała, ręce miałam podrapane do krwi, bluzkę też miałam rozdartą, ale nie byłam sama, naprzeciw siedziała kotka i mądrze na mnie spoglądała złotymi oczami. A obok dwa małe kocięta żałośnie pomiaukując tuliły się do siebie. – Muszę spróbować się stąd wydostać. Ale jak zabrać te kociaki ? – myśli goniły jedna drugą. Teraz rozumiałam dlaczego kotka przyprowadziła mnie tutaj.
Zaczęłam obchodzić pomieszczenie dookoła i wysoko ponad głową zobaczyłam ciemny otwór. Kocięta załadowałam do plecaka. Zarzuciłam go na plecy tak, żeby kociaków nie pognieść i wspięłam się na kilka wystających stopni, jakby schodków. Z bólem w poranionych rękach z trudem udało mi się wczołgać do korytarzyka. Powietrze było tutaj lepsze, łatwiej było oddychać, wyraźnie dało odczuć się świeży powiew. Korytarzyk rozszerzył się i przed sobą ujrzałam niebieskie niebo. Z ulgą wyszłam na otwartą przestrzeń. Byłam prawie na ścieżce. Tylko dlaczego kotka sama nie wyniosła kociąt. Przecież to było dla niej całkiem łatwe zadanie. Ale kotka nie chciałam mi zdradzić, dlaczego.

W dole rozciągała się wioska, dalej widać było ruiny świątyni królowej Hatszepsut. Obejrzałam się za kotką, ale nie było jej, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jeszcze w uszach zabrzmiało jej miauknięcie a potem zapadła cisza, przerywana popiskiwaniem maleństw w torbie. Z daleka zobaczyłam biegnącego Ibrahima.
– Jak ty wyglądasz, gdzie się podziewałaś przez ten cały czas, czy ty zamiast jak człowiek zejść z góry, zjechałaś na siedzeniu? – pytał zaniepokojony
– Wszystko ci opowiem, ale muszę najpierw doprowadzić się do normalnego wyglądu. Nie mogę tak pójść między ludzi. Nie znalazłeś mojej kartki?
– Nie! niczego nie widziałem, pewnie wiatr zwiał. Chodź zejdziemy do wsi, mieszka tam ciotka mojego kolegi. A co ty masz w plecaku? Tam się coś rusza! – zawołał
– Och, to tylko kocięta – powiedziałam. Takiego zdziwienia jakie ujrzałam na twarzy przyjaciela, nie widziałam nigdy dotąd.

Po krótkiej chwili weszliśmy do wsi. Domy naturalnego piaskowego koloru wybudowano z suszonej cegły mułowej , niektóre były bielone wapnem i kolorowo pomalowane. W centrum stał meczet z grubym minaretem. Ibrahim szedł w kierunku jednego z ostatnich domów we wsi. Stał on wyżej od innych jakby przyklejony do zbocza. Tuż za nim wyrastały wysoko strome skały. Przed domem siedziała starsza kobieta ubrana na czarno w nieodłącznej chuście na głowie.
– To pani Laila. Ona ci pomoże.
Później już, wymyta uczesana, przebrana w arabską galabiję gospodyni, popijając herbatę miętową, czekałam, aż bluzka zszyta i wyprana przez panią Lailę wyschnie w upalnym słońcu. Mogłam nareszcie opowiedzieć o wszystkim mojemu przyjacielowi.
Ibrahim słuchał, kręcił głową, wreszcie skwitował.
– Ty to masz szczęście. Znaleźć kociaki w starym grobowcu! Teraz będziesz je musiała chyba do Polski zabrać. Bo może to są dzieci Bogini Bastet – żartował Ibrahim.
Spojrzałam badawczo na Egipcjanina, czy się ze mnie nie naśmiewa, ale twarz mego przyjaciela pozostała niewzruszona.

Późnym popołudniem, mogliśmy opuścić gościnny dom pani Laili i kontynuować naszą wyprawę do świątyni, królowej Hatszepsut, ulubionej przeze mnie egipskiej władczyni. Kocięta zostały u Pani Laili, która obiecała się nimi zaopiekować. Egipcjanie bardzo kochają koty i mogłam być pewna, że znalazły ciepłe i przytulne miejsce.
Droga prowadziła stromo w dół, ale nie była zbyt uciążliwa i upał już tak nie dokuczał. Szybko stanęliśmy u stóp jednej z najlepiej zachowanych świątyń, będącej przykładem artystycznej doskonałości twórców okresu XVIII dynastii. Nadzorowana przez genialnego architekta Senenmuta, świątynia usytuowana została na trzech tarasach wspartych na zboczach wzgórz, połączonych rampami, do dziś majestatycznie góruje nad pustynną doliną Deir el-Bahari.
Aż się wierzyć nie chce, że przed wiekami na tych piaskach kwitło życie. Na dolnym tarasie był kiedyś ogród, pełen drzew i kwiatów, szemrały cicho fontanny, ludzie spacerowali po alejkach. Długo mogłabym się jeszcze przechadzać wśród ruin, ale czas jest nieubłagany. Chylące się ku zachodowi słońce, zostawiało fioletowe refleksy na barwnych malowidłach, czyniąc je bardzo realnymi. Ibrahim przerwał moje rozmyślania, pokazując mi oświetlone zachodzącym słońcem zabudowania polskiej misji archeologicznej. Jeszcze raz oglądnęłam się na imponujący monument, wtopiony w masyw górski, żegnając w myślach królową Hatszepsut, gdy nagle… w wieczornej ciszy rozległo się miauknięcie i z dolnego tarasu w stronę Doliny Królów dostojnym krokiem zmierzała biało czarna kotka. Przystanęła na chwilę, spojrzała na mnie rozumnym wzrokiem, jeszcze raz miauknęła, jakby mnie żegnała i zniknęła za skalnym występem.
– Gdybym wierzyła w legendy, to mogłabym przysiąc, że to bogini Bastet – odezwałam się cicho.
– Lepiej uwierz, tu może się wszystko zdarzyć, nie zapominaj, że jesteś w Egipcie – powiedział tajemniczo Ibrahim.
Kiedy dotarłam do hotelu, byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet ochoty na kolację. Stanęłam na balkonie i spojrzałam w kierunku Doliny Królów. Tebańskie Góry majaczyły w oddali oświetlone blaskiem księżyca.
– Gdzieś tam drzemią duchy starożytnych, a wśród nich przechadzają się bogowie i bóstwa egipskie stojąc na straży przeszłości i mijającego czasu – pomyślałam sennie.

Tekst i fotografie:Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Pani Danusiu cudowna przygoda 🙂 a gdzie zdjęcie kociaków?
A kotka wiedziała kogo ma znaleźć 🙂
Danusiu, jestes prawdziwym kamikadze, nie ma dla Ciebie przeszkód 🙂
Jesteś bardzo odważna,nie byłabym zdolna by samotnie wchodzić w grobowce.Pozdrawiam,dzięki za ciepelko i słońce.