“JESTEM ZAUROCZONA CUDEM ŻYCIA” – wywiad z Bożeną Mazalik

wywiady z pisarzami

Odsłony: 851

sdvByła informatyczką, przemierzyła Afrykę, swoje doświadczenia ujęła w formie reportażu, publikowała opowiadania, felietony. Niedawno zadebiutowała powieścią Ciosy słonia. Pisze – jak sama mówi –
“dla zachwytu nad światem, dla wyrażenia radości i bólu, i dla przyjemności”. O poglądach na autopromocję i reklamę, swoim targecie, ulubionych lekturach, sposobach doświadczania świata i nie tylko – z “babą na Safari”, Bożeną Mazalik rozmawia Iwona Banach. Zapraszamy.

Iwona Banach: Dzień dobry. Pisze Pani od niedawna. Pierwsza Pani książka to był reportaż. Babę na Safari czytałam, Opowiadanie Staruchy też, czy coś mi umknęło? 

Bożena Mazalik: Kilka opowiadań i felietonów. Ciosy słonia są powieściowym debiutem. I zaczęłam je pisać dopiero po wydaniu Baby na safari. Po nich napisałam drugą powieść. Właśnie ją szlifuję.

I.B.: Jak Pani pisze? Natchnienie plus komputer wystarczą, czy jest Pani zwolenniczką ciężkiej codziennej pracy bez czekania na „wenę z nieba”?

Bożena Mazalik: Nie wierzę w wenę. Nic nie wymyśli się samo, problemy fabularne same się nie rozwiążą, trzeba o nich myśleć, wykształcić w sobie nałóg codziennego pisania, wspomóc się każdą możliwą metodą. Zazdroszczę tym pisarzom, którym przychodzi to łatwiej. Według mnie tak zwana wena przychodzi tylko wtedy, gdy się pisze. I w ogóle co to jest? Większa łatwość pisania? Słowa same spływają na klawiaturę? Owszem, czasem tak się dzieje, ale nie zawsze tekst, który powstał w ten sposób nadaje się do czytania.

I.B.: W notce o pani jest wzmianka, że nie lubi Pani autopromocji i reklamy. Czy to normalne u pisarza?

Bożena Mazalik: To prawda, nie potrafię się nagiąć do promowania samej siebie, wychowywana byłam w takich czasach, gdy uczono raczej skromności, a może było to pranie mózgu związane z religijnością. Takie zaprzeczenie siebie, że człowiek stworzony jest do cierpienia do pokory i niewidzialności. Jakaś cząstka we mnie nie godziła się na ten wór pokutny, ale podświadomość jak wiadomo jest chłonna i w końcu nasiąkła. Za każdym razem gdy próbuję się czymś pochwalić, coś we mnie krzyczy, że to nie jest w porządku. Pewnie jakiś psycholog mógłby tu mieć pole do popisu, ale ostatecznie uznałam, że nie jest to wcale złe. Poczucie wartości mam, niekoniecznie muszę nim epatować. A reklama? Rozumiem już, że taki stał się świat konsumpcji, bez reklamy nie sprzedasz z prostego powodu, że prawdopodobnie nikt nie zauważy produktu w gąszczu jemu podobnych.

I.B.: Nie lubi Pani reklamy jako takiej, czy reklamy w pisarstwie? A może nie tyle reklamy ile jej formy? A może da się ciekawej i inteligentnie promować i czytelnictwo i pisarstwo?

Bożena Mazalik: W bezliku produktów sądzę, że reklama jest potrzebna, jednak jej nachalna forma mnie mierzi. Wydaje mi się, że jeśli ktoś nie został zarażony wręcz zainfekowany w dzieciństwie nałogiem czytania książek, to żadna promocja nie pomoże. Jesteśmy zasypywani dobrami, czasem wątpliwymi i nie potrafimy się już w nich rozeznać. Giniemy w morzu przedmiotów, gadżetów, często kompletnie niepotrzebnych. Poddawani jesteśmy praniu mózgów, konieczności osiągnięcia sukcesu, posiadania celu w życiu, dążności do realizacji czegoś tam w sobie. Moda na trenera, który powie ci jak żyć, bo pewnie żyjesz źle, mało efektywnie. Życie zostało zagęszczone do wyścigu szczurów nie tylko w korporacjach, to przeszło na normalnego człowieka. W szeroko zakreślonych mediach nieustannie podkreśla się, jacy mamy być. Jesteśmy bombardowani sylwetkami pięknych i szczupłych obrobionych w fotoszopie modeli i modelek, jednocześnie zmuszają nas do kupowania rzeczy, które mają nam to umożliwić. A to krem na zmarszczki, a to… nie wiem, staram się nie oglądać. Nie chciałabym być jedną z takich bomb, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że kiedy będę niewidoczna, to również nikt nie kupi moich książek z prostego powodu, że się o nich nie dowie. Poza tym, po co piszemy, żeby się wyrazić na szerszym forum.

I.B.: Z jednej strony reportaż z podróży, z drugiej odrobina fantastyki, a teraz pisze Pani żeby się wyrazić, ale dla kogo i po co Pani pisze? Dla kobiet? Mężczyzn? Dla zachwytu nad światem?

Bożena Mazalik: I dla kobiet i dla mężczyzn (dla nich były opowiadania w Magazynie Sezon), i dla zachwytu nad światem, dla wyrażenia radości i bólu, i dla przyjemności pisania, mimo że czasem to wcale nie jest przyjemność.

I.B.: Jaki jest Pani „target” i jak się to zaczęło?

Bożena Mazalik: Piszę dla dorosłych, ale nie tylko dla kobiet, a jak to się zaczęło? Chyba po przeczytaniu Wszystko czerwone Chmielewskiej, a miałam wtedy straszną chandrę, która trwała dobrych kilka dni, i ta książka mnie tak rozśmieszyła, że niemal wpadłam w śmiechową histerię. Wtedy pomyślałam sobie, że jeśli chociaż jednej osobie pomogę uporać się z życiowymi dołami, to warto. Piszę dla tego jednego czytelnika. Wiadomo, apetyt rośnie i teraz chciałabym, by grono tych ludzi się poszerzyło.

I.B.: Ciosy słonia nie są komedią. Nie są też ani romansem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ani też tylko książką przygodową, to literacka „bomba” – jak Pani określiłaby ten gatunek?

Bożena Mazalik: Oj tam, zaraz bomba, z pewnością nie romans. To powieść przygodowa, w której chciałam przemycić kilka ważnych dla mnie rzeczy. To Afryka, która utkwiła mi w głowie, w trzewiach niemal, to jej różnorodność, której nie przekazałam w Babie na safari, gdyż nie wszystko chciałam tam wkładać i dopiero później stwierdziłam, że przecież mogę spróbować napisać powieść.

fsfsafa

sasasfa

dasdasd

a

I.B.: Nie ogranicza się Pani do jednego gatunku. To kwestia natchnienia, które przychodzi nagle i przynosi ze sobą nie tylko pomysł, ale i gatunek, czy może świadomy wybór?

Bożena Mazalik: Chyba wszystko naraz. Próbuję też wszystkiego naraz, jednak utwory, które mam odwagę wysłać do wydawcy, wybieram świadomie. Trzymam w szufladzie kilka próbek, które pisałam dla siebie i pewnie tam zostaną.

I.B.: Czy autor powinien się trzymać jednego gatunku, tego, do którego przyzwyczaił czytelników, czy wolno mu eksperymentować i w jakim zakresie? 

Bożena Mazalik: Jeszcze nikogo do niczego nie przyzwyczaiłam. Zatem mnie to nie dotyczy. Ale na pólkach w księgarniach pełno różnych cykli, trylogii, tetralogii. Z pewnością łatwiej się wtedy „sprzedać”, tak myślę. Co do eksperymentów – jeśli ktoś pisze dla przyjemności, to wszystko mu wolno, najwyżej żadne wydawnictwo nie wyda jego dzieła. Z drugiej strony, gdyby nie eksperymenty, literatura stałaby w miejscu.

I.B.: Czy napisze Pani kiedyś sagę obyczajową? Taką kilkutomową? Czy może jednak woli Pani inne „klimaty”. Chodzi mi o szukanie własnej „niszy” na rynku czytelniczym? Warto to robić, czy lepiej pisać „pod czytelnika”?

Bożena Mazalik: Lubię zmiany. Poza tym nie znam siebie dobrze, w sensie osoby. Sądzę, że może warto sprawdzić, co wychodzi mi lepiej, a co gorzej, a jak inaczej to zrobić, niż pisząc i próbując? Nie przypuszczam, bym napisała obyczajową sagę, do tego trzeba mądrości, ogromnego daru obserwacji. To chyba zbyt duże wyzwanie.

I.B.: A Ciosy słonia, dlaczego na poważnie?

Bożena Mazalik: Jest kilka rzeczy, które nie dawały mi w Afryce spokoju i te tematy chciałam poruszyć. Nie chcę jednak niczego sugerować, książka dopiero się ukazała, pewnie niewiele osób ją przeczytało. Mogę tylko powiedzieć, że to opowieść o relacjach nie tylko rodzinnych, o bólu i stracie bliskiej osoby, ale też o przyjaźni, miłości i zaufaniu. Wszystko to wsparte na fabularnym pniu więcej niż prawdopodobnych wydarzeń. Wiele z tego, co opisałam, dzieje się, lub działo się w rzeczywistości. Chłonny rynek kości słoniowej w Azji, kłusownictwo w Afryce, przemyt, korupcja to nie fantazja, to prawdziwe życie. Jednak sylwetki bohaterów są całkowitą kreacją, zatem podobieństwo do osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe i niezamierzone.

safasas

vzvs

xvzxvz

I.B.: Co Pani czyta?  Jakie są Pani literackie „zakochania”?

Bożena Mazalik: Czytam literaturę popularno-naukową, poradniki i beletrystykę, opowiadania, eseje, poezję, powieści niemal każdego gatunku. Staram się nadążać za co ciekawszymi nowościami. Uwielbiam odkrywać nowych lub nieznanych mi dotąd autorów. Jeśli mi się spodoba, wtedy szukam wszystkiego co dostępne i wyczytuję, ile się da. Przyciąga mnie niebanalna lokalizacja, ciekawe miejsca, których pewnie nigdy nie odwiedzę i, jak już wspomniałam, przygoda, intryga i humor. Sensacja, kryminały, fantastyka, nawet obyczaj, ale tutaj jestem wybredna. Unikam powieści smutnych. Nie mówię, że ich wcale nie czytam, ale staram się dawkować je w minimalnych ilościach. Nie po to czytam, by się dołować. Miałam życie urozmaicone w emocje, dlatego nie potrzebuję podczas czegoś co robię dla rozrywki, wprowadzać się a minorowy nastrój. Z tego samego powodu unikam ostatnio niektórych kryminałów. Powstała jakaś moda na dogłębne wchodzenie w psychikę antagonisty, który rozkoszuje się zbrodnią. Teraz już nie zagadka jest najważniejsza, mnóstwo powieści epatuje nadmierną fascynacją złem, jakie w człowieku może się zrodzić. To mnie trochę odrzuca.

I.B.: To teraz może z innej beczki – po co czytamy?

Bożena Mazalik: Z dwóch powodów, pierwszy – by poszerzyć wiedzę o ludziach i o świecie, drugi – by uciec od tego świata. Wiem, sprzeczność ta przypomina oglądanie zabytków przez obiektyw aparatu. Zdarza się, że chcemy ten świat zawłaszczyć, zostawić sobie na pamiątkę, nawet zakopać gdzieś w szufladzie, ale nie mamy odwagi go doświadczać.

I.B.: Pani go doświadcza? W jaki sposób?

Bożena Mazalik: W każdy możliwy, a poza tym, jak wszyscy. Raz jestem bliżej wydarzeń, raz dalej, czasem mnie dotykają, ale bywa że istnieją w dalekim tle, nawet poza horyzontem. Jeśli życie i świat mi na to pozwalają, zastygam na chwilę. W ogóle to ja jestem zauroczona cudem życia. W tej materii mam mentalność dziecka. I mimo że bywają chwile, które wolałabym przespać, lub przeczekać w jakiejś bezpiecznej norze, to i tak staram się żadnej z nich nie uronić.

I.B.: Jest Pani informatyczką, czyli – jak się teraz sądzi – człowiekiem „od kodów i cyferek”, kimś, kto zaprzedał duszę „komputerowemu diabłu”, a w Pani książkach jest dużo poezji, jakiegoś nieokreślonego, właśnie duchowego piękna. Skąd Pani to bierze?

Bożena Mazalik: Nie mam pojęcia. Mam z grubsza ciosane poczucie humoru, a moja codzienność ostatnio jest dość monotonna, specjalnego uduchowienia w niej nie dostrzegam. Zaś era, w której byłam informatyczką, to zamierzchły mezozoik, czas ODRY i kart perforowanych. Wydawało mi się , że o niej zapomniałam. Zauważam jednak, że pozostał mi sposób myślenia, który przydaje się podczas budowania fabuły. Wykorzystuję tu lewą półkulę mózgu, tę logiczną i ona wkracza gdzieś w połowie powieści. Samo przędzenie wątku jednak załatwiam prawą, pozwalam jej poszaleć, odkopać skamielinę, albo prząść myśl, w następstwie tych szaleństw często się dziwię co napisałam, albo usiłuję zrozumieć, co autor miał na myśli. ? A tak na poważnie, zapewniam Panią, że owa poezja jest zupełnie niezamierzona, nieświadoma i … nie przyznaję się. Podobnie jak do wierszy, które pisałam w liceum. To pewnie ta prawa półkula.

I.B.: Jak codzienność wpływa na Pani pisanie?

Bożena Mazalik: Jedyny wpływ jest taki, że codziennie piszę. Poza tym staram się, aby problemy z mojego życia nie przenikały do powieści i odwrotnie.

I.B.: Bardzo dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że choć jest pierwsza, to nie będzie ostatnia – życzę następnych równie dobrych książek i radości z pisania.

Rozmawiała Iwona Banach
materiał chroniony prawami autorskimi

zdjęcia: prywatne archiwum Bożeny Mazalik

aaa

aaa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *