JAK WYCHODZĄC ZE STREFY KOMFORTU NIE WYJŚĆ Z SIEBIE – felieton Iwony Banach
Odsłony: 883
Pewna pani powiedziała mi wczoraj, via YouTube, że ludzie są kosmitami w hypnozie ( tak, tak, HY, nie hi) stworzonej przez ich ego struktury… To było wstrząsające, tym bardziej, że pani mówiła to dziwnym głosem i chyba stawiała kropkę po każdym wyrazie… W każdym razie jakoś tak to brzmiało.
Cytuję: Jesteś. Kosmitą. Gdyż. Ziemia jest. Tylko iluzją. I nie istnieje. W wymiarze…
Do dziś ta lekko plastikowa, wyprasowana jakimś super żelazkiem i czymś podpompowana buźka pięćdziesięcioletniej nastolatki ( i jej nieruchome oczy) pojawia się w moich snach i wierzcie mi – bajka to nie jest. No dobra, sami to sobie zobaczcie, ale gwarantuję, że “odzobaczyć” się nie da więc róbcie to z rozwagą i na własną odpowiedzialność.
Na mnie to też zrobiło szokujące wrażenie, dlatego postanowiłam poczytać o takich, no wiecie… Ludziach, którzy uczą innych ludzi jak żyć.
Takie wiecie, „wyjdź ze strefy komfortu”, „bądź sobą”, „pokochaj siebie”, „zaakceptuj zmiany”…
Dopadłam książkę na ten temat i niepomna moich koszmarnych zdolności do utrudniania sobie życia postanowiłam zabrać się do czytania i wprowadzania w czyn zawartych tam zaleceń. Na pierwszy rzut postanowiłam wyjść ze strefy komfortu i nie było to łatwe, bo w książce mówili, że powinnam zrobić coś niespotykanego, choćby orła na śniegu. Dobrze, że śniegu nie ma, bo bym zrobiła i przy moim szczęściu wylądowałabym w szpitalu prawie na pewno psychiatrycznym, choć chirurgii urazowej też nie wykluczam, ale co tam, dla wyjścia ze strefy komfortu polecano też przefarbowanie włosów na czerwono, albo zrobienie sobie szalonego makijażu. Z farbowania rezygnowałam, bo o ile wyjść z tej osławionej strefy chciałam, to jednak chciałam też móc do niej wrócić, kiedy dzieciaki zaczną za mną ganiać po ulicy, makijaż zrobiłam, choć właściwie się nie maluję nigdy. Wyszłam ze strefy komfortu wprost w łapy dermatologa, a i o okulistę musiałam zahaczyć, swędzące bąble to był pikuś, swędzące oczy, to dopiero tortura! Miałam ochotę drapać je szczoteczką do zębów!
Wiecie, czego się dowiedziałam, po kilku godzinach w kolejce do lekarza? Że mi się kosmetyki przeterminowały… Następnym etapem było coś w stylu „bądź sobą”. I tu powstał poważny problem, bo dotychczas sądziłam, że właśnie jestem sobą. Może jednak chodzi o to, że nie robię tego, o czym marzę? Tylko, że ja marzę o tym, żeby zamordować tego, kto wiertarką budzi mnie o drugiej w nocy… ale nie wiem, kto to jest. Blok duży i dźwięki koszmarnie się rozchodzą. I ponieważ nigdy nikogo jeszcze nie zamordowałam, na nikogo nie wezwałam policji ciemną nocą, pomyślałam, że może nie jestem sobą, więc trzeba to zmienić. Tak, o drugiej w nocy wezwałam policję do faceta z wiertarką. No nie powiem, poczułam się dziwnie. Druga w nocy, policjanci w chałupie…. I co z tego wyszło? Katastrofa.
Okazało się, że już ich do tego faceta trzy razy wzywali, że to nie w tej klatce, że jestem przewrażliwiona, no i to, że to nie wiertarka tylko wibrator.
– Boże kochany, wibrator?
Wiecie, ile wstydu się najadłam? Wiem, nie powinnam do łóżka innym zaglądać, skoro sama jestem już w wieku mocno popoborowym i zazdrość przeze mnie przemawia.
– Ale żeby taki seksualny przyrząd tak warczał? – zapytałam mocno zdziwiona i wtedy zdziwiłam się jeszcze bardziej.
– Głodnemu chleb na myśli – odparł bezczelnie jeden z policjantów – to wibrator do betonu. Facet beton w piwnicy wylewa, a robi to w nocy bo rano idzie do pracy.
Ostatnim zaleceniem (ostatnim, do którego postanowiłam się zastosować, bo było ich zdecydowanie więcej) było „pokochaj siebie”. Nie dostrzegłam w tym nic zagrażającego życiu, więc podeszłam do lustra, jak kazała autorka, i spojrzałam sobie głęboko w oczy.
– O Boże, ależ to lustro jest brudne – stwierdziłam i poleciałam po drabinę – bo ja jestem niewielkich rozmiarów, a lustro prawie pod sufit. I wcale nie! Nie rozbiłam nią lustra. Nie spadłam z niej. Zwyczajnie umyłam lustro, jeszcze raz popatrzyłam sobie w oczy. Popatrzyłam na tego chudego, potarganego pokurcza na drabinie i się załamałam. Nie. Ja się do takich eksperymentów nie nadaję! Popłakałam się, wypiłam butelkę wina, znów się popłakałam i wyrzuciłam ten paskudny poradnik za okno. Po chwili zobaczyłam, jak ktoś go podnosi i zaczyna czytać… I co ja narobiłam??? Strefo komfortu wróć! Już nigdy cię nie opuszczę! Obiecuję!
Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim
Iwona Banach jest tłumaczką, nauczycielką, mamą dorosłej niepełnosprawnej dziewczynki, pożeraczką książek, szydełkoholiczką i straszną bałaganiarą. Interesuje ją dosłownie wszystko (no, może poza ekonomią i motoryzacją). Szczególnie kreatywna bywa w kuchni, choć rodzina twierdzi, że do jej obiadów zamiast solniczki należałoby dołączać gaśnicę (występujący w powieści pikantny sataraż nauczył ją przyrządzać tata). Nie jest aż tak roztargniona jak Regi, jedna z bohaterek, ale potrafiłaby schować masło do piekarnika, a kota do lodówki (gdyby nie to, że koty to zwierzęta przytomne i głośno protestują). Ta arcysympatyczna i pogodna osoba jest autorką książek Pokonać strach, Chwast, Pocałunek Fauna, Szczęśliwy pech, Lokator do wynajęcia, Czarci krąg, Maski zła oraz tłumaczką: Lilith, Zielone piekło, Za drzwiami, Koniec jest moim początkiem, Mistycy i magowie Tybetu, Migdał, Rzeźnik, Florencka gra, Syn Człowieczy. Otrzymała wyróżnienie w konkursie Twój Styl – Dzienniki Kobiet oraz wyróżnienie w konkursie Najważniejsze jest Niewidoczne dla oczu – za powieść Pokonać strach, pierwszą nagrodę w konkursie wydawnictwa Nasza Księgarnia za powieść Szczęśliwy pech.
