POSIADACZ – John Galsworthy, recenzja
Odsłony: 818
Posiadacz to pierwsza część trzytomowego cyklu zatytułowanego Saga rodu Forsyte’ów i nie trudno zgadnąć, że ten tytuł kojarzy prawie każdy czytelnik. Jego autorem jest John Galsworthy, który w 1932 roku dostał nagrodę Nobla między innymi właśnie za tę książkę. Nie podchodzę bałwochwalczo do nagród literackich i nawet literacki Nobel nie byłby w stanie przekonać mnie do książki, która mi nie podchodzi.
Posiadacza przeczytałam nie po raz pierwszy, po co najmniej dwudziestu latach z ponownym zachwytem i ciekawymi refleksjami. Dopiero w trakcie tej lektury zrozumiałam jak bardzo zmieniło się tempo życia, ale i pisania o życiu, jak bardzo zmieniło się tempo zdań, zabarwienie słów, znaczenie i sens opisów, jak w ogóle zmieniła się literatura.
Bo jak my teraz czytamy? Bezrefleksyjnie, „na kopa” gonimy za treścią, dialogami i akcją, opisy omijamy, nie cieszymy się pięknem słowa, melodyką zdania, wytwornością sformułowań, wolimy szybki „zachłyst” szybką książką po to, by rzucić się na kolejną, kolejną, jeszcze jedną, zaliczoną, pożartą, ale nie przetrawioną. Taka jest nasza epoka, wcale nie zła, po prostu inna, a ponieważ Posiadacz jest książką, która powstała ponad sto lat temu, jest powieścią zgoła inną i inaczej napisaną.
Tu narracja płynie leniwą rzeką słów. Pełna jest delikatnych fraz, pięknych sformułowań i tak, oczywiście… Opisów. Nie martwcie się jednak, te opisy są sensowne, plastyczne i konieczne. Mają wielkie znaczenie. Pokazują to, co w tamtych czasach miało znaczenie, blichtr i przepych, ale przede wszystkim stan posiadania.
Na samym początku poznajemy rodzinę Forsyte’ów zebraną na wielkiej uroczystości… To zaręczyny młodej Forsyte’ówny i pewnego „golca”, architekta bez grosza i perspektyw. Rodzina jest trochę zaszokowana, ale skoro dziadek się zgodził na to (niewątpliwie długie) narzeczeństwo, to wszystko jest jakby w porządku.
Jakby jest, a jakby nie jest. W genialnym labiryncie układów, związków i zależności odchodzącej już epoki wiktoriańskiej, w dusznym nieco zakłamanym, ale pięknym Londynie rodzi się coś, co ze wszech miar nie powinno się narodzić.
Soames – bogaty, trochę ograniczony i dość płytki tytułowy „posiadacz” zaczyna zauważać, że nie wszystko może posiadać dokładnie tak, jak sobie tego życzy. Nie wszystko może kupić, choć wydaje mu się, że to jedyny sposób by coś posiąść. Soames ma żonę, piękną Irenę, ale… ma ją nie do końca, nie posiada jej duszy, a przecież powinien. Musi, chce… Jej dusza powinna należeć do niego. Jest mężem, a więc właścicielem…. Dba o żonę, kupuje jej wszystko, czego można sobie zażyczyć, obdarowuje klejnotami, a jednak, nie jest w stanie pokonać jej sprzeciwu. Irena jest inna. Nie podporządkuje się.
Jest też niejednoznaczna. Początkowo bardzo zaprzyjaźniona z June powoli zaczyna coraz bardziej „przyjaźnić” się z jej narzeczonym, który buduje nowy, piękny, wielki, wspaniały dom wiejski dla Soamsa i Ireny… A może tylko dla Soamsa?
Wszystkim rządzi pieniądz, wielkie, przytłaczające i wiele mogące fortuny i rodzina, która trzyma się razem, ale tylko na pokaz, a dookoła angielskie mieszczaństwo, ta opowieść pokazuje okres apogeum świetności Forsyte’ów.
Autor nieco zgryźliwie i z ironią pokazuję mieszczaństwo jako warstwę społeczną, jego podwójną moralność i powierzchowną religijność.
Pokazuje też zmiany, które wkrótce nadejdą. Zapowiada je drobnymi wstawkami i delikatnymi aluzjami. I nie będą to zmiany na lepsze.
Książka napisana pięknie, wręcz zmysłowo. Opowiada o miłości, zdradzie, posiadaniu i śmierci, albo inaczej, o małżeństwie, nienawiści, zniewoleniu i władzy pieniądza, albo jeszcze…
Po prostu przeczytajcie sami. Jest piękna. To książka na czytanie długie, leniwe, powolne, takie czytanie z sercem i od serca. Bez pospiechu i pogoni za czymkolwiek.
Polecam, Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim
Wydawnictwo: MG
Autor John Galsworthy
Tytuł Posiadacz
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Stron 388
ISBN 978-83-7779-431-9