O NIEMODNEJ “SZARMANCJI”, SŁOWNEJ ELEGANCJI, KOBIETACH I TROGLODYTACH OPOWIADA ALEK ROGOZIŃSKI

Odsłony: 2103

aaaNasz dzisiejszy gość jest osobą publiczną, jednak spośród tłumu wyróżnia się nie dlatego, że jest znany w mediach. Ujmuje inteligencją, poczuciem humoru oraz pokorą i dystansem do siebie. Obecnie związany z magazynem Party a wcześniej z kultową Rozgłośnią Harcerską i Radiem Kolor, od jakiegoś czasu podbija rynek wydawniczy swoimi pięcioma powieściami. 
W imieniu Iwony Banach, zapraszamy na ciepłą, sympatyczną rozmowę z Alkiem Rogozińskim o kobietach, książkach, pisarstwie i zwyczajnym życiu.

Iwona Banach: Jest Pan swoistym ewenementem w pisarskim świecie, pisze Pan dla kobiet (oczywiście nie tylko) i wyraźnie widać, że ma Pan w tym dużo wyczucia, jednak pisanie dla kobiet wymaga mimo wszystko dużej i nieco innej niż typowo męska wrażliwości. To jest u Pana wrodzone, czy wypracowane i czy da się to wypracować? Bo wielu mężczyznom by się to przydało…

Alek Rogoziński: … zwłaszcza w naszym kraju –  podpisuję się pod tym obiema rękami! Aczkolwiek z ogromnym żalem zauważam, że kobiety – zwłaszcza ostatnimi czasy – coraz częściej tolerują u mężczyzn przekraczanie cienkiej linii między byciem „maczo” w dobrym tego słowa znaczeniu a zwykłym chamstwem. Mało tego! Czasem mam wrażenie, że niektóre panie są dumne, że mają u swego boku pospolitego buca. Cóż, wyrosło nam pokolenie, a przynajmniej jego część, wychowane na rozmaitych „Warsaw Shore’ach” i innych programach, które wpoiły dziewczynom przekonanie, że ideał faceta to napakowany sterydami, wytatuowany troglodyta, który co drugie słowo używa sformułowań rodem z łaciny furmańskiej. A takie cechy jak finezja, szarmancja czy dobre maniery są dobre tylko dla „ciot”. I niestety, to czasem widać, słychać i czuć. Tej części kobiet akurat nijak nie rozumiem, ale z pozostałą idzie mi całkiem nieźle. Być może dlatego, że od dawien dawna przebywam i pracuję właśnie w towarzystwie płci pięknej. Zaczęło się już w liceum. Uczyłem się w klasie humanistycznej, gdzie na jednego chłopaka przypadało siedem dziewczyn. Podobnie było na studiach filologicznych, a potem w radiu czy teraz w redakcji. Od przeszło trzydziestu lat obserwuję uważnie zachowania kobiet, ich reakcje, słucham o ich problemach. Musiałbym być ostatnim tumanem, żeby nie wyciągnąć z tego żadnej nauki!

I.B.: Te dwa światy, męski i kobiecy, w wielu aspektach się różnią. Jak Pan to rozpracowuje? Czy w „wyczuciu” kobiecego świata pomagają Panu znajome pisarki? Pisarze? Blogerzy? A może po prostu praca w kobiecym piśmie?

Alek Rogoziński: Zaskakująco te światy nie są znowu aż tak bardzo inne! Może w czasach, kiedy kobiety nie miały praw wyborczych, słowo „emancypacja” było pustym hasłem, a zadaniem pań było głównie urodzenie i wychowanie dzieci, a potem wyszywanie makatek, różnice były większe, ale teraz? Mamy wszyscy te same problemy, aspiracje, marzenia. Myślę, że z wolna zanika już pojęcie „typowo damskiego/męskiego myślenia”. Poza tym kobiety i tak są teraz moim zdaniem mocniejszą płcią, zwłaszcza psychicznie. Acz nie tylko, bo najlepszym znanym mi kierowcą jest właśnie kobieta, a jak trzeba kogoś „ustawić do pionu”, to z reguły też lepiej robią to panie, a nie panowie. Nie trzeba więc aż tak bardzo się w tych czasach starać, aby wyczuć płeć piękną. A przynajmniej dla mnie nie jest to specjalnym problemem, być może z powodów, o których wspominałem wcześniej. Przychodzi mi to naturalnie. I przyznam szczerze, że nigdy tego jakoś specjalnie nie analizowałem. Kiedy zacząłem pisać pierwszą książkę, było to dla mnie naturalne, że bohaterką będzie kobieta. I nie zastanawiałem się, czemu tak robię.

I.B.: Żartuje Pan sobie zarówno z kobiecego jak i męskiego „ego”, a odnoszę to tylko do dwóch ostatnich książek. W Do trzech razy śmierć pokazał Pan w krzywym zwierciadle damski, pisarski światek, w Lustereczku sportretował Pan świat męskich celebrytów. Za co zabierze się Pan teraz?

Alek Rogoziński: Teraz pora na rozprawienie się z mentalnością małomiasteczkową. Bo o ile życie w takich miejscach jest zapewne spokojniejsze niż w wielkich aglomeracjach i nie pozbawione swojego uroku, to fakt, że wszyscy koniecznie muszą tam wiedzieć wszystko o wszystkich, nieco mnie przeraża, a zarazem stanowi dobry materiał na książkę. Wychowałem się w dużym mieście, które daje mi komfort anonimowości i pierwsze wizyty na spotkaniach autorskich w takich malutkich mieścinach były dla mnie prawdziwym szokiem! Pamiętam jedną, na którą przyszła cała miejscowa „starszyzna plemienna”. Szybko się okazało, że o wiele bardziej niż moja twórczość literacka owe samozwańcze „strażniczki moralności i porządku” interesuje fakt, jak została odnowiona miejscowa biblioteka (bo moje spotkanie było pierwszym po remoncie) i czy oby „ich pieniądze” nie zostały źle wydane. Co do mnie miały tylko trzy pytania: „Czy ma pan dzieci?”, „Czy ma pan żonę?” i „Jak często chodzi pan do kościoła?” i już po kilkunastu minutach zorientowałem się, że zamiast mnie mógł tam przyjechać ktokolwiek, Jerzy Pilch albo Zenek Martyniuk, bo im to w sumie było doskonale obojętne. Trzeba było tylko przypilnować, czy oby biblioteka nie zaprosiła „elementu niepewnego moralnie”, bo jakby co – można byłoby od razu podnieść raban. A potem, kiedy już zostaliśmy w swoim gronie, wysłuchałem, na czym polega „działalność” tych pań, które na swoim terenie mają lepszy wywiad niż CBA, policja, i hakerzy razem wzięci. I to jest doskonała inspiracja do kolejnej książki!

I.B.: Nie dzieli Pan pisarzy na lepszych i gorszych w odniesieniu do sposobu w jaki wydają. Czy nie ma to dla Pana znaczenia?

Alek Rogoziński: Żadnego! Kiedy zacząłem myśleć o wydaniu pierwszej książki, sam też miałem w tyle głowy myśl, że być może będę musiał to sfinansować z własnej kieszeni. Wiem, że są osoby, które uważają tak zwany „self publishing” za chorobę toczącą polską literaturę i obniżającą jej poziom, ale ja do nich nie należę. Wierzę w inteligencję czytelników. Jeśli autor ma talent, wybije się nawet i samemu finansując swoje książki, a jeśli jest grafomanem albo – co dla mnie jest o wiele cięższym przestępstwem w literaturze – nudziarzem, to nie pomoże mu nawet to, że na jego książkach pojawi się znaczek jakiegoś renomowanego wydawnictwa. Poza tym ile gniotów wydają te renomowane wydawnictwa…! Nie mówiąc już o tym, że większość z nich nie chce nawet słyszeć o debiutantach, bo przecież łatwiej jest wydać książkę kogoś, kto już ma swoich czytelników i nie ma przy nim strachu, że „nie zwróci poniesionych nakładów”. Mówię to z własnego doświadczenia. Swoją pierwszą powieść wysłałem do sześciu wydawnictw. Odezwało się tylko jedno. Nie, przepraszam, dwa. Przy czym to drugie wciąż się ze mną umawia na „rozmowę w sprawie wydania pana debiutu”, bo nawet nie zauważyło, że minęły dwa lata od naszego pierwszego kontaktu, a ja mam już na koncie pięć powieści. Za to, dla równowagi, po sukcesie „Jak Cię zabić, kochanie?” otrzymałem już chyba z siedem propozycji z cyklu: „A może pan by coś dla nas napisał? Nieważne co, wydamy wszystko!”

grafika: Agnieszka Wróbel
grafika: Agnieszka Wróbel

I.B.: Pisanie to zawód czy pasja? A może ma Pan jeszcze jakąś inną pasję? Hobby? Ma Pan, jak wiem, całkiem sporą kolekcję tytułów książęcych, czy zbiera Pan coś jeszcze?

Alek Rogoziński: Pisanie to na razie hobby. Nie sprzedaję aż tak dużo egzemplarzy, żeby się z tego utrzymać, co znowu nie jest takie dziwne, gdy weźmiemy pod uwagę, że z książki, która w księgarni kosztuje 40 złotych, do kieszeni autorów trafia od złotówki do, góra, trzech złotych i to przed zapłaceniem podatku. Pracuję więc na pełnym etacie, piszę po nocach i sam się zastanawiam, jak długo jeszcze dam radę. Mój kręgosłup podpowiada mi, że raczej niezbyt długo. A hobby? Z pewnością jest nim film. Jestem kinomanem i moja wizja raju jest taka, że po zejściu z tego padołu, trafię wraz z przyjaciółmi do ogromnej sali kinowej, gdzie będę oglądał przez wieczność to, czego nie zdążyłem obejrzeć za życia. Ach, i jeszcze te tytuły książęce, a właściwie jeden – „księcia komedii kryminalnej”. To był i nadal jest ewidentny żart, ale w którymś momencie zastanowiło mnie, czemu tak bardzo irytuje niektóre moje koleżanki po fachu i blogerki. Bo przecież kilka z nich nawet się tu i ówdzie wypowiedziało o tym, jaki to skandal, że go używam. Nie będę się wdawał w psychoanalityczne dywagacje, skąd takie a nie inny odbiór tego niewinnego tytułu, choć mam swoją teorię co do tego, ale za to życzliwie podam na to sposób: wymyślcie sobie, kochane moje, jakieś własne ksywki i od razu będzie wam lepiej. Służę kilkoma do wzięcia gratis. Na przykład „pastereczka ludzkich uczuć”, „żelazna dama ostrych erotyków” albo „Xena – strażniczka Internetu”. Można korzystać…

I.B.: Jest Pan osobą wielostronną, mocno wrośniętą w kulturę, odniesienia do niej widać w wielu miejscach w książkach, jest Pan poza tym bardzo otwarty na inność i innych. Kto Pana takim uczynił? Dom, rodzina praca? Życie? Bo otwartość i zanurzenie w kulturze to nie są cechy charakterystyczne dla przeciętnego Polaka.

Alek Rogoziński: Wychowano mnie w przekonaniu, że człowiek powinien być dociekliwy i zadawać pytania – sobie i otoczeniu. Bo tylko takim sposobem rodzi się postęp. Gdybyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, nie szukali odpowiedzi, nie eksperymentowali, to nadal siedzielibyśmy w jaskiniach w oczekiwaniu na pojawienie się obiadu w postaci mamuta do upolowania. Dla mnie „inność” stanowi pole do badania i obserwacji. To, co zwykłe, z reguły z czasem staje się nudne. Dlatego na przykład uwielbiam podróżować. I dziwię się, kiedy słyszę narzekania rodaków, że np. w Jordanii w hotelu nie ma schabowego i pomidorowej. Dla mnie podróże to okazja na to, żeby otworzyć się na nieznane dotąd doznania – estetyczne, kulturowe, smakowe. Jesteśmy na tej planecie w sumie tylko przez chwilę. Poznajmy ją jak najbardziej się da, zanim obudzimy się na jakiejś innej! Taka jest moja filozofia od najmłodszych lat. I trochę się martwię, że niespokojne czasy – bo świat ostatnio mocno się rozhuśtał, a właściwie rozhuśtali go coraz bardziej durni politycy – mogą mi ten proces zaznajamiania się z Ziemią nieco utrudnić.

I.B.: Jest Pan niezaprzeczalnie gwiazdą, ale bez „gwiazdorzenia”. Ma Pan dużo zrozumienia dla innych – pomaga Pan, promuje innych pisarzy (co nie jest cechą częsta), raczej Pan chwali niż krytykuje, przynajmniej na forum publicum, z czym to jest związane?

Alek Rogoziński: Gwiazdą?! Beż żartów. Gwiazdą to jest Madonna, która ma na koncie 300 milionów dolarów, pięć rezydencji, trzech ochroniarzy i której twarz zna zapewne zdecydowana większość ludzi na świecie. W Polsce nie ma gwiazd. Są osoby, artyści, sportowcy i, niestety, politycy, którzy są po prostu trochę bardziej znani. Nie należę do tego grona. I chyba nawet bym nie chciał należeć. Mam wśród znajomych kilka takich osób. Nie wiem, jak dają sobie radę z tym, że kiedy idą ulicą, wszyscy się na nich gapią albo w tych czasach wyciągają telefony, żeby im zrobić ukradkiem zdjęcie. „Patrz, to ja na tle Rafała Maślaka! Ale czad!” Co im to daje?! Kocham swoją anonimowość. Pisarstwo to idealny fach dla takich osób jak ja – z jednej strony mamy swoje grono czytelników, spotykamy się z nimi, słyszymy, że to, co piszemy, wywołuje uczucia – rozbawienie, wzruszenie, przerażenie, zastanowienie – a z drugiej możemy spokojnie iść ulicą i pies z kulawą nogą nie zwróci na nas uwagi. Cudowna sprawa!

I.B.: Agatha Christie wymyślała fabuły, czyli w sumie morderstwa podczas mycia naczyń a Pan? Kiedy, podczas jakiej czynności wymyśla Pan swoje powieści?

Alek Rogoziński: Najczęściej podczas podróży. I tych dłuższych (na przykład w czasie wakacji na ulubionej wyspie cesarzowej Sissi wymyśliłem całą fabułę Moderstwa na Korfu), i tych krótkich – na przykład pociągiem czy nawet autobusem. Nie wiem czemu, ale wtedy myśli mi się najlepiej. Ta zasada nie działa tylko w samolotach, bo tam się za bardzo boję.

I.B.: Jest w Pana książkach, poza wątkiem kryminalnym, coś zupełnie niezwykłego, mianowicie warstwa słowna tekstu, w której (niejako odautorsko) przemyca Pan prześwietnie, nie zawsze tylko żartobliwe aluzje, błyskotliwe żarty i gry słów. Takie literackie „smaczki” to wielka gratka w Pana książkach, to coś, co Pan wymusza na tekście, czy tekst to wymusza na Panu?

Alek Rogoziński: To kolejna sprawa, której nigdy nie analizowałem. Po prostu siadam i piszę. Wynika więc z tego, że to raczej tekst wymusza to na mnie. A, i przy okazji gorąco podziękuję za komplement. Bo to, co nazywa pani „błyskotliwymi żartami”, niektórzy tytułują „humorem na siłę”. Pisanie komedii to jedno z najtrudniejszych zadań literackich – wiadomo bowiem, że ilu ludzi, tyle różnych typów poczucia humoru. Jednych śmieszy to, jak ktoś się wywróci na lodzie, innych, jak się co pięć minut pojawi jakiś wulgaryzm, a inni szukają właśnie gry słów, dwuznaczności, ironii. Wszystkim nigdy się więc nie dogodzi!

I.B.: Jest Pan dziennikarzem w piśmie “Party”, to Panu pomaga czy przeszkadza, bo jeszcze nie utrzymuje się Pan tylko z pisania powieści, czy dąży Pan do tego, czy jednak praca dziennikarza jest zbyt ciekawa by ją porzucić?

Alek Rogoziński: „Party” to jedna historia, pisanie – to druga. Nie spotykają się prawie nigdzie, chyba że przy okazji tego, gdy „Party” obejmuje patronat nad moją książką. Pisanie od początku miało być odskocznią od pracy dziennikarskiej i show-biznesu, bo ten w polskim wydaniu, jest nie do wytrzymania na dłuższą metę. Polskie „gwiazdy”, z nielicznymi wyjątkami, są tak trudne we współpracy, pozbawione najmniejszego nawet dystansu do siebie i drętwe, że po kilku latach człowiek najchętniej zapakowałby je do samolotu i wysłał na jakąś wyspę. Najlepiej – jak najbardziej oddaloną od Polski. Poza tym zawód dziennikarza powoli przechodzi do lamusa. Zastępuje go inny – „wypełniacza internetowego kontekstu” czyli „jak najwięcej newsów napisanych tylko po to, żeby się kliknęły”. To już nie jest moja bajka. Jeśli media papierowe zakończą swój żywot, a to ponoć kwestia kilku lat, a internetowe będą coraz bardziej skrótowe i wychodzące z założenia, że „ilość to jakość” – to i dla mnie w dziennikarstwie już nie będzie miejsca. Mam tego ponurą świadomość

I.B.: Jak każdy ma Pan trudne chwile, to zrozumiałe, jaki ma Pan sposób na stres? Stres Pana pożera, czy motywuje?

Alek Rogoziński: Stres niweluję podróżami, wizytą w kinie albo słuchaniem muzyki. I bynajmniej nie jest on dla mnie motywujący. Wolę pracę, zwłaszcza tę pisarską, w spokoju i dobrym samopoczuciu.

I.B.: Czytelnicy Pana kochają, to widać, Pan kocha czytelników, ale nie zawsze jest tak słodko. Z pewnością jest Pan też narażony na krytykę, jak Pan na nią reaguje?

Alek Rogoziński: Coraz mniej się nią przejmuję. Przy pierwszych książkach przeżywałem każdą złą recenzję, dokładnie ją analizowałem, a gdy czytałem coś, co w moim przekonaniu było niesprawiedliwie, próbowałem zwracać uwagę, dyskutować. Teraz wiem, że to był błąd i że najgorsze, co można, to mieć opinię „awanturującego się cenzora wolności słowa”. Nawet jeśli to „słowo” nie ma sensu. I mam też już świadomość, że niektóre recenzje są, najoględniej mówiąc, bardziej wyrazem ukłonów towarzyskich niż subiektywną oceną. Śmieszy mnie, gdy najpierw czytam jakąś na klęczkach pisaną opinię o książce, a następnie autorka tej książki widnieje ze swoją „polecanką” na okładce książki pani blogerki, która ową recenzję popełniła. Bo oczywiście pani blogerka też „wielką autorką jest (albo chce być)”. Z rozbawieniem obserwuję też działalność kilku internetowych towarzystw wzajemnej adoracji. Aż serce rośnie, jacy to tam wszyscy są utalentowani i genialni. I jak znakomicie piszą! Same arcydzieła! Ale jak już ktoś z takiego towarzystwa wypadnie, to znienacka talent też mu magicznie znika i nagle zaczyna pisać beznadziejnie. No po prostu chała za chałą. Na całe szczęście czytelnicy i tak wiedzą swoje! I za to ich kocham.

I.B.: A czytelnicy to wyczuwają, stąd ma Pan coraz większe ich grono. Dziękuję za rozmowę i życzę szczerze, aby spełniły się Panu wszystkie plany, zarówno zawodowe, jak i te prywatne. 

Książki Aleksandra Rogozińskiego najtaniej kupisz TUTAJ

Rozmawiała Iwona Banach
zdjęcia: archiwum prywatne/Alek Rogoziński

materiał chroniony prawami autorskimi

aaa
Kliknij i odwiedź fanpage Alka Rogozińskiego

Author: Klaudia Maksa

Blabla bla

3 thoughts on “O NIEMODNEJ “SZARMANCJI”, SŁOWNEJ ELEGANCJI, KOBIETACH I TROGLODYTACH OPOWIADA ALEK ROGOZIŃSKI

  1. Jak to ładnie napisane…szkoda tylko ze takie obłudne…Sam się promuje na innej pisarce i gdyby nie ona to świat niewiele by wiedział kim jest ten pseudopisarzyk…i to samo jest z tym towarzystwem wzajemnej adoracji- sam Pan w nim uczestniczy. Mimo wszystko doceniam odwagę do takich wypowiedzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *