DEMONY SPOD ZLEWU – felieton Iwony Banach
Odsłony: 1205
Gdybym miała teraz napisać powieść, to pewnie zatytułowałabym ją „Wieści spod mojego zlewu”, a co tam takiego może znowu być pod tym moim zlewem? Ostatnio widziałam demona i nie był to jedynie demon zniszczenia….
A zaczęło się od Harry’ego Pottera, choć w nieco pokrętnej formie. Nocami coś zaczęło mi syczeć w łazience. Miłośniczką Harry’ego nie jestem, ale film o syczącym potworze ukrywającym się w łazience widziałam, do tego mam wyobraźnię, co nie jest czasami aż takim atutem, zwłaszcza, kiedy coś syczy.
Nie mieszkam w domku jednorodzinnym, co w tym wypadku atutem też nie jest bo wyobraziłam sobie tego węża giganta w kibelku wędrującego rurami i porywającego sąsiadów, rzadko ich widuję, czego powodem mogą być wakacje, ale równie dobrze obfita w „sąsiadowodany” dieta potwora.
Kiedy nocą wychodziłam, z lękiem, wierzcie mi, z lękiem do łazienki, słyszałam ciągłe syczenie.
Byłam przerażona, nie wpadałam jednak w panikę, nocą nie, wpadłam za dnia, kiedy w spółdzielni mieszkaniowej powiedziano mi, ile mam dopłacić za wodę.
Wpadłam do domu zdecydowana dopaść wrednego węża, który ukrywał się w mojej spłuczce i chlał jakby był na kacu…
– Nie za moje pieniądze! – powiedziałam i zdjęłam pokrywę.
Spadła ciężka jak – tu wstawcie przekleństwo – na duży palec u nogi. Zawyłam z bólu i radości zarazem, masochiści tak mają. Ból był wielki jak Kilimandżaro, ale świadomość, że nie będę musiała wymieniać kibelka sięgała Himalajów.
U mnie jednak, powinnam była to wiedzieć, nic nie dzieje się ot tak sobie. W moim domu nieprzewidywane zdarzenia umawiają się na randki.
Pogrzebałam w spłuczce i już, już miałam zakrzyknąć triumfalne “hurra”, kiedy coś chrupnęło. Już nie syczało. Teraz wyło. Pomyślałam, że w sumie wyjec jest mniej niebezpieczny od węża, więc może go jakoś oswoję.
Kiedy usiłowałam to zrobić, usłyszałam huk w kuchni. I już wiedziałam, że nie będzie łatwo. Jestem z natury spokojna, ale dziś poddałabym torturom idiotę, który nazywając siebie zapewne architektem, umieścił otwory okienne w tym bloku dokładnie o dwa centymetry od sufitu, co sprawia, że karnisze, jeżeli są konieczne, trzeba umieszczać z dala od okien i to w suficie. Z pewnych względów życiowych kiedyś z tego zrezygnowałam i założyłam rolety, takie paskowe, mycie ich to była droga przez mękę, bezskuteczna dodajmy, toteż je wywaliłam i na ich zaczepach umieściłam prowizorycznie drążek od karnisza, prowizorka jak prowizorka, mówi się, że jest bardzo trwała, moja nie była.
Wszystko zleciało… hmmm na pysk.
No i teraz, kiedy usiłowałam ratować kibelek i złamany drążek oraz pomniejsze szkody – jakieś tam rozbite słoiki z nieokreśloną zawartością, usłyszałam chlupot pod zlewem.
Tak, pod tym samym, który ratowałam własnymi siłami jakiś czas temu. Wsadziłam głowę pod tenże zlew uważając, by się nie poturbować i spojrzałam prosto w przepastne ślepia demona, który smrodem i gulgotem oświadczył mi.
– Witam w piekle, czym jeszcze mogę służyć? Jeżeli pragniesz problemów z gazem naciśnij jeden, jeżeli ma wywalić prąd naciśnij dwa, w przypadku katastrof naturalnych poczekaj na zgłoszenie się operatora piekielnego.
Ja jednak pomyślałam sobie – „jeżeli chcesz przeżyć dzisiejszy dzień i nie umrzeć z głodu, wezwij hydraulika”.
Odpadł syfon, na szczęścia nauczona doświadczeniem, pod zlewem zawsze stawiam wiadro. Demony są straszne, ale zalani sąsiedzi, o ile nie zostaną pożarci przez węża giganta, bywają o wiele gorsi, szczególnie jeżeli właśnie skończyli remont.
Pokuśtykałam do łazienki zakręcić wodę. Przyjrzałam się pobojowisku zupełnie bez stoickiego spokoju, wpadłam w panikę. Muszę wezwać hydraulika… Do takiego bałaganu? Przecież to niemożliwe. Nie wpuszczę nikogo do domu…
Woda zakręcona, w zlewie miska ratunkowa, ja od wczoraj pucuję mieszkanie odkręcając wodę raz po raz i sączę ją hmmm po kropelce. Oszczędność jak się patrzy. I od tej oszczędności seksistowskie myśli zaczęły mi przychodzić do głowy.

Po raz pierwszy od lat pomyślałam, że faceci czasami się do czegoś przydają. Niby duże toto, nieporęczne, zjadliwe, żarte i działa na piwo, nie wierzę w cuda, spłuczki taki nie naprawi, zlewu też nie, tego w szkołach nie uczą, ale śmieci czasem wyniesie…
A ja w ferworze sprzątania znalazłam takie ilości zachomikowanych śmieci, że sama będę kilka razy do śmietnika latała.
No cóż!
Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim

Iwona Banach jest tłumaczką, nauczycielką, mamą dorosłej niepełnosprawnej dziewczynki, pożeraczką książek, szydełkoholiczką i straszną bałaganiarą. Interesuje ją dosłownie wszystko (no, może poza ekonomią i motoryzacją). Szczególnie kreatywna bywa w kuchni, choć rodzina twierdzi, że do jej obiadów zamiast solniczki należałoby dołączać gaśnicę (występujący w powieści pikantny sataraż nauczył ją przyrządzać tata). Nie jest aż tak roztargniona jak Regi, jedna z bohaterek, ale potrafiłaby schować masło do piekarnika, a kota do lodówki (gdyby nie to, że koty to zwierzęta przytomne i głośno protestują). Ta arcysympatyczna i pogodna osoba jest autorką książek Pokonać strach, Chwast, Pocałunek Fauna, Szczęśliwy pech, Lokator do wynajęcia, Czarci krąg, Maski zła oraz tłumaczką: Lilith, Zielone piekło, Za drzwiami, Koniec jest moim początkiem, Mistycy i magowie Tybetu, Migdał, Rzeźnik, Florencka gra, Syn Człowieczy, Między niebem a Lou. Otrzymała wyróżnienie w konkursie Twój Styl – Dzienniki Kobiet oraz wyróżnienie w konkursie Najważniejsze jest Niewidoczne dla oczu – za powieść Pokonać strach, pierwszą nagrodę w konkursie wydawnictwa Nasza Księgarnia za powieść Szczęśliwy pech.