Odsłony: 2818
Jestem pewna, że po przeczytaniu tego tekstu każdy pomyśli, że albo jestem wariatką (co niewykluczone) albo mam straszliwego pecha, ale to NIE jest moja wina, NIE tym razem! Tym razem to wina tych, którzy wymyślają dni wolne od zakupów…. 15 było święto, takie prawdziwe, ze wszystkimi możliwymi utrudnieniami. Sklepy, te duże zamknięte, a co za tym idzie, zamknięte też trzy okoliczne… apteki.
A zaczęło się od tego, że spuchło mi oko. Żeby tylko to, to by było do przyjęcia, ale ono zaczęło mnie swędzieć tak strasznie, że miałam ochotę wydłubać je sobie widelcem, albo choć podrapać je porządnie tarką do sera….
Zapalenie spojówki – zawyrokowałam i… no właśnie. Nie miałam żadnych szans na wizytę w aptece. Żadnych. O lekarzu nie wspominajcie. (Oczywiście istnieją apteki dyżurne, to fakt, ale ja nie jestem zmotoryzowana, a podróż z jednego krańca miasta na drugi w dzień świąteczny, taksówką…. no way – koszmarnie drogo!)
Musiałam przetrwać, ale to „przetrwywanie” było bardzo wkurzające. Po co tak trwać bezczynnie, to nudne, trzeba coś robić. Postanowiłam w tym bolesnym trwaniu wspomóc się internetem. Po zastosowaniu kilku kuracji oko spuchło jeszcze bardziej, postanowiłam zastosować kolejną: była mało inwazyjna, wystarczyło przepłukać oko wodą.
Uczyniłam to, niestety z braku orientacji przestrzennej nalałam sobie wody do ucha. Wiecie, że w takich przypadkach nie wolno używać patyczków? Ja też wiedziałam, ale użyłam. Ciut ogłuchłam. Stanęłam więc na jednej nodze i skacząc na niej chciałam tę wodę z tego ucha jakoś wylać. Rąbnęłam głową o szafę, na szczęście nie o kant, ale przesuwane drzwi „wypięły się” z rolki i podcięły mi nogi. Po chwili leżałam na nich jak na łożu boleści. Ledwie wstałam i na wpół ślepa i głucha poszłam do łazienki. Wtedy do akcji wkroczył mały palec u nogi bardzo boleśnie uświadamiając mi, że mam w saloniku wielką szafę na książki. Paluszek chrupnął i odgiął się pod kątem 90 stopni.
Oczyma duszy zobaczyłam swoją nogę w gipsie i po prostu się przestraszyłam.
– Co to, to nie! Żadnego gipsu – oświadczyłam paluszkowi i jednym ciosem przywróciłem paluszek do porządku.
Nie zemdlałam, bo nie należę do osób mdlejących, ale moja nóżka zrobiła się ciut fioletowa.
– Szlag! – burknęłam i powlokłam się do komputera.
– Obłożyć kapustą i usztywnić linijką – podpowiedziała mi natychmiast wyszukiwarka.
Kapustę miałam tylko kiszoną, więc zrezygnowałam, usztywniłam nogę linijką i owinęłam ją bandażem. Niestety, linijka miała dwadzieścia centymetrów i trochę za bardzo wystawała. Kuśtykając do kuchni zaczepiłam nią o dywanik, w sumie udało mi się nawet utrzymać równowagę, rozbiłam tylko nos… O lodówkę, ale tylko odrobinkę i nadwyrężyłam rękę w nadgarstku, ale tego mogłam się była spodziewać. To u mnie normalne i zdarza się bardzo często.
Byłam tak obolała, że oko w sumie przestało być jakimś szczególnie wielkim problemem. Noga siniała, ale co miała robić?
Mimo pokusy zrezygnowałam z zastosowania kolejnych internetowych porad medycznych. Za mało mi zostało nienaruszonych części ciała.
Przetrwanie nocy było czymś bardzo trudnym i pełnym niewypowiedzianych katuszy, za to następnego dnia rano jak bardzo grzeczna dziewczynka zjawiłam się u lekarza.
Ten popatrzył na mnie i pokręcił głową.
– Kto panią tak strasznie zmasakrował?
– Wujek – odparłam z przekąsem. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mam dość szczególny głos. Ten, kto jednak słyszy mnie po raz pierwszy, zazwyczaj bywa zdziwiony, skąd u tak niepozornej istoty takie zachrypnięte, prawie męskie głosisko.
– To trzeba go wsadzić do więzienia, podbite oko, złamana noga, nadwyrężony nadgarstek, guz na głowie, i do tego zdarte gardło…. Krzyczała pani? Stąd ta chrypa? Jak nazywa się ten zwyrodnialec?!
– Wujek Google!

Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim