W GROCIE ZEUSA I NIE TYLKO. Część II – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1230
Droga wspinała się ostrymi zygzakami mocno pod górę. Dzień był prześliczny, a powietrze przejrzyste jak kryształ. Góry otaczające Lasithi z ich stromymi i skalistymi stokami widziałam w całej okazałości. Na przełęczy wiał silny wiatr, ale widok był niepowtarzalny. Z jednej strony zielona dolina Aposelemi i północne wybrzeże oraz sam płaskowyż, a z drugiej wyrastał dziki masyw Dikti. Droga biegła w dół ku równinie, na stokach mnóstwo drzew i krzewów owocowych, między którymi widziałam ule.

Pszczoły miały tam wspaniały miododajny teren. Ten górski, kreteński miód był chyba najlepszy, jaki kiedykolwiek jadłam. Na samą myśl o przepysznym jogurcie ze złocistym pachnącym miodem, który rankiem jadłam u Spirosa, ślinka napłynęła mi do ust. Wzdłuż drogi na skalistych stokach pasły się kozy. Wszędzie ich pełno, daleko na skałach i na pochyłych powykrzywianych drzewach słyszałam dzwoneczki i pobekiwanie.

W górskich wioskach kwitło tkactwo i najpiękniejsze tkaniny były wyrabiane właśnie w górach Dikti. Tradycyjne pasiaste tkaniny we wzory geometryczne tkane są tutaj na ręcznych krosnach, a szyte z nich wspaniałe torby, ręczniki, fartuchy, koce, narzuty w kolorach żywej czerwieni, żółci, zieleni i brązu można kupić prawie w każdym domu.

Mijałam ciche wioski położone wzdłuż drogi okrążającej płaskowyż. Wszędzie mogłam dostrzec żelazne wiatraki, wyglądające niezwykle romantycznie, kiedy ich skrzydła, pokryte płótnem, obracały koła pompujące ze zbiorników wodę do nawadniania pól. Tam czas się naprawdę zatrzymał. Ludzie żyli jak przed kilkudziesięciu laty, mimo telewizorów, anten satelitarnych i telefonów.

Nagle ukazał się drogowskaz – Psychro. – To tutaj jest ta słynna grota – pomyślałam. Na parkingu trudno było o wolne miejsce. Mnóstwo autokarów i samochodów. Każdy chciał zobaczyć miejsce narodzin Zeusa.
Do plecaka włożyłam latarkę, sweter i po kilkunastominutowej uciążliwej wspinaczce stanęłam przed jaskinią. Do środka prowadziły kamienne śliskie schody. Komora była ogromna. W najniższej części znajdował się mały stawek. Stalaktyty i stalagmity dzieliły komorę na mniejsze pomieszczenia i oświetlone latarką wyglądały jak fantastyczne stwory z bajkowej krainy. Z trudem oderwałam wzrok od cudów natury. Musiałam wracać, miałam jeszcze przed sobą odwiedziny u siostry Nikosa.

Tzermiado to mała, spokojna górska wioska, gdzie znajdowało się wiele malowniczych zakątków, uroczych uliczek i domów porośniętych winoroślą Można było zobaczyć proste bielone chaty z kamienia z drewnianymi drzwiami i domy ceglane ze zdobionymi wejściami. Uliczki wyglądały jak jeden wielki sklep z tkaninami, koronkami i wyrobami rękodzieła tkackiego.

Cerkiew znalazłam od razu i piekarnię też. Białego domu z namalowanymi niebieskimi kwiatami i czerwonymi pelargoniami w doniczkach nie sposób było nie zauważyć. Zwłaszcza pelargonie wyglądały bardzo swojsko. Na ławce siedziała drobna, starsza kobieta, ubrana tradycyjnie na czarno, obok wygrzewał się w słońcu ogromny szaro-biały kot zwinięty w kłębek i przykryty ogonem.
– Kalimera, szukam Pani Marici Gregopulus. Mam prezent od Nikosa Papadopulosa z Sissi.
– Jia sou(witam Cię) – Roześmiała się radośnie. – To ja, proszę wejdź do środka. Wiedziałam, że przyjedziesz, Nikos telefonował. No nie patrz tak na mnie, my też mamy telefony komórkowe – Znowu się roześmiała. – Zamknij usta, bo tutaj muchy czasami latają.
A ja ze zdziwienia naprawdę miałam otwarte usta – zaniemówiłam. Marica mówiła najczystszą polszczyzną, nawet nie kalecząc naszych trudnych do wymówienia liter.
– Jak? Skąd Pani zna tak dobrze język polski? – zapytałam, jąkając się.
– Chodź napijemy się kawy, mam doskonałe ciasteczka anyżowe i wtedy wszystko ci opowiem.
Marica szybko nakryła do stołu. I były nie tylko anyżki, ale i miska pełna wyśmienitego jogurtu, czarka z miodem, pachnący chleb prosto z piekarni, gorące serowe bułeczki, dzbanek soku z winogron, złociste i granatowe mechate śliwki, a przede wszystkim gorąca, mocna aromatyczna kawa.

– Urodziłam się w Litochoro – rozpoczęła Marica. – Na lądzie, w Grecji. Kiedy wybuchła wojna domowa, dużo Greków wyemigrowało do Polski. Wyjechaliśmy i my. Miałam wtedy jedenaście lat. Ojciec był rolnikiem, ale kochał góry i zamieszkaliśmy w takiej małej wiosce u stóp Beskidu. Tam poznałam Stefana. W pięćdziesiątym ósmym wyszłam za mąż i już tam zostałam. Moi bliscy wrócili do Grecji. Urodziłam dwóch synów i córkę. Ale zawsze ciągnęło mnie tutaj. Rodzice wrócili do Litochoro, ale dwaj bracia osiedlili się na Krecie. Nikosa już znasz, a Georgi mieszka w Chanii. W końcu tęsknota stała się tak wielka, a w Polsce nie było nam łatwo i w sześćdziesiątym czwartym roku wróciliśmy najpierw do Litochoro, potem przyjechaliśmy na Kretę, tutaj do Tzermiado. Dziesięć lat żyliśmy spokojnie i szczęśliwie, dzieci dorastały, kiedy to się stało. Stefan był drwalem i przygniotło go drzewo w lesie. Miałam trzydzieści siedem lat, trójkę dzieci i zostałam całkiem sama. Było mi bardzo ciężko. Nikolaos pomagał mi wtedy i kiedy zapytał po trzech latach czy wyjdę za niego za mąż, odpowiedziałam, że tak. To dobry człowiek i kochający mąż, i ojciec dla moich dzieci. Córka jest lekarzem w Atenach, starszy syn prawnikiem w Iraklionie, a młodszy tutaj w Tzermiado uczy w szkole. Gdyby nie Nikolaos, oni nigdy by nie byli tym, kim są. Tak więc widzisz, skąd znam język polski. Zresztą mój brat wiedział doskonale, że przysyłając ciebie tutaj, zrobi mi ogromną przyjemność, a tobie niespodziankę.
– Pani brat to mądry człowiek. Powiedział, że jeżeli tu przyjadę to nie pożałuję. I rzeczywiście miał rację.
Czas płynął bardzo szybko, nastało już późne popołudnie, kiedy zaczęłam się żegnać.
– Zaczekaj chwilę, dam Ci beczułkę miodu dla Nikosa – powiedziała Marica i szybko wybiegła z pokoju.
– Beczułkę już Nikolaos włożył do bagażnika, a to jest dla Ciebie. – I podała mi kolorową, pasiastą torbę na ramię. – To z wełny naszych kóz, sama farbowałam, sama tkałam. A tutaj jest serwetka. – Położyła na stole rzecz niezwykłej urody, białe cudeńko, utkane tak delikatnie, że wyglądało jak pajęczyna z kroplami rosy.
– To jest piękne! Ale ja nie mogę tego przyjąć.
– Możesz, możesz, to przyjemność dla mnie, że Ci się podoba i, że zawieziesz to do Polski. Że jakaś moja cząstka tam znowu wróci, bo ten wasz kraj, ale i mój też… bardzo pokochałam.

tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Wspaniale prezenty od Polki 🙂 Kto by sie spodziewal, to wspaniale, ze nie zapomina sie o jezyku ojczystym 🙂
Piękne i wzruszające