TAJEMNICZE MIASTO W PERUWIAŃSKICH ANDACH – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1298
To było takie niezwykłe spacerować po ścieżkach, wędrować po stromych schodach, zaglądać do kamiennych domków, podumać chwilę w Świątyni Słońca wiedząc, że przed wiekami tymi samymi ścieżkami stąpał Wielki Inka, że Kapłani odprawiali rytuały i wnosili modły do Boga Słońca, że mieszkańcy pracowicie uprawiali strome tarasowe pola, których pozostałości widoczne do dzisiaj, były świadkami ich ciężkiej pracy.
Moja podróż śladami Inków wbrew pozorom nie rozpoczęła się w momencie kiedy samolot wylądował w stolicy Peru, Limie. Rozpoczęła się dużo, dużo wcześniej. Kultura i historia Inków interesowała mnie od zawsze. Już jako dziecko pochłaniałam całą dostępną wówczas literaturę na temat Peru, Boliwii i odkryć archeologicznych dotyczących czasów inkaskich. Podróżniczy program „Pieprz i Wanilia” prowadzony przez Tony’ego Halika i Elżbietę Dzikowską był dla mnie najważniejszym programem telewizyjnym. A książka Ewy Dzikowskiej „Vilcabamba ostatnia stolica Inków” była chyba początkiem mojej podróży do kraju Inków.

Wtedy nie przypuszczałam, że zobaczę tajemnicze Machu Picchu na własne oczy, ale marzyłam o takiej wyprawie. Po wielu latach moje marzenie się spełniło. Przed wyjazdem nasłuchałam się i naczytałam, że Machu Picchu jest przereklamowane, pełne komercji, zadeptane przez turystów i że wcale nie jest takie jak pokazują zdjęcia czy filmy dlatego prawdę powiedziawszy trochę bałam się zderzenia z rzeczywistością.

Wszystko mi jedno, co mówią i piszą, ja muszę tajemnicze miasto zobaczyć na własne oczy – myślałam kiedy dotarłam do Ollantaytambo.
Ollantaytambo to dawny ośrodek administracyjny Inków, położony na północnym krańcu Świętej Doliny, będący chyba najlepiej zachowaną osadą inkaską. Ta niewielka urokliwa miejscowość przyciąga turystów nie tylko dlatego, że jest to punkt wypadowy do Machu Picchu. Znajdują się tutaj doskonale zachowane ruiny twierdzy oraz zespół świątyń z niedokończoną Świątynią Słońca, będącą centralnym ośrodkiem Temple Hill. Do Świątyni prowadzą strome schody, których pokonanie w rozrzedzonym powietrzu jest dużym wyzwaniem, ale widok gigantycznych monolitów z fragmentami rzeźb na szczycie, warty był poniesionego trudu. Sama miejscowość jest niezwykle malownicza. Kamienna zabudowa domów, wąskie uliczki, woda płynąca dawnymi inkaskimi kanałami, most łączący brzegi rzeki Urubamby sprawiają, że miasteczko wygląda jak wyjęte z innej bajki.


Z Ollantaytambo do Machu Picchu można się dostać w dwojaki sposób. Pierwszy to kilkudniowy trekking starym indiańskim szlakiem przez góry i dżunglę. A drugi wygodną koleją Inca Rail i busem na sam szczyt. Nęcąca na pewno była piesza wyprawa, ale ze względu na ograniczenia czasowe musiałam wybrać drogę kolejową.


Malownicza trasa prowadziła w górę nurtu rzeki Urubamba. Na brzegach można było dostrzec pasące się lamy i alpaki. Za oknami pociągu na początku widniały peruwiańskie wioski i pola uprawne, aby po pewnym czasie ustąpić miejsca niegościnnym terenom górskim i stromym podjazdom. Krajobraz stawał się coraz bardziej dziki, a widoczne ośnieżone szczyty peruwiańskich Andów potęgowały tę dzikość. Na końcowym odcinku trasy pociąg z pokonywał kilka skalnych tuneli i jakby z trudem przeciskał się wśród rozpasanej roślinności dżungli, która walczyła o pierwszeństwo z cywilizacją. W końcu zatrzymał się w Aguas Calientes, skąd niewielkie busy dowoziły turystów do Domu Strażników, będącego wejściem do Machu Picchu.
POZNAJ TAKŻE INNE FOTOREPORTAŻE AUTORKI Z PODRÓŻY PO CAŁYM ŚWIECIE!
Z niepokojem spoglądałam na niebo, na którym zbierały się ciemne chmury.
– Oby tylko nie zaczęło padać – pomyślałam mijając zatłoczone wejście. Turystów mimo niepewnej pogody było mnóstwo, wokół gwar, śmiech, różnojęzyczna mowa. Trudno się jednak dziwić, bo Machu Picchu to jeden z najważniejszych obiektów peruwiańskiej turystyki.
Kiedy przekroczyłam bramę, oczom moim ukazał się widok zapierający dech w piersiach.
– Jest takie samo jak w filmach i moich marzeniach – myślałam zachwycona – Machu Picchu jest właśnie takie jak sobie wyobrażałam.
Cieszyłam się jak dziecko mając przed sobą znaną mi z przekazów telewizyjnych scenerię. Bo też widok był niesamowity, majestatyczny i baśniowy. Niebo jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej rozpogodziło się, chmury zniknęły i jaskrawe słońce rozświetliło swoimi promieniami niezwykłe ruiny. A przyroda swoją scenografią podkreślała magię tego miejsca. Otaczające miasto szczyty, rzeka Urubamba w dole, soczysta zieleń dżungli, pasące się wśród ruin alpaki sprawiły, że człowiek zapomina o rzeczywistości.

Machu Picchu, najsłynniejsze z inkaskich miast, leży wysoko w górach na wysokości 2400 m.n.p.m. w samym sercu tropikalnej dżungli. W szesnastym wieku zostało opuszczone przez mieszkańców a dżungla je pieczołowicie ukryła aż do 1911 roku, kiedy to amerykański badacz Hiram Bingham odkrył niezwykłe ruiny, wyglądające dzisiaj jakby stanowiły nierozerwalną całość z otaczającymi je górami. Ziemne tarasy, rampy, domki z kamienia, olbrzymie ściany, tajemnicze głazy, okrągła, zwężająca się wieża, groty i nisze wyglądają jakby były naturalną częścią skał.

Miasto zostało zbudowane w piętnastym wieku za panowania wielkiego inkaskiego władcy Pachacuti Inca. Był to prawdopodobnie ośrodek ceremonialny, ale także gospodarczy i obronny. Składał się z części górnej przeznaczonej dla kapłanów i władców z przybytkami religijnymi, Świątynią Słońca, Pałacem Królewskim i najświętszym sanktuarium Machu Picchu – kamieniem słońca zwanym Intihuatana. W części dolnej znajdowały się domy mieszkalne, warsztaty, a na zboczach, tarasowe pola uprawne.


Właściwie nie wiadomo, dlaczego miasto zostało nagle opuszczone, co potęguje jego tajemniczość i pobudza wyobraźnię.
To było takie niezwykłe spacerować po ścieżkach, wędrować po stromych schodach, zaglądać do kamiennych domków, podumać chwilę w Świątyni Słońca wiedząc, że przed wiekami tymi samymi ścieżkami stąpał Wielki Inka, że Kapłani odprawiali rytuały i wnosili modły do Boga Słońca, że mieszkańcy pracowicie uprawiali strome tarasowe pola, których pozostałości widoczne do dzisiaj, były świadkami ich ciężkiej pracy.
Wędrówka w rozrzedzonym powietrzu dawała się we znaki. Przysiadłam na chwilę na dużym głazie. Powiodłam ręką po jego wygładzonej powierzchni i zastanawiałam się jak trudnym zadaniem, zdawało się prawie niemożliwym, było wybudowanie Machu Picchu tak wysoko w górach. W Imperium Inków nie znano koła, do transportu używano tylko zwierząt jucznych a jednak powstały miasta i twierdze których pozostałości imponują do dzisiaj.


Zbliżała się nieunikniona chwila powrotu. Powoli kierowałam się ku wyjściu. W bramie Domku Strażników obejrzałam się spoglądając po raz ostatni na osobliwe ruiny. Niebo znowu zasnuwały ciemne chmury, na pobliskiej skalnej półce, niby żegnający mnie strażnik stała pełna wdzięku alpaka.

tekst oraz fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Cudownie opisałaś to Danusiu jakbym z tobą szła