
WIETNAM W DESZCZU – część I. Fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1497
Kto nie przeżył monsunowych opadów w Wietnamie, ten nie poznał oblicza prawdziwego Wietnamu.
Monsun to wiatr, który w ciepłej porze roku wieje znad morza na ląd przynosząc gwałtowną zmianę pogody, ulewne deszcze, wiatr i burze. Wzmaga się wtedy upał i wzrasta maksymalnie wilgotność powietrza.
Kiedy późnym popołudniem stałam na górnym pokładzie statku wycieczkowego przemierzającego wody przepięknej zatoki Ha Long, zamiast ożywczej bryzy poczułam gorące podmuchy wiatru. Marynarz kręcący się po pokładzie zbliżył się do barierki, pokręcił głową, spojrzał z niepokojem na niebo i powiedział:
– No i koniec pogody!
– Dlaczego? – zapytałam – przecież świeci słońce.
– Spójrz na te chmury! To chmury monsunowe. Już w nocy zacznie padać. Będzie lało kilka dni – powiedział wskazując ręką na południe.

Spojrzałam na niebo, słońce świeciło rzucając cudowne refleksy świetlne na turkusową wodę. Nie chciało mi się wierzyć, że te niewielkie chmury na horyzoncie przyniosą zmianę pogody.
– Ech! straszy mnie tylko. Na pewno się myli, to niemożliwe – pomyślałam, schodząc ze statku.
A jednak to marynarz miał rację. Już w nocy obudził mnie szum deszczu. Rano całe niebo zasnute było ciemnymi chmurami, za oknem szalała ulewa.
– Ojej! Dzisiaj w planie był rejs motorowymi dżonkami po rzece Son, podziemna rzeka i słynna jaskinia Hong Nha – rozmyślałam zmartwiona, schodząc na śniadanie. Ale przewodniczka zakomunikowała – planów nie zmieniamy i rejs się odbędzie. W jaskini nie zmokniecie – dodała z uśmiechem.

Słabe było to pocieszenie, kiedy za szybą autobusu widniała ściana deszczu. Po niedługiej chwili autokar zatrzymał się na parkingu pełnym wody.
– Ze zdjęć dzisiaj nici – pomyślałam, otulając się ciaśniej peleryną. Omijając kałuże poszłam za przewodniczką w kierunku niewielkiej przystani. Niskie, z brezentowym dachem motorowe dżonki cumowały do nabrzeża.

– Dobrze, że są zadaszone – odetchnęłam z ulgą, wchodząc na chybotliwą łódź. Dżonki powoli odbijały od nabrzeża, kierując się na środek rzeki. Wzdłuż brzegów widać było wiejskie zabudowania, gdzieniegdzie pasły się stada przemoczonych krów. Woda na rzece marszczyła się od ciągle padającego deszczu. Widok szarego nieba i opadów nie nastrajał optymistycznie.

Przewodniczka widząc nasze marsowe miny – roześmiała się głośno – No rozchmurzcie się – za chwilę będzie zupełnie sucho, no prawie zupełnie sucho – dodała tajemniczo.

Po niespełna czterdziestu minutach, przed łodzią zamajaczyła jaskinia. Dżonka kierowana wprawną ręką sternika zbliżyła się do otworu w skałach. Brama skalna była niezwykle niska. – No chyba nie będziemy wpływać do środka, przecież łódź się tam nie zmieści – powiedziałam. Okazało się jednak, że w Wietnamie wszystko jest możliwe.

Deszcz na moment ustał, a sternik z pomocnicą po prostu zdjęli dach i dżonka powoli wpłynęła do jaskini. Z ulgą zdjęłam pelerynę, w której czułam się jak w saunie. Przed oczami miałam niezwykły widok. Delikatnie podświetlone nacieki skalne tworzyły cudowne obrazy.


Łódź zacumowała przy podziemnej piaszczystej plaży, i… znalazłam się w iście nieziemskim otoczeniu. Panująca tutaj cisza przerywana była tylko odgłosem spadających ze skał kropli wody i piskiem nietoperzy. Stalaktyty i stalagmity tworzyły krajobraz jak z filmu fantasy. Wapienne ściany pełne zjawiskowych nacieków sprawiały niesamowite wrażenie. Ten fantasmagoryczny widok uzupełniały niewielkie jeziorka, strumienie i tajemnicze skalne nisze.


Ciąg dalszy nastąpi.
Tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.