
“W LABRYNTACH MEDYNY” – fotoreportaż z podróży Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1977
“Wspaniały widok na stare miasto rozciąga się ze wzgórza północnego. Słońce swoimi promieniami otacza to niezwykłe miejsce. Blask sprawia, że medyna w lekkiej porannej mgiełce, przybiera barwę piaskową. Przez pięknie rzeźbioną i dekorowaną mozaiką bramę Bab Bou Jeloud prowadzi wejście do tego słynnego na całą Afrykę miejsca.” – przeczytajcie kolejny fotoreportaż z podróży Danuty Baranowskiej.
Fez – bajkowe miasto z tysiąca i jednej nocy, miasto będące centrum intelektualnym i kulturalnym. Jedno z najstarszych miejsc – duchowa i religijna stolica Maroka tętni życiem niemal przez całą dobę.
Fez dzieli się na trzy części. Najstarsza – zabytek UNESCO – założona w 789 roku przez Idrysa II. Część nowa założona przez Merynidów w 1276 roku i część najnowsza zbudowana przez Francuzów.
Najciekawsza jest jednak medyna. Medyna oznacza starą dzielnicę arabskich miast. Medyna to także najsłynniejsze miasto Proroka czyli Madinat an Nabi w Arabii Saudyjskiej na Półwyspie Arabskim, do którego Mahomet uciekł z Mekki. Jest to ogromny ośrodek kultu religijnego będący celem pielgrzymek muzułmanów.
Medyna to również najstarsza, zabytkowa część miasta we wszystkich krajach muzułmańskich. Marokańska medyna w Fezie jest uważana za najbardziej efektowną w świecie arabskim. Plątanina około dziewięciu tysięcy wąskich, krętych uliczek, gdzie poruszanie się turysty bez miejscowego przewodnika jest niemożliwe – sprawia niesamowite wrażenie
Wspaniały widok na stare miasto rozciąga się ze wzgórza północnego. Słońce swoimi promieniami otacza to niezwykłe miejsce. Blask sprawia, że medyna w lekkiej porannej mgiełce, przybiera barwę piaskową. Przez pięknie rzeźbioną i dekorowaną mozaiką bramę Bab Bou Jeloud prowadzi wejście do tego słynnego na całą Afrykę miejsca.
Życie tutaj niewiele się zmieniło w ciągu tysiąca lat. Toczy się leniwie swoim rytmem. Ludzie pracują, wytwarzają artykuły potrzebne do życia, handlują, uczą się, uczęszczają do meczetów, do łaźni, na targ. I wszystko to wśród wąskich uliczek, wśród wysokich murów, gdzie za ciężkimi drzwiami, pięknie rzeźbionymi, lub malowanymi, znajdują się przestronne ciche domy, z centralnym dziedzińcem i zawsze z fontanną. Marokańczycy kochają wodę. Wszędzie widać niezwykłe ujęcia wodne, marmurowe fontanny, baseny do rytualnych ablucji. A wszystko to jest zdobione mozaiką, rzeźbione i podświetlone. Publiczna studnia Nejjarine w medynie należy do najpiękniejszych w Fezie.
Medyna mimo wrażenia chaosu jest doskonale zorganizowana. Dzieli się na dzielnice, z których każda posiada swój meczet, szkołę koraniczną czyli medresę, łaźnię, studnię-fontannę i piekarnię. Chleb pachnący, ciepły, inny niż u nas w Polsce, ale niezwykle smaczny stał się moim przysmakiem. Z przyjemnością kupowałam go na straganach obok piekarni, gdzie w był wypiekany prastarych, glinianych piecach.
Powoli uważając pod nogi, żeby nie nadepnąć któregoś z kotów, jakich setki mieszkają w medynie, wędrowałam w kierunku targu. Dochodził stamtąd gwar, ale i zapach ziół, ostra woń mięty, drewna, skór… Co chwila rozlegał się okrzyk „Balek!” (Z drogi!). I wąską uliczką dreptał osioł lub obładowany muł.
Część owocowo- jarzynowa jest chyba największa. Stargany, kosze, worki, pełne znanych i nieznanych warzyw, kolorowych i pachnących owoców. Suszone daktyle, figi, rodzynki, orzechy, migdały. Dalej przyprawy, zioła, korzenie, wszystko to stanowi wspaniały widok. Drobne marokańskie ciasteczka w ogromnych ilościach, kolorowe, poukładane w piramidy przypomniały mi, że jestem głodna. Trochę owoców z drzewa poziomkowego i przepyszny chleb i już mogłam wędrować dalej.
Minęłam jakieś zaułki i długą uliczkę. Nagle w nozdrza uderzył okropny zapach. Jakże dobrze zrobiłam, że wcześniej zjadłam. Smród, który tutaj się unosił był niemal nie do zniesienia. Nie wiedziałam wtedy, że są tutaj, w medynie smrody, jeszcze gorsze od rozkładających się odpadów ryb. Weszłam na targ rybny i mięsny. Świeże ryby, kalmary, ślimaki przyciągają mewy i rybitwy. Wielkie, głośne ptaszyska siedziały na dachach i czekały na dogodny moment, żeby coś dobrego porwać. Tak wielkich ptaków jeszcze nie widziałam. Prawie tak duże jak nasze kaczki, przypominały mi słynny film Alfreda Hitchcocka.
Minęłam szybko targ z rybami i zaczęłam buszować wśród szali, materiałów, dywanów, wyrobów skórzanych, srebrnej biżuterii i innych ozdobnych drobiazgów. Wszystko było kolorowe, błyszczące, bogato zdobione, wyszywane. Można było tutaj znaleźć mnóstwo pantofli skórzanych z charakterystycznie przydeptaną piętą. To tradycyjne obuwie marokańskie tzw. bobouches, które noszą jednakowo mężczyźni i kobiety.
Minęłam wejście do grobu Mulaja Idrysa II założyciela miasta. Wejść tam jako niewiernej mi nie mogłam, ale zerknęłam przez otwarte drzwi, podziwiając bogate zdobienia w sali modlitw i wspaniałe kandelabry.
Z boku rozległ się przenikliwy odgłos bębnów i jakiś głośnych instrumentów. Oczom moim ukazała się uliczna orkiestra. Kilku młodych ludzi tańczyło i grało, czyniąc na wąskiej uliczce ogromny hałas. Ale ten hałas nie był przykry. Miał jakąś radosną siłę, jakąś moc, która udzielała się wszystkim wokół. Aż chciało się śpiewać i tańczyć. Atmosfera stała się rzeczywiście niezwykła. Ludzie uśmiechali się i chętnie dawali po kilka dirhamów, a chłopcy grali, tańczyli i zarażali wszystkich swoją wesołością.
Szłam w kierunku wyjścia z medyny, kiedy poraził mnie zaduch, okropny zapach, wręcz odór. Smrodek na rybnym targu, w porównaniu z tym czymś, był przecudnym zapachem.
Z boku wyskoczył mały chłopak i podał mi wiązkę mięty, pokazując na migi, że mam ją wąchać. I rzeczywiście, jaka ulga! Ostry zapach mięty zabija smród. I nagle zrozumiałam. To przecież garbarnie i farbiarnie skór, z których słynie Fez.
Ale o to już inna opowieść.
Tekst i fotografie – Danuta Baranowska