
Odsłony: 1571
Właściwie to chyba spałem, gdy usłyszałem, że ktoś energicznie dobija się do moich drzwi.
Na wpół przytomny (miałem ciężki dzień) zwlokłem się z wyrka i je otworzyłem. Przed domem stał zdenerwowany dróżnik. Niecierpliwie wymachując żółtą chorągiewką, zaklinał mnie na wszystkie świętości, abym pootwierał na przestrzał drzwi swego domu…
Byłem tak otępiały, że bez szemrania spełniłem jego prośbę. Ledwie zdążyłem otworzyć drugie drzwi prowadzące na ogród, gdy do mieszkania wtoczył się z ogromnym hukiem pociąg. Przemknął przez hol, wypadł drugim wyjściem i zniknął w ciemnościach gdzieś po drugiej stronie domu.
– Co… co… co to było?! – zdołałem wreszcie z siebie wykrztusić.
– Jak to co? – dróżnik wydawał się zdumiony moją niewiedzą. – Ekspres do Wiednia.
– Eee… Ee… Ekspres do Wiednia?
– Do Wiednia – potwierdził. – Zapewne szanowny pan dziwi się bardzo, że tędy jechał?
– No, jak by to powiedzieć, owszem, jestem trochę zaskoczony – przyznałem.
– Tak, niestety – westchnął – wiem, że kierunek jest niewłaściwy, ale cóż zrobić? To błędny pociąg, który nie może trafić do celu.
– Błędny pociąg? Jak dotąd słyszałem tylko o błędnych rycerzach, o pociągach nigdy…
– Już pięćdziesiąt lat jeżdżę tak za nim, a raczej przed nim – sprostował. – Nie mam siły, jestem coraz starszy, dawno temu powinienem iść na emeryturę. Cały czas muszę uważać, aby ten cholernik nie spowodował jakiejś katastrofy. Jedyna pociecha, że kursuje tylko nocą. Inaczej już dawno bym się załamał. Sypiam w dzień – tłumaczył mi. – No, na mnie już czas, muszę go gonić. Najprawdopodobniej zjawi się u pana jeszcze raz, o czwartej zero trzy. Spędziłem już z nim tyle czasu, że potrafię niekiedy przewidzieć jego trasę. Aha, prosiłbym pana, aby o czwartej zero trzy także otworzył pan drzwi. Kolej potrafi się odwdzięczyć – przyobiecał. Na odchodne zasalutował i podziękował za okazaną pomoc i zrozumienie. Wsiadł na rower i odjechał w ślad za pociągiem.
Gdy zatrzasnąłem za nim drzwi, oprzytomniałem na dobre.
Coś takiego! Otworzyć drzwi o czwartej zero trzy?! A czy mój dom to jakaś stacja rozrządowa?! – byłem zbulwersowany. – Jakim prawem to bydlę przejeżdża przez mój dom?! Oczywiste bezprawie! To jest własność prywatna! Protestuję! Veto! Po moim trupie, nie chcę tutaj żadnych błędnych pociągów, zrozumiano?!
Dopiero wtedy, gdy wykrzyczałem swój protest do końca, zorientowałem się, że właściwie skarżę się przed samym sobą. Dróżnika przecież już dawno nie było.
Zanim położyłem się spać, łyknąłem sobie jeszcze jednego głębszego. Przepisowo się skrzywiłem i odstawiłem butelkę na nocny stolik obok łóżka. Lekarstwa lubię zawsze mieć pod ręką.
Tuż przed czwartą ten przeklęty dróżnik zerwał mnie znowu na nogi. Ekspres do Wiednia przemknął przez moje mieszkanie punktualnie czwarta zero trzy.
– Ostrzegam pana, że następnym razem po prostu nie otworzę drzwi – natarłem na dróżnika. – Mam tego dość, słyszy pan?! Nie pozwolę, aby jakiś tam pociąg przejeżdżał przez moje mieszkanie!
– Ależ proszę pana, to nie jest jakiś tam pociąg. To jest ekspres do Wiednia, który od roku 1872 nie może trafić do swojej stacji docelowej – wydawał się oburzony, zupełnie jakbym szargał świętości.
– A cóż mnie to, u licha, obchodzi?! Nie otworzę i już! Podłogi mi porysuje!
– Jeśli pan nie otworzy, to dojdzie do katastrofy, pociąg rozbije się o pański dom!
– Dlaczego o mój dom? Ja protestuję! Mało to domów w okolicy, dlaczego akurat o mój? Dwadzieścia lat pracowałem na niego, to całe moje życie, nie pozwalam!
Dróżnik wzruszył ramionami.
– Nic na to nie poradzę, że sobie go upodobał. Niestety, nie ja decyduję o kierunku jazdy.
– A kto, dyrekcja, ministerstwo?
– Jaka tam dyrekcja, jakie tam ministerstwo, on sam, panie, on sam.
– On sam? Pan chyba bredzi. Ostrzegam, że napiszę skargę do Ministerstwa Komunikacji, jeśli jeszcze raz to się powtórzy.
Napisałem. Odpowiedzieli mi, abym był cierpliwy.
Od owej pamiętnej nocy, kiedy to błędny ekspres pierwszy raz przejechał przez mój dom, minęły trzy lata. Jego trasa dosyć często przebiegała przez moje mieszkanie. Zdążyłem przywyknąć, a w chwilach zwątpienia, których – co tu ukrywać – było niemało, zawsze podtrzymywało mnie na duchu zapewnienie dróżnika, że kolej wynagrodzi mi mój trud i poświęcenie.
Pewnego jesiennego wieczora zawitał do mnie dróżnik. Przybył wystrojony w galowy kolejarski mundur. Odznaczenia na piersi, regulaminowa biel kołnierzyka u koszuli, wyostrzony kant spodni i wyglansowane do połysku buty. Tym razem nie była to zwykła rutynowa wizyta zapowiadająca nocne harce ekspresu do Wiednia. Sympatyczny staruszek odchodził na zasłużoną emeryturę. W końcu uganiał się za tym pociągiem od blisko pół wieku. Należał mu się wreszcie odpoczynek. Z jego rąk otrzymałem obiecaną nagrodę: kolejarski mundur, rower, latarkę i żółtą chorągiewkę, a także nominację na dróżnika-przewodnika błędnego ekspresu do Wiednia.
Arkadiusz Jankowski
materiał chroniony prawami autorskimi

Autor „Altany”, obyczajowej powieści z powodzią w tle, zbiorów opowiadań „Niekoniecznie serio” i „Jerzyki” oraz „Tajemnicy niemieckiej papierośnicy” – kryminału obyczajowego. Mieszkał na Śląsku, choć urodził się i wychował w Warszawie. Wprawdzie na co dzień zajmował się czym innym, ale to właśnie pisanie było jego największą życiową pasją. Wolne chwile poświęcał na czytanie i podróże.