
Odsłony: 2796
“Po wielu wieczorach monotonii, spotkaliśmy się w teatrze… I to nie byle jakim, bo w naszym! Podczas prób śmialiśmy się z siebie nawzajem i nie mogliśmy uwierzyć w to, że robimy to, co robimy. Na pewno wyglądaliśmy wtedy zabawnie. Dwoje dorosłych ludzi, kiedy już ich dzieci śpią, zapalają światła w salonie, rozkładają 3 deski z oknem na środku i bawią się pacynkami. No cóż… długie godziny prób, nagrywania, oglądania i znowu próbowania…. Z zaciekawieniem oglądaliśmy każdy filmik i śmialiśmy się z siebie do łez.”
Dzisiaj zapraszamy Państwa do magicznego miejsca, gdzie słowa mają magiczną moc…
Marta Korycka: Witajcie Aniu i Łukaszu! Całkiem niedawno rozmawialiśmy o Waszej drewnianej pasji. Dziś kilka słów o innej, a mianowicie o Teatrzyku Milolka. Od czego zaczęła się ta pasja?
Ania: Pomysł na mini teatrzyk zaczął się rodzić w momencie, kiedy odkryliśmy, że rodzinne pacynkowe wygłupy mają niezwykły wpływ na wyobraźnię dzieci. Niekiedy łatwiej było coś osiągnąć wspierając się pluszakiem, niż samemu o coś prosić…
Łukasz: Podłapaliśmy, że to może być fajny pomysł na przekazywanie wiedzy, zasad czy na generowanie pozytywnych wzorców. Z czasem stworzyliśmy Milolka i Lolinkę, wesołe rodzeństwo z nietypowymi przygodami, które na dobre zadomowiło się w naszym teatrzyku. Od czasu do czasu zapraszamy ich do naszego świata, a wtedy dzieją się niezwykłe rzeczy…
MK: Jednak od domowych wygłupów do profesjonalnych występów daleka droga. Co było pomostem łączącym oba brzegi?
Ania: Teatrzyk swój początek miał w zaciszu naszego domu… i pewnie do tej pory byśmy nie ujawnili się światu, gdyby nie wiara w nas naszych znajomych z Zabawy w Gotowanie! Poprosili nas o występ dla przedszkolaków. I tak to się zaczęło. Pierwsze przestawienie okazało się dla nas sukcesem, nie takim gwiazdorskim, ale takim wewnętrznym – osobistym. Dostaliśmy wiatru w skrzydła i mnóstwo pozytywnej energii. Dziecięca publiczność nas oczarowała! Byliśmy miło zaskoczeni tym, jak zostaliśmy odebrani i tym, że dzieciaki, tak się wciągnęły w naszą opowieść.

MK: A jak wyglądały Wasze pierwsze próby?
Ania: Kiedy już powstał pierwszy scenariusz, przyszedł czas na pierwsze próby. Niezapomniane przeżycie! Po wielu wieczorach monotonii, spotkaliśmy się w teatrze… I to nie byle jakim, bo w naszym! Podczas prób śmialiśmy się z siebie nawzajem i nie mogliśmy uwierzyć w to, że robimy to, co robimy. Na pewno wyglądaliśmy wtedy zabawnie. Dwoje dorosłych ludzi, kiedy już ich dzieci śpią, zapalają światła w salonie, rozkładają 3 deski z oknem na środku i bawią się pacynkami. No cóż… długie godziny prób, nagrywania, oglądania i znowu próbowania…. Z zaciekawieniem oglądaliśmy każdy filmik i śmialiśmy się z siebie do łez.
MK: Chciałabym zobaczyć owe próby! A powiedzcie, jakie spektakle macie w swoim repertuarze?
Ania: Spektakle to może dużo powiedziane…, ale mamy w swoim repertuarze przedstawienie o tęczy witaminowej, skłaniające dzieci do zdrowego odżywiania; refleksyjne przedstawianie o strażniku dziecięcych marzeń; przedstawienie o przyjęciu urodzinowym i nietypowe o króliczku z bajki. Chcemy, żeby każde przedstawienie za sobą niosło jakiś wartościowy przekaz, który dzieciaki zapamiętają. Nie korzystamy z gotowych scenariuszy czy bajek. Każda przygoda jest milolkowa…

MK: W swych bajkach przekazujecie podstawowe wartości, uczycie dzieci choćby skupienia uwagi, uważnego słuchania oraz kontaktu ze sztuką. Jaki przyświeca Wam cel?
Ania: Chcemy rozbudzać dziecięcą wyobraźnię, a rodziców inspirować. Chcemy się dzielić tym, co dobre, co fajne. Po przedstawieniach opowiadamy o tym, że nie jesteśmy zawodowcami i że każdy może sobie tworzyć swoje historie w domu. Nie od dziś wiadomo, że teatr ma niezwykłą moc! Stworzyliśmy nawet wersję mini naszego teatrzyku po to, by każdy mógł bawić się w teatr. Wystarczy odrobina wyobraźni, a zadzieją się cuda.
M.K.: Kto jest Waszą wyrocznią w sprawie nowego przedstawienia? Z czyim zdaniem się liczycie przed premierą?
Ania: Zazwyczaj przedstawiamy to, co nam samym wydaje się fajne. Zdajmy się na siebie nawzajem i swoją dziecięcą intuicję.
MK: Gdzie można obejrzeć Milolkowe przedstawienia?
Ania: Żeby nas zobaczyć na żywo, wystarczy nas zaprosić najlepiej na Facebboku. Występujemy tam, gdzie nas chcą. Zazwyczaj kameralnie, np. w salach przedszkolnych lub na urodzinach. Zdarzyło nam się kilka razy wystąpić w plenerowym namiocie. Na YouTube zamieściliśmy przedsmak naszych poczynań. Filmik jest pamiątką z naszego teatrzykowego debiutu.
MK: Do jakiej grupy wiekowej skierowane są Milolkowe inscenizacje?
Ania: Przedstawienia powstają z myślą o przedszkolakach, ale i starsze dzieciaki się z nami dobrze bawią. Bywa też, że i dorośli będący na widowni się uśmiechają…

MK: Czym powinno się wyróżniać przedstawienie dla najmłodszych dzieci od tego dla tych starszych?
Ania: Z doświadczenia wiemy, że dzieci zazwyczaj śmieszy to, co dorosłym wydaje się głupie lub absurdalne. Wystarczy że bajka będzie z „ich świata”…
Łukasz: Prosty język, luźne podejście do widza, elastyczność, otwartość, tajemniczość, zabawność, wiarygodność – to pewnie tylko kilka z niektórych cech, którymi przedstawienie dla dzieciaków powinno się cechować.
MK: Najmłodsi widzowie to wymagający i krytyczni widzowie czy wręcz odwrotnie? Jak to jest?
Ania: W moim odczuciu to najcudowniejsza publiczność na świecie, choć niewątpliwie wymagająca. Przed każdym przedstawieni zżera mnie stres, czy aby uda nam się na tyle zaciekawić dzieciaki, żeby nie zaczęły z nudów cudować…
Łukasz: Zawsze dajemy z siebie 120%. Bywa że po 20 minutach jesteśmy bardziej zmęczeni niż po całym dniu pracy.
MK: Aniu, Ty zapewne piszesz teksty, choćby z racji wykształcenia. Jak to jest z pisaniem scenariuszy?
Ania: Bywa różnie. Czasem jest tak, że wena sama przyjdzie i wtedy nie zdążam myśli wklikać do komputera, a czasem jest tak, że szukam inspiracji kilka tygodni wcześniej, a pomysł do głowy przychodzi w ostatniej chwili. Najlepszym sposobem na wpadnięcie na pomysł są dla mnie rozmowy z dziećmi i ich obserwacja! To niewiarygodne źródło inspiracji! Zawsze staram się dodawać do przedstawienia coś podsłuchanego, wtedy wiem, że to będzie fajne i chwytne. Na przykład Milolkowa piosenka na „czołówkę” pierwotnie była piosenką naszych dzieci Karolka i Michalinki. Wystarczy, że któreś z nas zanuci kawałek, a już wszyscy śpiewamy cały dzień! Do każdego przedstawienia dokładamy kawałek siebie i ogrom serca!

MK: Łukaszu, czy Ty masz cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii? Czy masz jakikolwiek wpływ na scenariusze?
Łukasz: W tym przypadku zdecydowanie zdaję się na żonkę. To ona jest w tej kwestii motorem napędowym. Jednak, kiedy już czytamy tekst, dorzucam coś od siebie.
MK: I dobrze! Twoją domeną jest drewno, więc to Ty byłeś budowniczym „gmachu” Milolkowego Teatru. W jakich okolicznościach on powstał?
Łukasz: Budowanie naszego teatrzyku było wydarzeniem rodzinnym, a zarazem świetną zabawą. Ja z synkiem zajęliśmy się sprawą techniczną, a Ania ręcznie uszyła zasłonki. Wszyscy dzielnie pracowaliśmy na efekt końcowy. Zajęło nam to sporo czasu, ale było warto.

MK: Jakiego typu lalki wykorzystujecie w swych przedstawieniach i dlaczego akurat takie?
Ania: Bohaterami naszego teatrzyku są pacynki, które sama zrobiłam przy pomocy szydełka. Wiele wieczorów poświęciłam, zanim osiągnęły swój ostateczny wygląd. Robiąc je, od razu chciałam im nadać charakter i charyzmę. Teraz mam pewność, że są niepowtarzalne i jedyne na świecie. Zresztą jak wszystko w Teatrzyku – on jest „nasz” od początku do końca.

MK: I znów Ania dominuje! Łukaszu, a czym Ty tak naprawdę się zajmujesz w Milolkowym Teatrzyku?
Łukasz: Jestem Milolkiem. Prawda jest taka, że teatrzyk nie miałby racji bytu, gdyby któregoś z nas zabrakło. Uzupełniamy się nawzajem i stanowimy całość. Choć przyznam, że dawno temu, gdyby ktoś powiedział mi, że będę machał lalką na ręce i występował w teatrzyku dla dzieci, to bym go wyśmiał!
MK: Bycie aktorem wymaga talentu, pewnych umiejętności. Jak w Was narodziło się aktorstwo? Kiedy pojawił się talent? A może już był, tylko nieco się zakurzył?
Ania: Ja jestem artystyczną duszą, uwielbiam pracować z dziećmi i zawsze w to, co robię, wkładam serce. Na co dzień również pracuję z dziećmi, z którymi między innymi prowadzę zajęcia teatralne. Także nasz mini teatrzyk to dla mnie kolejna przygoda z amatorskim teatrem w moim pojęciu.
Łukasz: A ja ogólnie jestem wesoły chłopak i lubię czasem zdystansować się do siebie i zrobić coś fajnego i zabawnego. W każdym razie koledzy z pracy, na pewno nie podejrzewają mnie o to, a Ci, co widzieli mnie w akcji, są mile zaskoczeni.
MK: Co było najtrudniejsze dla Was jako dla aktorów-amatorów?
Ania: Dla mnie najtrudniejszy był pierwszy raz. Najbardziej obawiałam się tego, że dzieciaki przyzwyczajone do kreskówek, kolorowych bajek, wpatrując się w niewielkie okienko naszego teatrzyku, w którym podskakują dwie ograniczone ruchowo postaci, zaczną się najzwyczajniej w świecie nudzić.
Łukasz: Dla mnie trudne jest, kiedy mamy zagrać trzecią postać. Wtedy ja moduluje głosem, a Ania porusza pacynką lub na odwrót. Czasami naprawdę można się nieźle zakręcić…
MK: Zapewne i Wy macie tremę przed występem. Jak sobie z nią radzicie?
Ania: Mamy tremę, ale mamy też siebie. To wystarczy, żeby pokonać każdy stres.
Łukasz: Ja mam łatwiej niż Ania, bo to ona zaczyna „wczarowywać” dzieci, zanim pojawią się Milolek i Lolinka. Kiedy ona już zacznie, ja mam czas, żeby się przygotować i wejść w rolę… Potem już płynę.
MK: Zdradźcie, proszę, jakie wpadki zaliczyliście jako aktorzy-amatorzy?
Ania: Podczas przedstawienia urodzinowego, mieliśmy zaplanowany wybuch konfetti. Wyglądało ono jak trójkątna koperta z dziurami z 2 stron. Z jednej strony trzeba było dmuchnąć, a z drugiej miało wylecieć. A ja zamiast nabrać powietrza, a potem przyłożyć konfetti do ust, zassałam całą zawartość do buzi i zaczęłam się krztusić. Na szczęście przedstawienie udało nam się dokończyć.
Łukasz: Ja raz zapomniałem trąbki, której zawsze używamy na początku jako rekwizyt. Niewiele myśląc, złapałem pojemnik na bańki mydlane i zacząłem na nim grać! Dzieciaki od razu przywitały mnie śmiechem, więc chyba udało mi się zatuszować wpadkę.
MK: Największą frajdę macie, gdy…?
Ania: Gdy widzimy uśmiech na twarzach po zakończonym występie. To dodaje mnóstwo pozytywnej energii.
MK: A może pamiętacie komplementy od małych, wdzięcznych widzów? Które szczególnie zapadły Wam w pamięci?
Ania: Po jednym z przedstawień pocztą pantoflową dostaliśmy list o treści: „Milolku i Lolinko, odwiedźcie mnie w domu na czwartym piętrze”.
Łukasz: Mnie zapadły w pamięci słowa jednej z nauczycielek, które powiedziała na zakończenie naszego przedstawienia: „Nie wszystkie bajki muszą być o smokach, księżniczkach, czy rycerzach…. Mogą być też o braciszku i siostrzyczce i będą równie fajne”.
MK: Aniu, Łukaszu, dziękuję Wam za spektakularny wywiad, zaś Milolkowemu Teatrzykowi życzę wielu zadowolonych widzów.
Ania i Łukasz: Dziękujemy! A my Wam życzymy spełnienia dziecięcych marzeń, tych zagrzebanych pod płaszczem dorosłości!
Opracowała Marta Korycka
zdjęcia: prywatne archiwum Ani i Łukasza Pawelec
materiał chroniony prawami autorskimi