
Odsłony: 1624
Jakoś tak z początkiem zimy przybyła do naszej wsi delegacja z gminnej rady. Namawiali nas, abyśmy zawiązali spółdzielnię produkcyjną, i to nie byle jaką, spółdzielnię specjalistyczną.
Z początku nikt nie chciał się zgodzić, choć przekonywali, że kolektywizacja rolnictwa leży w interesie kraju, że trzeba dopomóc gospodarce i tak dalej, i tak dalej…
Dopiero, jak obiecali nam złote góry, wszyscy bez szemrania przystąpili do spółdzielni. Na prezesa obraliśmy, rzecz oczywista, naszego dotychczasowego sołtysa. Gdzieś w połowie lutego sołtys-prezes wraz ze starszyzną wsi – zwaną od tej pory zarządem – uchwalili, że będziemy spółdzielnią specjalizującą się w hodowli czołgów. Co prawda hodowla czołgów jest niezwykle kosztowna i wymaga ogromnych nakładów pracy, ale w końcowym efekcie okazuje się bardzo intratnym przedsięwzięciem.
Zdecydowano, że na początek zakupimy tylko cztery egzemplarze. Czołgi przybyły do nas wiosną, chyba jakoś tak w pierwszych dniach kwietnia. Ładne, zdrowe i młode sztuki. Dwa samczyki i dwie samiczki, aby było do pary. Na park maszynowy sołtys-prezes poświęcił własną oborę, gdyż była największa w całej wsi. Wprawdzie trzeba było ją trochę przebudować, szczególnie chodziło o powiększenie wrót, ale na razie spełniała warunki hodowli.
Nasze nowe nabytki faktycznie wymagały wiele pracy i ogromnych nakładów finansowych, ale za to serce radowało się człowiekowi, gdy widział je tak beztrosko baraszkujące po poligonie. Duże trudności nastręczało nam zdobycie odpowiedniej ilości oleju napędowego, czyli jak to drzewiej mawiano: ropy, którą te smoki pochłaniały całymi beczkami. Szczęśliwie jakoś dzięki kredytom bankowym poręczanym przez gminę dawaliśmy sobie radę. Podobnie było z częściami zamiennymi.
Czasem, gdy sołtys-prezes miał dobry humor, pozwalał naszym podopiecznym trochę postrzelać. Raz wynikło z tego małe nieporozumienie, gdyż czołgi obrały sobie za cel Dom Kultury, co go w czynie społecznym rok temu postawiliśmy, i obróciły budynek w perzynę. Sołtys-prezes obiecał nam jednak, że na wiosnę, jak sprzedamy jeden z czołgów, to nie tylko odbudujemy stary, ale obok postawimy jeszcze okazalszy. Nie zadecydował tylko, czy te nowe budynki będziemy stawiać także w czynie społecznym.
Z początkiem jesieni zarząd spółdzielni biciem w dzwony obwieścił całej wsi radosną nowinę: jedna z samic była w ciąży! Samiec, który miał zostać ojcem, z radości rozorał drogę na odcinku trzech kilometrów i trzy razy wypalił przeciwpancernym na wiwat.
Samicą zaopiekowano się niezwykle troskliwie. Kowal codziennie szorował jej pancerz, czyścił armatę, sprawdzał gąsienice, oliwił, smarował i tankował zawsze do pełna, aby nigdy nie była głodna. Najlepiej, jak mógł, dbał o silnik.
Po czterech miesiącach ciąży na świat przyszły dwa małe czołgi. Oba samczyki. Oczywiście nie muszę mówić, jaka szalona radość zapanowała w całej wsi. Upojony tą nowiną kowal przez pomyłkę zatankował szczęśliwego ojca beczką czystego spirytusu. Toż to był show! Czołg zatrzymano dopiero w sąsiednim województwie, ustawiając specjalne zapory przeciwczołgowe z betonu. Słony rachunek, jaki przyszło uregulować naszej spółdzielni za szkody wyrządzone przez świeżo upieczonego tatę, nie zmącił w niczym beztroskiego nastroju święta w naszej wsi.
Przeszło sześć kilometrów zerwanej nawierzchni asfaltowej, dwa kilometry torów kolejowych, trzydzieści dwa słupy niskiego napięcia oraz cztery cysterny kwasu siarkowego, co to stały na bocznicy w ościennym województwie, które upojony tata-czołg rozbił trzema salwami z działa.
Kiedy jednak przyjechał do nas prokurator, incydent zaczął nabierać czarnych barw. Szczęśliwie wkrótce ogłoszono amnestię i sprawę umorzono. Sołtys-prezes i ko- wal uniknęli odpowiedzialności.
W jakieś pięć lat później mieliśmy już pięćdziesiąt dwa wozy bojowe, gdyż prezes, zamiast stawiać Dom Kultury, czy też obiecane złote góry, postanowił powiększyć stado. Rozwinięta hodowla wymagała, rzecz jasna, nowych terenów pod poligony, a tych gmina nam nie przyznała, gdyż spółdzielnia nie wywiązywała się z umów kontrakta- cyjnych. Prezes zamiast sprzedawać czołgi, gromadził je, tak że pod koniec roku mieliśmy już przeszło sto sztuk. Nadal nie było jednak nowych czołgowisk. Rozdrażniony tym stanem rzeczy prezes, niewiele się namyślając, podbił naszą gminę i dwie sąsiednie, aby zdobyć przestrzeń życiową dla naszych podopiecznych. Od tej pory kazał się tytułować per ekscelencjo, a kowala za wybitne zasługi mianował generałem.
W dziesięć lat po założeniu spółdzielni, nasza wieś, którą nazwaliśmy Stolicą Imperium, posiadała całkowitą kontrolę nad piętnastoma województwami, zwanymi teraz prowincjami, i siedmioma gminami z innych, nie podbitych jeszcze terenów. Ekscelencja obwołał się Cezarem, a kowala-generała ustanowił najważniejszym w stolicy imperium senatorem.
Byliśmy z siebie dumni, a naszego Cezara okrzyknęliśmy jednogłośnie boskim! Sam zgłosiłem ten projekt w senacie, czym zaskarbiłem sobie łaski naszego władcy, który mianował mnie namiestnikiem jednej z prowincji. Oponentów, którzy nie chcieli głosować za wnioskiem, stracono jeszcze tego samego dnia. Kowal-generał-senator też radził sobie nieźle. Ostatnio za podbicie kolejnej gminy przyznano mu triumf w stolicy imperium. A cóż to za igrzyska były przy tej okazji! Wspaniałe! Samych gladiatorów, co to z cekaemów do siebie pruli, padło chyba ze trzy setki! A jednego sierotę rozerwał jego własny granat, którego nie zdążył w porę wyrzucić. Kupa śmie- chu z tego była. Sam boski Cezar zaśmiewał się do łez.
Martwi nas tylko jedna sprawa… Podobno gdzieś na drugim końcu kraju założono pierwszą, eksperymentalną spółdzielnię hodowli zdalnie sterowanych pocisków przeciwpancernych…
Arkadiusz Jankowski
materiał chroniony prawami autorskimi
PRZECZYTAJ INNE OPOWIADANIE ARKADIUSZA JANKOWSKIEGO

Autor „Altany”, obyczajowej powieści z powodzią w tle, zbiorów opowiadań „Niekoniecznie serio” i „Jerzyki” oraz „Tajemnicy niemieckiej papierośnicy” – kryminału obyczajowego. Mieszkał na Śląsku, choć urodził się i wychował w Warszawie. Wprawdzie na co dzień zajmował się czym innym, ale to właśnie pisanie było jego największą życiową pasją. Wolne chwile poświęcał na czytanie i podróże.