
TAJEMNICE MARRAKESZU – fotoreportaż z podróży Danuty Baranowskiej
Odsłony: 2186
Mówią o nim „czerwone miasto” nie bez powodu. Marrakesz jest rzeczywiście czerwony. Domy, balkony, kraty w oknach, drzwi są w odcieniach czerwieni, ale nie takiej jaskrawej, karminowej. To odcień spalonej słońcem ziemi afrykańskiej, odcień wypalonej cegły, czy gliny. To kolor, który rzuca się w oczy, kiedy samolot zbliża się do lądowania.
Ziemia w Afryce przybiera odcień cynobrowy. I Marrakesz właśnie jest taki ceglasty. Na tle tej czerwieni, cudownie odcina się zieleń, której w Marrakeszu jest mnóstwo. Czerwień murów i zieleń palm to symbole tego niezwykłego, bardzo gorącego miasta, będącego od wieków bramą do czarnej Afryki.

Nie ma tu zbyt wielu zabytków w porównaniu z Fezem czy Rabatem, ale jest to najbardziej magiczne miejsce, takie serce Maroka, gdzie skupia się cała tajemnica Afryki Północnej, Sahary i Berberów.
Było wcześnie rano, a temperatura sięgała już prawie trzydziestu stopni. Powietrze aż drgało od gorąca, nie zwracałam jednak zupełnie na to uwagi. Tutaj między wąskimi uliczkami, ocienionymi wysokimi murami nie odczuwało się tak upału. Zresztą nie było na to czasu. Życie w marrakeskiej medynie wre i nikt tutaj nie myśli, że gdzieś może być chłodniej. Chłonęłam te otaczające mnie niezwykłe widoki. A można zobaczyć tu niemal wszystko. Wspaniałe dywany utkane w południowych oazach, mnóstwo srebrnej biżuterii z Sahary, maleńkie srebrne dzbanuszki do parzenia miętowej herbaty, będące charakterystycznym akcentem Maroka. I jak wszędzie mnóstwo przypraw, korzeni, owoców, ziół. A wszystko to pachnie, przyciąga oczy i powoduje, że oddech Marrakeszu pozostaje na długo w pamięci.


Charakterystycznym, duchowym strażnikiem Marrakeszu jest samotny, wspaniały minaret meczetu Kutubijja. Pochodzi on z 1158 roku a legenda mówi, iż trzy złote kule na szczycie wieży powstały ze stopionej biżuterii żony Jakuba el-Mansura. Władca ów miał ukarać królową za zjedzenie trzech winogron w czasie Ramadanu.

Dalej znajduje się tajemniczy pałac El-Bahia zwany „Błyszczącym”, będący przed laty własnością wielkiego wezyra. Centralne miejsce pałacu zajmował harem. Do dzisiaj można podziwiać wspaniały dziedziniec z fontannami, a w otaczających go pokojach przepięknie rzeźbione i malowane stropy z cedrowego drewna.

Andaluzyjski ogród, po którym przechadzały się mieszkanki haremu, wciąż jest pełen zieleni, wypielęgnowanych roślin i śpiewających ptaków i nadal przypomina o dawnej świetności pałacu.

Tutaj w czerwonym mieście widziałam coś niezwykłego – pierwotną medresę przebudowaną w 1564 roku na największą szkołę koraniczną w Maroku. Mogło w niej pobierać naukę około tysiąca studentów. Prostokątny marmurowy basen do ablucji odbijał koronkowe rzeźbione ściany i niebieskie niebo. Wokół przestronnego dziedzińca znajdowały się pokoje do nauki z wspaniale rzeźbionymi oknami. Cisza i jakiś podniosły nastrój, skłaniał do medytacji.

W czasie dynastii Saadytów, kiedy to rozbudowano medresę, lubowano się we wspaniałych dekoracjach, stąd te bogate, koronkowe, niepowtarzalne zdobienia.
Jeżeli mowa o Saadytach nie sposób pominąć odwiedzenia nekropolii tych władców Maroka i nie zajrzeć do jedynego takiego miejsca, gdzie można wejść niewiernym.
Grobowce są otoczone wysokim murem, prowadzi do nich niezwykle wąskie przejście, gdzie wśród zieleni spoczywają w swojej świętej ziemi członkowie dynastii.
Wśród filarów i ścian, w ciszy zakłócanej tylko gruchaniem gołębi, które się gnieżdżą w starych murach, znajdują się groby bogato zdobione mozaiką. Tutaj spoczywa przeszłość Marrakeszu.

Powoli zbliżał się wieczór a z nim najpiękniejsze chwile w czerwonym mieście. Szłam powoli w kierunku placu Dżemaa El-Fna. Zapowiadała się magiczna noc. Z daleka dało się słyszeć dźwięki bębnów, przywodzące na myśl afrykańskich czarowników. Nie ma takiego drugiego miejsca w Afryce Północnej, pełnego gwaru, dźwięków i zapachów, które miałoby tyle tajemniczości i swoją magiczną mocą przyciągałoby tyle tłumów.

Można tutaj było spotkać zaklinaczy węży, treserów małp, wróżbitów, muzykantów, tancerzy i akrobatów. Sprzedawcy ustawiali swoje stoiska ze świeżymi owocami, wyciskając na miejscu przepyszne soki. Restauratorzy otwierali swoje uliczne bary i restauracje. Można było zjeść wszystkie możliwe dania, począwszy od zupy z kozich głów, ślimaków, kuskusu, poprzez tadżin, po smażone baranie jądra i inne wymyślne frykasy. Nie omieszkałam spróbować jeżowców i ostryg, które można było kupić za kilka groszy. I do tego cudowny marokański pachnący, ciepły jeszcze chleb. Kiedy jadłam jeżowca, którego sprzedawca przy mnie zręcznie otworzył zakrzywionym nożem, nie zastanawiałam się nawet przez moment, że ten kolący zwierzak morski może wywołać uczulenie. Myślę, że to sprawiła magia Marrakeszu. To było takie inne, tajemnicze i egzotyczne. Nastrój potęgował zapach palących się kadzidełek i blask małych olejnych lampek, oświetlających kolorowym światłem wszystko wokół. I dymy snujące się nad placem i ten dziki, afrykański rytm bębnów, wszystko to było tak niezwykłe, że aż nieprawdziwe. Te magiczne wieczory, zabawa, tańce, muzyka i radość powtarzają się codziennie i powodują, że dni w czerwonym Marrakeszu są niezapomniane i jedyne w swoim rodzaju.


Autor: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
Piękna opowieść