
Odsłony: 2292
Pustynia Wschodnioarabska, to kamienisto–piaszczysto–żwirowy obszar rozciągający się pomiędzy doliną Nilu a Morzem Czerwonym. Tereny górzyste są poprzecinane głębokimi dolinami, w których istnieje wegetacja i żyją nieliczne plemiona beduińskie, inaczej nomadowie. Pustynia jest zawsze inna. Zmienna jak kameleon – raz przyjazna, kiedy indziej okrutna, ale zawsze piękna, tajemnicza i dająca poczucie wolności.
Trzeba jednak pamiętać, że z pustynią nie ma żartów. Nie należy wyruszać tam samemu. „Karawana” powinna składać się z kilku samochodów z napędem na cztery koła, musi posiadać zapas benzyny i wody, a przede wszystkim całą wyprawą musi dowodzić doświadczony przewodnik. Kiedy nadciągnie burza piaskowa, piasek może pochłonąć całą karawanę wielbłądów. W górach bardzo łatwo zabłądzić, ponieważ praktycznie nie ma tam wcale dróg, tylko ledwie widoczne ślady opon wskazują, że wcześniej coś tędy przejechało. Wiatr szybko zasypuje wszelkie ślady i człowiek zdany jest tylko na beduińskiego przewodnika.
Do jednej z takich beduińskich wiosek zmierzałam dojechać nie jeepem tylko quadem. Zachciało mi się trochę szaleństwa, zachciało mi się tej wolności, szumu wiatru w uszach i tego dreszczyku, który wyzwala strumień adrenaliny.

Wydawało mi się, że jazda takim czterokołowym pojazdem jest łatwa. Tak rzeczywiście, ale na utwardzonej drodze. Na pustyni jest to dużo trudniejsze. Trzeba bardzo uważać, żeby się nie przewrócić. Piasek jest zdradliwy. Kilka quadów poruszało się w kolumnie, wzniecając tumany piasku i pyłu, który wciskał się wszędzie, gdzie tylko mógł. Niewiele było widać w tym pyle. Wszędzie czerwonawo-brązowy piasek. Po horyzont, hen daleko. To niewiarygodne, ale tam nie było żadnego drogowskazu, żadnej wskazówki, której można by się trzymać. Nie ma różnicy, czy jedzie się drogą, którą przed chwilą przejechało kilkanaście quadów, czy po terenie, którym nikt nie jechał od tygodni. „Jak ci Berberowie odnajdują drogę?” – pomyślałam nasuwając głębiej chustkę na twarz.
Po około godzinnej, karkołomnej jeździe, Selim – nasz przewodnik zwolnił i zatrzymał się. Z ulgą wyprostowałam obolałe kości, tumany piachu powoli opadły i zdumionym oczom, ukazało się w oddali jezioro. Woda skrzyła i mieniła się w słońcu.
– Przerwa – mruknął przewodnik i ze stoickim spokojem usiadł w cieniu motocykla, zapalając papierosa.
– Dziwne, na pustyni takie jezioro? – zdziwiłam się.
– Ty naprawdę myślałaś, że to jest woda? To tylko fatamorgana ale na zdjęciach zawsze wychodzi – powiedział ze śmiechem Selim – O! Tam biegnie lisek pustynny – wskazał ręką na niewielkie płowe zwierzątko z ogromnymi uszami.

– Czy tu żyją inne zwierzęta? – zapytałam Selima.
– W pobliżu oaz lub na północy zatrzymują się wędrowne ptaki, poza tym można spotkać węże, jaszczurki i słynną egipską kobrę faraonów. A z ssaków pojawiają się hieny, szakale i czasami przemknie stado gazeli. Tu, tylko ludzie i wielbłądy żyją w odległych wioskach.
Tylko Beduini i ich zwierzęta mogą mieszkać na tym niegościnnym terenie. Straszliwie palące słońce oraz wszechobecny piasek zasypujący wszystko, niszczą wszelkie życie.
– Ale wy tutaj żyjecie i nie chcecie mieszkać w miastach, czy wioskach nad brzegiem morza lub Nilu?
– Tak, bo kto raz zakosztował pustyni, kto raz spędził noc pod gołym niebem, komu piasek wciskał się do ust, kto poznał wolność i dziką naturę, ten nigdy nie będzie umiał żyć gdzie indziej, a przede wszystkim, nie będzie chciał – odpowiedział uśmiechając się Selim.
Po chwili ruszyliśmy dalej. Droga nie była już tak uciążliwa. Piasek przeszedł w żwir i pył przestał dokuczać. Po pewnym czasie Selim zwolnił. W oddali ukazały się namioty, ludzie i wielbłądy, widać było snujące się dymy ognisk.

Na widok quadów z najbliższego namiotu wyszedł starszy Beduin i pokazał nam miejsce gdzie należy zostawić pojazdy.

– Tam, parking – powiedział łamaną angielszczyzną.
Ten parking, to teren otoczony słupkami, między którymi rozpięto brązowe, wełniane płachty, poszarpane przez wiatr, spełniające zapewne rolę parawanu, chroniącego samochody i motocykle przed zasypaniem piaskiem.
W centrum wioski znajdował się namiot pełniący przypuszczalnie rolę klubu lub kawiarni. Odsłonięte poły namiotu zdobionego w abstrakcyjne arabeski i paski, gościnnie zapraszały. Wewnątrz siedziało kilku mężczyzn.
Selim szerokim gestem zaprosił do odpoczynku, wskazując na kolorowe miękkie poduchy, jakby tylko czekające na to, żeby na nich spocząć. Podłoga namiotu pokryta była dywanami w pastelowych kolorach. Naczelnik wioski widząc, że z zainteresowaniem przyglądam się wzorom na dywanach wyjaśnił, że pochodzą z Harrania, miejscowości w pobliżu Kairu, i że to dzieło dzieci, które pracują tam w Szkole Sztuk Pięknych, czyli Wissa Wassef.
Do namiotu cicho wsunęły się dwie kobiety. Przyniosły tace z poczęstunkiem – miseczkami słodkich daktyli i szklaneczkami gorącej, miętowej herbaty. Po chwili zniknęły bezszelestnie.

– A więc chcecie zobaczyć pustynię, o zachodzie słońca? – zapytał naczelnik. Tak, to rzeczywiście przepiękny i niezapomniany widok. Pamiętajcie, tylko że pustynia działa na ludzi i… możecie nie zechcieć więcej wrócić do swoich. Pustynia może zauroczyć, że bez niej nie będziecie mogli żyć. Ona jest jak kapryśna, władcza kobieta. Raz łagodna i przystępna, innym razem zła i okrutna. Jest zmienna, o każdej porze dnia zawsze inna, ale my ją kochamy. Tu są nasze domy, nasze życie i nasz świat – ciągnął cicho.
Słuchałam i już byłam zauroczona, a jeszcze nie widziałam tego piękna, o którym tyle od wszystkich słyszałam. Przejazd samochodami, czy motocyklami przez pustynię, to nie jest to. W bezkresną dal, na wzgórza, do zachodzącego słońca, trzeba pojechać z Beduinami na wielbłądach, wtedy tak naprawdę posmakuje się pustyni.
– Przyprowadziłem wielbłądy – zameldował Selimowi poganiacz.
– Możemy się więc już zbierać, słońce niedługo zajdzie, a przedtem musimy dostać się na tamte wzgórza – powiedział naczelnik, wskazując ręką na majaczące w oddali wzniesienia.
Przed namiotem siedziały wielbłądy, przykryte kolorowymi czaprakami. Na pyskach miały założone kagańce ze sznurka, ozdobione pomponami z czerwonej i niebieskiej włóczki. Na wielbłąda wsiada się i schodzi z niego wtedy, gdy zwierzę siedzi z podkurczonymi nogami. Trzeba się wówczas mocno trzymać łęku siodła, bo kiedy wielbłąd prostuje, lub zgina nogi, można zsunąć się z jego grzbietu na ziemię.

Kiedy już jechaliśmy w stronę gór, ku coraz bardziej chylącemu się ku zachodowi słońcu, kiedy z wysokości siodła spoglądałam na rozciągającą się bezkresną dal, kiedy wiatr gwizdał w uszach niosąc z sobą tumany piasku, poddałam się kołyszącym ruchom zwierzęcia i byłam szczęśliwa.

Teraz rozumiałam Beduinów, ich wieczną wędrówkę, ich niechęć do osiadłego trybu życia. Zawsze mi się wydawało, że płynie we mnie krew wędrowców. Tak, pustynia jest piękna i można się w niej zakochać. Gdy zatrzymaliśmy się na szczycie wzgórza i spojrzałam na zachodzące słońce, kładące długie cienie na dno doliny i niesamowitym blaskiem płonące w dole ogniska osady, usłyszałam zawodzący śpiew muezina, to poczułam, że mogłabym tak żyć i nie wracać do cywilizacji.
Tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi

Danusiu, pustynia musi byc Twoim drugim domem, slyszy sie ja w Twoim sercu 🙂
Pieknie opisana moja ukochana pustynia.
Czytając i oglądając czułam się jakbym siedziała obok Selima albo na grzbiecie wielbłąda.pozdrawiam