
W ODWIEDZINACH U PLEMION GÓRSKICH W TAJLANDII – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 2320
Po chwili ruszyliśmy w odwiedziny do plemion górskich Akha, Yao, Palong i Karen-Padaung – słynnych kobiet żyraf w Nai Soi. Kobiety owe tradycyjnie zakładają na szyje metalowe obręcze, co powoduje zdeformowanie kości obojczykowych i żeber oraz optyczne wydłużenie szyi. Obręcze zakłada się już sześcioletnim dziewczynkom, co rok nową, aż do szesnastego roku życia. Niektóre z tych obręczy ważą do sześciu kilogramów.
Kiedy wyszłam z hotelu, gorące powietrze buchnęło z rozpalonego pieca. Temperatura wynosiła ponad trzydzieści stopni, mimo że był wczesny ranek. Wcale nie przeszkadzało mi, że bluzka prawie natychmiast przykleiła mi się do pleców. Wiedziałam o tym, że wilgotność tutaj sięga do 95 procent. Nie przeszkadzało mi również, że normalni ludzie śpią o tej porze, że w Polsce jest północ. W Tajlandii była dopiero szósta rano, a słońce wędrowało już wysoko po bezchmurnym niebie. Jak okiem sięgnąć rozciągały się złote ryżowiska. Dlaczego złote? Było już po żniwach. Chłopi zbierali słomę ryżową, która w promieniach słońca skrzyła się i błyszczała, przybierając kolor płynnego złota. Daleko na horyzoncie widniały góry graniczące z Birmą. Tuż obok w pola uprawne wcinała się dżungla i stanowiła jakby odgraniczenie tego falującego złota. Ekspansywna roślinność próbowała zagarnąć wszystkie tereny dla siebie. Bujna, nieokiełznana, wspaniała.

Ogarnęła mnie niewysłowiona radość. Byłam w baśniowym królestwie Syjamu (stara nazwa Tajlandii). Nagle głośne pokrzykiwania i turkot przerwały mój zachwyt. To drewniany wóz, zaprzężony w rogate bawoły popędzane trzaskaniem bata przez woźnicę, zatrzymał się przede mną. Tajski przewodnik siedzący obok woźnicy zaprosił mnie z uśmiechem do „powozu”. Po chwili ruszyliśmy w odwiedziny do plemion górskich Akha, Yao, Palong i Karen-Padaung – słynnych kobiet żyraf w Nai Soi.

Kobiety owe tradycyjnie zakładają na szyje metalowe obręcze, co powoduje zdeformowanie kości obojczykowych i żeber oraz optyczne wydłużenie szyi. Obręcze zakłada się już sześcioletnim dziewczynkom, co rok nową, aż do szesnastego roku życia. Niektóre z tych obręczy ważą do sześciu kilogramów. Ciężkie, niewygodne, powodujące deformację tak dużą, że gdyby zdjąć takiej kobiecie tę ozdobę, mogło by nastąpić złamanie kręgosłupa. A jednak noszą je i mimo że tradycja powoli zanika, w wiosce widać było jeszcze sporo kobiet z obręczami wspaniale wypolerowanymi i błyszczącymi w słońcu.



Plemiona te nie są to rdzennymi mieszkańcami Tajlandii, to uciekinierzy z Birmy, gdzie na pograniczu stale toczą się walki. Jest to mała społeczność, w wiosce Nai Soi żyje około 500 osób, a wszyscy mimo trudów życia, są uśmiechnięci, spokojni i przyjacielscy. Oni są po prostu szczęśliwi, że żyją, że nie są prześladowani, że nie są narażeni na bratobójcze opiumowe wojny.
Jedna z kobiet poczęstowała nas gorącą herbatą i przekąską w postaci pieczonej szarańczy… która może wyglądała niezbyt zachęcająco, ale okazała się bardzo smaczna, i ruszyliśmy w dalszą drogę.
W wiosce Yao na skraju dżungli, kobiety ubrane w tradycyjny strój z puszystym różowym futerkiem, witały nas uśmiechem i plastrami soczystego ananasa. Ze spokojem wykonywały swoje prace domowe, nie zwracając wiele uwagi na mój aparat fotograficzny. One miały swoje sprawy, ja swoje. Taka jest właśnie zasada życiowa Tajów.

Wizyta u plemienia Yao trwała krótko. Przed sobą mieliśmy jeszcze odwiedziny w innych wioskach, a droga była teraz trudniejsza. Wóz wzbijając tumany pyłu, powoli toczył się po gruntowej drodze. Żar stawał się coraz większy, ale wszystkie niedogodności wynagradzał widok, jaki rozciągał się wokół. Patrzyłam na setki kolorowych ptaków i drzewa, których liście wydawały się mi znajome. My je hodujemy w doniczkach, a tutaj rosły dziko i były to ogromne rośliny. Fikusy dębowe, filodendrony palczaste, palmy kokosowe, dziki imbir, bugenwilla, i czerwono kwitnące ogromne krzewy popularnej u nas gwiazdy betlejemskiej – poinsecji oraz wiele innych, pięknie kwitnących, nieznanych mi roślin. No i orchidee, wspaniałe, kolorowe, cudowne, w takich ilościach jak u nas polne stokrotki.


Droga pięła się pod górę, musiałam zejść z wozu, bo bawoły na wąskiej ścieżce miały trudności i mogły wywrócić wóz. Nagle przewodnik złapał mnie za ramię i krzyknął: – Stop, attention! Zatrzymałam się przestraszona, posłusznie, w pół kroku. Taj pokazał ręką do góry. Nad moją głową znajdowało się okropne, wielkie zwierzę rozpięte na pajęczynie. Pająk należał do jadowitych. No cóż w dżungli należy uważać.
Ruszyliśmy dalej. Po chwili, wśród zieleni zamajaczyły zabudowania, bambusowe chaty z dachami krytymi słomą ryżową i liśćmi bananowca. Weszliśmy do wioski plemienia Akha, gdzie kobiety noszą bogato zdobione stroje i nakrycia głowy z przyszytymi starymi francuskimi monetami. Tak jak we wszystkich wioskach tego plemienia, niewielkie rzeźby ludzi, symbolizujące życie człowieka, zdobią bramy prowadzące do tej wioski. Ich zadaniem jest ostrzegać duchy, że tutaj wstęp mają tylko ludzie. Niezrównana tajska, ostro przyprawiona zupa z jarzynami i kawałkami mięsa, pędami bambusa i trawą cytrynową oraz miseczka ryżu z przepysznym sosem, składała się na późny obiad, którym poczęstowały mnie kobiety Akha.

Jeszcze jedna wioska w górach z dala od uczęszczanych traktów godna była odwiedzin. Dzień powoli chylił się ku wieczorowi a pozostawanie w dżungli po zmroku, może i ciekawe, ale jest bardzo niebezpieczne. Mimo, że tygrysy indochińskie zamieszkują niedostępne części północnej Tajlandii, zawsze istnieje groźba, że jakiś futrzak zabłąka się w pobliżu ścieżek. Na pewno jednak w nocy na żer wychodzą inne zwierzaki, latające, pełzające, czy biegające, więc lepiej się nie narażać.
Plemię Palong odwiedziliśmy tylko przejeżdżając przez wieś, bo robiło się coraz później, a mieliśmy przed sobą jeszcze około dwudziestu kilometrów trudnej jazdy trzęsącym się wozem po wąskiej górskiej drodze, wśród bujnej zieleni, pełnej różnych budzących respekt odgłosów dżungli. Byłam bardzo zmęczona, ale i bardzo szczęśliwa. Ta wyprawa i możliwość poznania górskich plemion oraz ujrzenia jak żyją i pracują mieszkańcy północnych wiosek tajskich, pozostanie na zawsze w mojej pamięci.

tekst i fotografie Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Twoja pasja jest niezwykła, Danusiu. Wspaniały reportaż 🙂
Jak zawsze pod ogromnym wrażeniem Danusiu .
Pozdrawiam cieplutko 🙂
Pani Danusiu straszny ten pająk 🙂 zdjęcia przepiękne. Gratuluje odwagi, pomysłu i pasji. Chętnie posłucham na żywo tych historii.
Buziaki Ewa 🙂
http://www.nikula.blogujaca.pl