
Wenezuelski Diabelski Kanion i Kerepakupai-Meru – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 2449
W dole widniały rzeki i rozlewiska. Nagle awionetka wpadła w chmurę, po chwili chmura została za nami a samolot wleciał do Diabelskiego Kanionu. Wrażenie niesamowite. Wyglądało to tak jakby sam diabeł porozrzucał skały i góry z płaskimi wierzchołkami porośniętymi dziką roślinnością. Samolotem dość mocno rzucało, żołądek wykonywał harce, ale kiedy pilot wskazał ręką przed siebie, wszystkie nieprzyjemne odczucia nagle minęły. Ujrzałam, przepiękne zjawisko – Wielki Salto Angel – najwyższy wodospad świata. Pilot zrobił zwrot w kanionie i teraz zobaczyłam go z drugiej strony. Dziewięćset osiemdziesiąt siedem metrów spadającej pionowo wody rozświetlonej słońcem i migotliwą tęczą. Piękno, dzikość, natura.
Kiedy autobus zatrzymał się na malutkim parkingu i przewodnik oświadczył z uśmiechem: „Jesteśmy na lotnisku” – pomyślałam, że to jakiś żart. Wokół rozciągała się tylko sawanna. Widać było tylko kilka utwardzonych dróg i w oddali niewielki budynek.
To wieża kontrolna lotniska – powiedział Indianin wskazując obiekt, który do złudzenia przypominał starą wieżę ciśnień. – Za chwilę stamtąd nadleci samolot. – zawołał, machając ręką w kierunku „wieży ciśnień”. Ale na razie, po trawie (płycie lotniska) biegały szczekając psy, tuż obok, bawiła się mała, śliczna indiańska dziewczynka. Jej żółta sukieneczka wspaniale kontrastowała z ciemną karnacją.
Z daleka dał się słyszeć szum, który narastał i moim zdumionym oczom ukazał się samolot. Zgrabnie wylądował i po przejechaniu kilkuset metrów zatrzymał się na owym parkingu. Wesoło uśmiechnięty pilot zaprosił nas do leciwej awionetki. Awionetka zabierała tylko pięć osób. Mimo to było tak ciasno, że pomocnik z trudem zatrzasnął drzwi od zewnątrz a pilot od środka zablokował je specjalną sztabą.
Samolot zgrabnie oderwał się od ziemi. I już lecieliśmy. W środku huk był taki, że nie było słychać własnych myśli, ale za to widoki… aż dech zapierało w piersiach. Lecieliśmy na Gran Sabaną, nad dżunglą, nad niezwykłymi górami stołowymi, które nazywają się tepui. To w połowie zarośnięte, w połowie skaliste góry o płaskich wierzchołkach, których wysokość dochodzi do dwa tysiące osiemset metrów. Tepui są dla Indian święte. Wierzą oni, że góry są zamieszkałe przez bogów.
W dole widniały rzeki i rozlewiska. Nagle awionetka wpadła w chmurę, po chwili chmura została za nami a samolot wleciał do Diabelskiego Kanionu. Wrażenie niesamowite. Wyglądało to tak jakby sam diabeł porozrzucał skały i góry z płaskimi wierzchołkami porośniętymi dziką roślinnością. Samolotem dość mocno rzucało, żołądek wykonywał harce, ale kiedy pilot wskazał ręką przed siebie, wszystkie nieprzyjemne odczucia nagle minęły. Ujrzałam, przepiękne zjawisko – Wielki Salto Angel – najwyższy wodospad świata. Pilot zrobił zwrot w kanionie i teraz zobaczyłam go z drugiej strony. Dziewięćset osiemdziesiąt siedem metrów spadającej pionowo wody rozświetlonej słońcem i migotliwą tęczą. Piękno, dzikość, natura.
Wodospad nazwano imieniem Jimmiego Angela, amerykańskiego pilota, którego uznaje się tutaj za odkrywcę ukrytego w dżungli cudu natury. Ale nie jest to tak zupełnie prawda. Wodospad znany był Indianom Pemon zamieszkującym te regiony od dawna i nosił indiańską nazwę Kerepakupai-Meru. Od grudnia 2009 roku powrócono do staroindiańskiej nazwy i teraz słynny Salto Angel – to Kerepakupai-Meru. Ale duch Jimmiego Angela pozostał na zawsze w wodach wodospadu. Po jego śmierci w 1957 roku zgodnie z życzeniem, prochy Angela zostały rozsypane nad wodospadem. Indianie mówią, że jego duch unosi się teraz w tęczy tworzącej się przy wodospadzie.
Wracaliśmy, ale to nie koniec tego wspaniale rozpoczętego dnia. Samolot wylądował w Parku Narodowym Canaima i po kilkunastominutowej wędrówce naszym oczom ukazała się urocza laguna na rzece Carraro. Po drugiej stronie laguny na tle zjawiskowych tepui widać było wodospady. Już nie tak wielkie jak Salto Angel, ale równie cudowne.,.
Zabezpieczyliśmy aparaty fotograficzne plastikowymi workami przed zmoczeniem, założyliśmy kostiumy kąpielowe a na nogi skarpetki… tak, tak skarpetki, nie buty i popłynęliśmy indiańskim canoe całą naszą niewielką grupką na drugi brzeg, do wodospadu El Sapo, aby przejść pod wodospadem, a właściwie za wodospadem. Ogromne masy wody spadały z przeraźliwym hukiem w dół. Śliska kamienista, miejscami bardzo wąska ścieżka prowadziła za niezwykłą firaną wody. Po chwili byliśmy mokrzy Teraz dopiero wiadomo, dlaczego mieliśmy założyć skarpetki. Podłoże jest tak śliskie, że bose nogi jeżdżą na kamieniach jak na lodowisku. Tu zdałyby by się może jakieś buty trekingowe, ale w ciągu jednej chwili byłyby pełne wody. Najlepsze były więc skarpety. Noga w nich przylegała do podłoża jak przymurowana. Jeszcze tylko kilka zdjęć i powrót. Dziwacznie wyglądał ten nasz pochód kilku osób, mokrych jakbyśmy dopiero wyszli z wanny, w kostiumach kąpielowych i skarpetkach, ale roześmianych i zachwyconych.
Canoe dopłynęło do przepięknej piaszczystej plaży. Najpierw była chwila relaksu a potem kolacja w indiańskiej wiosce. Dochodził do nas smakowity zapach. Wszyscy byliśmy już porządnie głodni, ale najpierw… kąpiel.
Rzeka rozlewała szeroko swoje ciemne od nadmiaru teiny wody. Przyciągała jak magnes. Indianin ostrzegł – „Nie sikać do wody!”. Tutaj żyją miniaturowe sumy kandyra, które są wyczulone na zapach moczu. Zdarzają się przypadki, że sumy te wpływają do dróg moczowych dużych ssaków, w tym również ludzi, oddających mocz w wodzie. Kierująca się pod prąd wypływającego moczu ryba, dostaje się do cewki moczowej i wpada w pułapkę, z której nie ma możliwości wydostania się z powodu ostrych kolców. Ryba ginie, ale usunąć ją można z organizmu wyłącznie operacyjnie.
Dla bezpieczeństwa włożyliśmy majtki, pod kostiumy kąpielowe. Woda była cudowna i wspaniale relaksująca.
Po takiej kąpieli kolacja smakowała nam wybornie. Wokół dżungla, szum wody, wycie wyjców, krzyk ptaków. Kolorowa papuga przysiadła na murku otaczającym jadalnię. Poczęstowałam ją melonem, a ona w podzięce łaskawie pozowała do zdjęcia. To był niezapomniany dzień a wrażenia pozostaną w mojej pamięci na całe życie.
tekst i zdjęcia: Danuta Baranowska
Po dłuższej przerwie korzystania z internetu,pierwsze co zrobiłam po włączeniu tej magicznej skrzynki zaczęłam szukać ciekawych reportaży,przeczucie kazało mi zajrzeć na strony Życie i Pasje i strzał w dziesiątkę czekał na mnie super fotoreportaż . Dziękuję że znowu mogłam się rozmarzyć i poznać kawałek innego świata.
Tak zaluje, ze nie polecialam do Salto Angel,moze kiedys…. Dziekuje za ten reportaz.
Danusiu , bardzo ciekawa fotorelacja! Dziękuję za przybliżenie kawałka świata w tak cudny sposób .
Az chce się tam być , choć na chwilę .
Pozdrawiam .
Sława