“TRAPER, KOT NIEUSTRASZONY!” – koci felieton Luizy Dobrzyńskiej

Odsłony: 2483

cat-859019_1280Pewnego dnia, gdy razem z mamą oglądałam telewizję, przywlókł się do nas, zamiauczał żałośnie i skonał. Wiem, że powinnam go uśpić wcześniej, ale proszę mi wierzyć – to nie jest łatwa decyzja, szczególnie gdy zwierzęcia nic nie boli i jest ono młode. Traper miał niecałe siedem lat. Jedno, co mnie pociesza, to fakt, że z tak poważną chorobą pożył znacznie dłużej, niż prorokowali lekarze. I na pewno bardziej komfortowo, niż niejedna chrześcijańska dusza.

Traper trafił do mnie jako kilkumiesięczne kocię po ciężkich przejściach. O włos uniknął śmierci po tym, jak wrzucono go do strumienia w zawiązanym worku. Wyciągnięty przez jedna z moich pacjentek, dwunastoletnią dziewczynkę, wyrwał się jej i uciekł na teren warsztatu samochodowego. Nim go znaleziono, zdążył uszargać się w smarach do tego stopnia, że trzeba było go ogolić do gołej skóry. Szczęśliwie matka dziewczynki była weterynarzem, zajęła się więc maluchem jak należy, ale zatrzymać go nie mogła. W jej domu i tak był już niezły zwierzyniec. Dziewczynka przypadkiem zwierzyła mi się z kłopotu podczas badania, a ja oczywiście krzyknęłam „Ja go mogę wziąć!”

Rude, smukłe stworzonko od razu podbiło moje serce. Traper – bo takie imię otrzymał po doktorze McIntyre z serialu M*A*S*H* – miał nieprawdopodobny wdzięk, był żywiołowy i radosny mimo ciężkich przejść. Pierwsze, co zrobił, to sprał biednego Hammera po pyszczku, chcąc mu pewnie uzmysłowić, kto tu od teraz rządzi. Bez wątpienia miał charakter dominującego samca, o czym świadczył rozdrapany nosek mojego rezydenta. Biedak siedział i oblizywał się, pojękując z bólu, aż posmarowałam mu rankę odrobiną lignokainy, buchniętej z izby przyjęć (tylko trochę wzięłam, nie całą tubkę broń Boże) i maścią antybiotykową na wszelki wypadek. Po tej demonstracji siły pozycja Trapera w domu była już ustalona, co po jakimś czasie okazało się kłopotliwe.

Po kilku tygodniach w moim domu Traper zaczął siusiać krwią. Zabrałam go do pracującego u nas jako parazytolog doktora Lineburgha, starego weterynarza – akurat kiepsko było u mnie z kasą i postanowiłam wyłudzić darmowa poradę. Doktor obejrzał kociaka, obmacał i zawyrokował;

– Kamica nerkowa. Powinna go pani uśpić. Jeśli to się ujawnia w tak młodym wieku, nic z niego nie będzie.

Ma się rozumieć ani mi się to śniło. Pożyczyłam kasę od koleżanki i udałam się do swego ulubionego doktora Czuja, na którym jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Co prawda musieliśmy we dwójkę łapać Trapera po całym gabinecie, ale wyszłam stamtąd z lekami i paczką karmy Renal. Powolutku wyprowadziliśmy Trapera z choroby, kosztowało mnie to jednak wiele nerwów. Po pierwsze, zastrzyki – nie lubił ich i drapał. Po drugie zaś – przez tę chorobę opóźniła się nam sterylizacja, a kocurek szybko osiągnął dojrzałość i zaczął obsikiwać kąty. W domu śmierdziało jak w publicznym szalecie z czasów PRLu. Nic nie było w stanie zagłuszyć tego zapachu, ani odświeżacze powietrza, ani kadzidełka. Dopiero po sterylizacji kot się uspokoił, a smród powoli wywietrzał.

Niedługo okazało się, że trochę racji doktor Lineburgh miał. Traper chorował bardzo często, mimo cieplarnianych warunków, a rachunki za jego leczenie mocno nadwyrężały moją – zawsze dziurawą – kieszeń. Na rok przed śmiercią rudzielca choroba rozwinęła się tak, że wszystkie pieniądze odłożone na wakacje wydałam na leczenie. Trzeba było wszyć mu cewnik, zakładać pampersa dla noworodków i codziennie biegać na przepłukanie pęcherza. Przedłużyło mu to życie o rok. Gdy znów zaczął niedomagać, doktor Czuj powiedział wprost:
– Już nic nie da się zrobić. Mogę go uśpić, albo pozwoli mu pani umrzeć w sposób naturalny. Jego nic teraz nie boli, jest tylko osłabiony i oszołomiony, jak po narkotykach

Ubłagałam o próbę leczenia mimo wszystko. Wydawało mi się, że skoro tym razem pęcherz nie jest zablokowany, da się coś zrobić. Dostałam dla Trapera silne antybiotyki i kroplówki, jednak nic nie dały. Pewnego dnia, gdy razem z mamą oglądałam telewizję, przywlókł się do nas, zamiauczał żałośnie i skonał. Wiem, że powinnam go uśpić wcześniej, ale proszę mi wierzyć – to nie jest łatwa decyzja, szczególnie gdy zwierzęcia nic nie boli i jest ono młode. Traper miał niecałe siedem lat. Jedno, co mnie pociesza, to fakt, że z tak poważną chorobą pożył znacznie dłużej, niż prorokowali lekarze. I na pewno bardziej komfortowo, niż niejedna chrześcijańska dusza.

tekst: Luiza Dobrzyńska

Artykuł chroniony prawami autorskimi!
cat-859019_1280
źródło: pifabay/ foto: Alexas_Fotos

 

 

 

 

strona Autora: www.outsidelando7.blog.onet.pl
strona Autora:
www.outsidelando7.blog.onet.pl

Luiza Dobrzyńska – technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Długie lata pracowała z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat… Autorka 5 książek: „Dusza”, „Kawalkada”, „Dzieci planety Ziemia”,, „Jesteś na to zbyt młoda” , „Wiedźma z Podhala” oraz ebooka „Procesor duszy”, będącego kompilacją „Duszy” i „Kawalkady”. Jest także autorką kryminału, który cierpliwie czeka na wydawcę

Author: Klaudia Maksa

Blabla bla

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *