
KOCHAŁA SZANTY, PODĄŻAŁA SŁONECZNĄ STRONĄ ŻYCIA – wspomnienie o pisarce Monice Szwai
Odsłony: 2786
„Sol omnibus lucet”, ale w niedzielę, 22 listopada 2015 r. schowało się za chmurami i uroniło wiele łez. Tego dnia zmarła Monika Szwaja, dziennikarka związana ze szczecińskimi mediami, autorka kilkunastu popularnych i lubianych powieści obyczajowych m.in.:„ Zapiski stanu poważnego”, „Dom na klifie”, „Artystka wędrowna”, „Klub Dziewic Mało Używanych”, „Zupa z ryby fugu”, „Matka wszystkich lalek”. Ostatnią, wydaną w 2013 r. była „Anioł w kapeluszu”.
Jej książki są pełne ciepła, humoru, optymizmu, dobrze się kończą. Wielu czytelnikom poprawiły nastrój, pomogły w trudnych chwilach. Pod warstwą zabawnych scenek i barwnych postaci umieszczone są ważne i poważne problemy, na które autorka chce nam zwrócić uwagę. Niby to literatura lekka i przyjemna, ale wcale nie taka łatwa, gdy przyjrzymy się jej wnikliwie.

Smutno, że już nie będzie kolejnych tekstów. Ale nie chodzi przecież tylko o nowe powieści, wszak zawsze z przyjemnością i sentymentem wrócimy do starych. Smutno, że odszedł wartościowy, dobry człowiek, pełen pasji, zarażający optymizmem i radością życia.
Kilka lat temu, a dokładnie w 2007 roku, uczestniczyłam w spotkaniu autorskim z Moniką Szwają. Urzekła mnie swoją naturalnością, szczerością, pogodą ducha. Opowiadała z zachwytem o tym, co kocha: telewizję, szanty, żaglowce, góry, śmigłowce, literaturę, teatr, muzykę symfoniczną
Była zauroczona świętokrzyskimi krajobrazami, po raz pierwszy odwiedziła wtedy Ostrowiec Świętokrzyski. Wspomniała, że ma do tego regionu sentyment, albowiem jej ojciec w czasie wojny przebywał w leśniczówce pod Staszowem.
Mówiła, że pisze o kobietach, bo się na nich zna, choć przez szereg lat pracowała w przeważnie męskim gronie ekip filmowych, realizatorów, montażystów. Kochała telewizję, poświęciła jej szmat życia, realizowała reportaże. Z wykształcenia polonistka – przez 8 lat pracowała jako nauczycielka, najpierw w szkole w małej górskiej wiosce, później w okolicach Szczecina. Przerwa w jej działalności dziennikarskiej była spowodowana „zawirowaniami historii”. Dopiero po 1989 roku Monika Szwaja mogła powrócić do ukochanej pracy, do kamer, montażu.
Pomysły do książek czerpała z życia, ze swojego środowiska, wątki były wymyślone, ale tło- prawdziwe, podobnie – istniały też pierwowzory postaci. Z niejednego pieca chleb jadła, a swoje doświadczenia i obserwacje umiejętnie przekuwała w słowa trafiające do serc coraz liczniejszych czytelników. Swoją pierwszą powieść napisała na konkurs na książkę w stylu „Dziennika Bridget Jones” i choć nie wygrała, to nabrała wiatru w żagle. Właśnie, a propos żagli…

Kochała szanty, żeglarstwo, uwielbiała festiwale szantowe, w tym ten największy na świecie– w Krakowie. Pisarka z entuzjazmem opowiadała o szantach, żegludze, fregatach, a także samolotach. Nie była „szczurem lądowym”, uczestniczyła w rejsach – więcej o tym poczytać można na stronie autorskiej www.monikaszwaja.pl.
Miała sentyment do powieści „Znaczy kapitan” K. Borchardta oraz do książek Meissnera, o lotnictwie. Lubiła wracać do starej dobrej poezji angielskiej, ballad Roberta Burnsa, sonetów Szekspira.
Była utalentowana nie tylko literacko, ale i muzycznie. Zamiłowaniem darzyła muzykę symfoniczną, potrafiła odgwizdać każdy koncert i symfonię Beethovena. Niestety, tych umiejętności nie zaprezentowała na owym spotkaniu autorskim.
Posługując się tytułami powieści nieodżałowanej autorki, można z przymrużeniem oka powiedzieć, że Monika Szwaja była „Stateczna i postrzelona”, ale na pewno nie pasuje do niej stwierdzenie „Jestem nudziarą”. Zagrzewała do boju, dodawała otuchy, podążała słoneczną stroną życia, zgodnie z maksymą patronującą jej wydawnictwu „Sol omnibus lucet”. Teraz, cóż… zawędrowała gdzieś w zaświaty, gdzie wiatr na wantach piosenkę gra, a żagle są tak białe… …. I pije piwo z aniołem w kapeluszu…
„A więc żegnaj mi, kochana ma! Za chwilę wypłyniemy w długi rejs. Ile miesięcy Cię nie będę widział, Nie wiem sam, Lecz pamiętać zawsze będę Cię.”* |
Szczerze przyznam, że nie każda książka Moniki Szwai mnie zachwycała. Były też takie, które uważałam za słabsze, nie podobały mi się, nie odnajdywałam w nich tego, czego poszukuję w literaturze lżejszego kalibru. Nie straciłam jednak sympatii dla całokształtu twórczości i osobowości pisarki. Była takim filarem literatury obyczajowej lżejszego kalibru.
Zostawiła nam kawałek siebie. Dziękujemy…
Pamiętajmy….
Czytajmy….
*Fragm. szanty „Pożegnanie Liverpoolu” słowa: Jerzy Rogacki, Krzysztof Kuza, muzyka: trad
Źródła:
Przy pisaniu artykułu korzystałam z własnych tekstów:
- http//www.wiadomosci.o-c.pl/archiwum.php?pokaz=wiecej&kategoria=7&news=8715
- http://agnesscorpio.pl/polscyautorzy/index.php/pl/recenzje/457-aniol-w-kapeuszu-monika-szwaja-sol