I WANNA BE YOUR SLADGE HAMMER

Odsłony: 1859

cat-1056661_1280Hammer był rudy, pręgowany, puchaty i miał bursztynowe oczy. Piękne stworzenie o lekko spłaszczonym pyszczku wyglądało niczym niewiniątko. Łagodny i przymilny kociak okazał się jednak prawdziwym skaraniem boskim, miał bowiem manię zrzucania wszystkiego, co znalazł, na podłogę.Psotny był niemożliwie, ale też przy tym ogromnie miły. W odróżnieniu od innych moich kotów łagodny jak jagnię. Można było zrobić z nim dosłownie wszystko, ani nie drapał, ani nie gryzł. Ta jego cecha dość szybko okazała się cenna.

Nie wiem, co ludzie mają do rudych zwierzaków. Rudy kot jest dwa razy bardziej koci, niż jego krewni o innym umaszczeniu. Z jednej strony sierść jest jego przekleństwem, gdyż rudzielce są delikatniejsze i reagują na leki w sposób nieprzewidywalny, co w razie choroby stanowi poważny problem.

Z drugiej strony coś za coś: właśnie z tego powodu na kotach o tej maści nie przeprowadza się doświadczeń ani testowania kosmetyków. Pomijam tu oczywisty fakt, że powyższe traktowanie poczciwych mruczków – i jakiegokolwiek zresztą zwierzęcia – uważam za bestialstwo, które należałoby wreszcie ukrócić. Pewien znany mi pediatra powiedział kiedyś, że będąc na studiach wabił i łapał bezdomne koty w celu sprzedania ich jako zwierzęta doświadczalne. Pominę tu jego nazwisko ze względów oczywistych. Zastanawiałam się potem długo, jak tak zły i nieczuły człowiek mógł w ogóle zostać lekarzem. Uwierzcie mi – był skutecznym lekarzem, ale człowiekiem egoistycznym, pozbawionym empatii i pełnym wyższości wobec otaczających go maluczkich. Przy nim doktor House to osoba najsłodsza pod słońcem.  Do tej pory nie znalazłam odpowiedzi na zadawane sobie wtedy pytanie.

Pierwszym rudym kotem w moim życiu był Sledge Hammer. Imię dostał po zwariowanym policjancie, bohaterze komediowego serialu, który wtedy nadawano w telewizji ATV, już nieistniejącej. Matka kociaka była rasową perską kotką, która „zadała się” z podwórkowym myszołapem. Właścicielką kocicy była moja koleżanka z pracy, niestety niereformowalna i mimo należenia do zboru Świadków Jehowy mało empatyczna. Zdecydowała, że miot musi zostać zlikwidowany. Mogłam ocalić tylko jedno kocię i zrobiłam to.

Hammer był rudy, pręgowany, puchaty i miał bursztynowe oczy. Piękne stworzenie o lekko spłaszczonym pyszczku wyglądało niczym niewiniątko. Łagodny i przymilny kociak okazał się jednak prawdziwym skaraniem boskim, miał bowiem manię zrzucania wszystkiego, co znalazl, na podłogę. Rozwalił w ten sposób maszynę do pisania, zniszczył mi kolekcję owadożernych roślin, a ile naczyń wytłukł, to nawet nie zliczę. Psotny był niemożliwie, ale też przy tym ogromnie miły. W odróżnieniu od innych moich kotów łagodny jak jagnię. Można było zrobić z nim dosłownie wszystko, ani nie drapał, ani nie gryzł. Ta jego cecha dość szybko okazała się cenna.

Kota prawo bawić się ze swym ludzkim przyjacielem „w rozdeptanego”. Hammer też tak uważał, więc kręcił mi się pod nogami ile wlezie, aż któregoś dnia niechcący weszłam mu na łapkę. Ponieważ wrzasnął głośniej, niż można by oczekiwac, wzięłam go na ręce i spostrzegłam z niepokojem, że z jego pazurami jest coś nie tak. Pobiegłam oczywiście do weterynarza.

Okazało się, że kociak cierpi na gronkowcowe zakażenie mieszków pazurów – diabli wiedzą, jak się tego nabawił. Sprawa była trudna, gdyż całkowite wyeliminowanie gronkowca złocistego z organizmu to senne marzenie. Jedyne, co mogłam zrobić, to podczas zaostrzeń choroby brać Hammera na kolana, oczyszczać mu mieszki pazurów z ropy, gencjanować i smarować antybiotykiem. Operacja była czasem bolesna, biedny kot płakał okropnie, ale nigdy mnie przy tym nie ugryzł, tak jakby rozumiał, że robię to dla jego dobra. Chodził potem z fioletowymi od gencjany łapkami, ale na jakiś czas zapominał o bólu. Z czasem do tych zabiegów doszło przycinanie pazurów, które miały tendencję do wrastania, ale to już było drobiazgiem.

Mając łagodny i przyjacielski charakter, Hammer bez problemu akceptował nowych mieszkańców naszego domu, tak samo tych przejściowych, zostawianych na wakacje. Próbował ich nawet „oswajać”, co nie zawsze się udawało. Pewna osiemnastoletnia kotka, Kubusia, nie tylko nie uległa jego próbom zaprzyjaźnienia się, ale tak się zestresowała przymusowym pobytem u mnie, że przestała jeść i zmarła tydzień po odebraniu jej przez właścicielkę. Inne przypadki były szczęśliwsze. Nieufne, czasem agresywne koty po kilku dniach zaczynały zachowywać się neutralnie, a potem bawiły się z Hammerem w najlepsze i w końcu akceptowały nawet Iman, naszą suczkę. Była w tym niezaprzeczalna zasługa naszego rudzielca.

Zakażenie mieszków pazurów nie było niestety jedyną dolegliwością Hammera. Gdy miał pięć lat, zaczęły dawać mu się we znaki nerki. Ponieważ czasy były już inne i w gabinetach weterynaryjnych pojawiła się karma typu Urinary i Renal, można było od razu zadziałać. Kocur początkowo prychał, obrażał się na miskę, która ani rusz nie chciała napełnić się kurczakiem albo rybą, jednak z czasem zaczął chrupać brązowe granulki bez protestu.

Pomogło nadspodziewanie, bo  żył na tej karmie niemal dwanaście lat, nim wreszcie jego biedne ciałko poddało się chorobie. Zaczął chudnąć i wreszcie mimo wdrożonych kroplówek i leków zapadł w śpiączkę mocznicową. Miał wtedy prawie siedemnaście lat, zatem powinnam sobie gratulować, żałowałam jednak, że nie udało mi się jeszcze bardziej przedłużyć mu życia. Niestety, czasem człowiek musi po prostu zadowolić się świadomością, że zrobił co mógł i pożegnać długoletniego przyjaciela. Taką decyzję trudno podjąć, ale trzeba.

Chciałam odesłać Hammera za Tęczowy Most w niedzielę, kiedy dostał drgawek, ale w jedynej czynnej w mojej okolicy klinice dla zwierząt, mimo moich wyjaśnień i przedstawienia wyników badań, zdiagnozowano… padaczkę i odesłano mnie do domu. Cóż, nie każdy weterynarz jest orłem, przy wielu z nich można śmiało otworzyć okno, na pewno nie wylecą. W poniedziałek, gdy mogłam już liczyć na mego stałego doktora, okazało się, że Hammer odszedł sam, cicho i niezauważenie. Tak jakby nie chciał już nikogo niepokoić.

Luiza Dobrzyńska

cat-1056661_1280
źródło: pixabay.com.pl/foto: darkmoon1968

Author: Klaudia Maksa

Blabla bla

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *