
Odsłony: 278
Prawdę mówiąc, bałem się bardzo, że przerażona i zdezorientowana kotka nie pozwoli sobie pomóc, że może zareaguje agresywnie na wszelkie próby manewrów z nitką i nożyczkami… ale nie. Wciąż wlepiała we mnie swe złociste oczy, nawet w tych najbardziej trudnych chwilach
Mimo że większość Czytelników kojarzy mnie zdecydowanie bardziej z psami niż z kotami, to i te ostatnie bardzo lubię. Wraz z moim Elfem, zastanawiamy się właśnie nad przygarnięciem kociaka w potrzebie. To jednak – być może – zostanie tematem któregoś z kolejnych tekstów; na razie zaś chciałem Wam opowiedzieć pewną (nie)zwykłą historię sprzed niemal dwudziestu lat.
Był to rok 1997, rok pamiętnej powodzi, która wraz z wezbraną Odrą dotarła w końcu do Wrocławia. Tamto lato spędziłem u rodziny w podwrocławskim Biestrzykowie. Rodzina, podobnie jak ja obdarzona jest przez Opatrzność miłością do zwierzaków; w owym czasie najnowszym nabytkiem – wśród stada psów i kotów – była młodziutka, ciężarna kotka, przygarnięta przez ciocię jakiś czas wcześniej. Znajda była cudna, taka bardzo przyjazna ludziom, a na imię dostała Hortensja.
10 lub 11 lipca dom z lekka opustoszał; wujek wyjechał dokądś w interesach, dzieci były na wakacjach, w domu były zatem dwie żywe osoby ludzkie oraz kilka zwierzęcych 🙂 12 lipca z przestrachem wsłuchiwaliśmy się w wiadomości nadawane przez radio, które podawało na żywo relację z wielkiej fali powodziowej przelewającej się przez Wrocław. Zaś 13 lipca, około godziny 5 nad ranem, stukaniem w drzwi pokoju gościnnego obudziła mnie ciocia.
– Marcin! – mówiła nerwowo. – Marcin, wstawaj…!
– Co się dzieje? – wymamrotałem, nie bardzo będąc pewnym, gdzie jestem i co się dzieje. – O co chodzi…?
Napięcie w głosie cioci szybko jednak postawiło mnie na nogi. Niemal od razu odzyskałem poczucie rzeczywistości i pierwsze o czym pomyślałem, to nadchodząca woda. Czyżby powódź dotarła do Biestrzykowa?!
– Ewakuacja?! – spytałem przerażony, otwierając drzwi. – Fala idzie do nas?
– Co tam powódź – rzekła z rozpaczą ciocia, ciągnąc mnie w stronę garażu. – Hortensja rodzi…!!!
Bez oporu dałem się pociągnąć dalej. Miałem jednak na tyle dużą wiedzę o kotach że wiedziałem, iż z reguły z czymś takim jak poród doskonale dają sobie radę samodzielnie. Chyba że w grę wchodziły jakieś komplikacje, czy coś…
– Zaraz – spytałem niespokojnie. – Ale co jest? Poród pośladkowy, czy jak?!
Ciocia aż potknęła się z wrażenia i spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, po czym – po krótkim namyśle – popukała się w głowę.
– Oszalałeś – oznajmiła z niesmakiem. – Hortensja po prostu nic nie robi. Sama nie daje sobie rady…
– No i co mamy zrobić?! – cofnąłem się o krok. – Pojedźmy do weterynarza…!
– Nic z tego. Już dzwoniłam, nikt z Wrocławia nie przyjedzie do nas o tej porze, a ja jej w tym stanie wieźć autem nie będę. Nasza weterynarz jest na wakacjach, też ją obudziłam telefonem… Powiedziała, że Hortensja zaszła w ciążę tak młodo, że jeszcze nie ma tych tam, no… instynktownych zachowań. Trzeba jej pomóc!
Z garażu dobiegło rozpaczliwe miauknięcie.
– O mój Boże – mruknąłem, ruszając przed siebie. – No, to pomożemy. Więc co mamy robić?
Przy wejściu do garażu musieliśmy powstrzymać pozostałe zwierzęta, które koniecznie chciały tam za nami wejść. W końcu zamknąłem drzwi i spojrzałem przed siebie.
Hortensja leżała w swoim wygodnym posłaniu nieopodal pralki i patrzyła na nas błagalnie. Uklęknąłem przy niej i delikatnie zacząłem ją gładzić, co jednak wcale jej nie uspokoiło.
– Nie wiem, co mamy robić – odparła ciocia, nerwowo zaciskając dłonie. – Właśnie kiedy miałam się dowiedzieć, Oli rozładowała się komórka…
– Co takiego…?!
– Ale mam tu taką książkę o kotach, o! – ciocia drżącymi dłońmi podniosła z pralki opasły tom. – Tu wszystko jest, ostatnio czytałam sobie o tym… Trzeba wziąć nitkę, podwiązywać pępowinki maluchom, potem je odcinać, a kociaki podsuwać kotce pod pyszczek, by mogła je wylizać. Myślę, że Ola chciała mi powiedzieć to samo. No, pospiesz się, bo coś mi się zdaje, że pierwszy już wychodzi!
Z wrażenia klapnąłem pupą na kafle.
– Ale, że niby JA to mam zrobić?!
Ciocia wyciągnęła przed siebie ręce z książką. Trzęsły się niczym galareta. No tak… zawsze nerwowo reagowała na wszelkie zwierzęce dolegliwości. A tym bardziej na coś takiego.
Wziąłem głęboki oddech i na moment zamknąłem oczy.
– Do roboty – rzekłem zduszonym głosem. – Jest nitka?
– Na pralce. Czarna. Może być…?
– Myślę, że Hortensji będzie to obojętne. Nożyczki?
– Obok nitki. Odkaziłam je wodą utlenioną. Na wszelki wypadek są tam jeszcze ręczniki papierowe, miska z ciepłą wodą…
Nagłe, przeciągłe miauknięcie Hortensji sprawiło, że poderwałem się na równe nogi.
Prawdę mówiąc, bałem się bardzo, że przerażona i zdezorientowana kotka nie pozwoli sobie pomóc, że może zareaguje agresywnie na wszelkie próby manewrów z nitką i nożyczkami… ale nie. Wciąż wlepiała we mnie swe złociste oczy, nawet w tych najbardziej trudnych chwilach, gdy kolejne kocięta przychodziły na świat. A ja, nie myśląc o niczym więcej, ostrożnie podwiązywałem nitką pępowinki, odcinałem gdzie trzeba, a maleńkie kotki przenosiłem delikatnie pod pyszczek Hortensji.
Przyszły na świat cztery. Hortensja, wyczerpana, leżała na boku, przednimi łapkami obracając swoje dzieci i pracowicie je wylizując. Ciocia posprzątała inne ślady całej akcji, a ja usiadłem znowu na podłodze, łapiąc się za głowę.
– Czegoś ci trzeba? – spytała, z westchnieniem podnosząc się na nogi. – O mój Boże, cała zdrętwiałam!
– Kawy – poprosiłem. – Dużo. Najlepiej dożylnie…
Jeden z kociaków został w domu cioci. Innym znaleźliśmy dobre domy.
Ale wiecie co? Od tamtej pory aż do końca swojego kociego życia Hortensja kochała mnie absolutną, bezwarunkową miłością. Gdy moje auto zajeżdżało na podjazd, szarobura błyskawica pędziła z najdalszego kąta ogrodu, by wskoczyć na maskę, a potem wdrapywała się po mnie, aż wziąłem ją na ręce. Ocierała się pyszczkiem o moje policzki, mruczała uszczęśliwiona… I niech ktoś powie, że koty nie potrafią okazywać uczuć!

Marcin Pałasz, urodzony w 1971 roku jest autorem książek i słuchowisk dla dzieci. Mieszka i pracuje we Wrocławiu. Członek Polskiej Sekcji IBBY. Nominowany do nagrody w konkursie Książka Roku 2004 Polskiej Sekcji IBBY za książkę „Straszyć nie jest łatwo”. Laureat wyróżnienia w konkursie na literacką nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego w roku 2007 za książkę „Wakacje w wielkim mieście”. W 2008 r. otrzymał nominację do nagrody literackiej im. Kornela Makuszyńskiego za książkę „Licencja na zakochanie”. Książka „Wszystko zaczyna się od marzeń” została wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Kornela Makuszyńskiego w 2009 r. Ksiażka „Sposób na Elfa” otrzymała wyrożnienie w konkursie literackim IBBY Ksiażka Roku 2012, natomiast w 2013 otrzymała Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszyńskiego.
Dla magazynu Życie i pasje pisze historie pod wspólnym tytułem: „O psach sfornych i niesfornych”
Normalnie się wzruszyłam.