
Odsłony: 304
Wcześnie rano znowu podążałam tuk-tukiem do fascynującego Angkoru. I tak jak poprzedniego dnia niebo zasnute było szarą zasłoną, ale pojedyncze, jakby zabłąkane promienie słońca, nieśmiało przebijały się tego ranka przez ciemne chmury. Po nocnej ulewie kamienne mury lśniły, powietrze było cudownie rześkie, a dżungla wokół roztaczała oszałamiające zapachy…
– Może jednak się rozpogodzi – pomyślałam wchodząc na teren najważniejszej i najbardziej znanej w Angkorze – świątyni Angkor Wat. Świątynia ta została zbudowana w dwunastym wieku przez króla Surjawarmana II ku czci hinduskiego boga Wisznu. Jest to zachwycające dziedzictwo khmerskiej cywilizacji, najwspanialszy pomnik kultury w południowo- wschodniej Azji i największy zabytek sakralny na świecie.
Pięć niebosiężnych wież w kształcie pąka lotosu przykuwa wzrok już z bardzo daleka. Najwyższa z nich ma sześćdziesiąt pięć metrów wysokości i symbolizuje mityczną górę Meru, stanowiącą w mitologii hinduskiej środek wszechświata będący siedzibą boga Wisznu i innych istot boskich.




Długim traktem z piaskowca, który przecinał około dwustumetrowej szerokości fosę, powoli szłam w kierunku muru otaczającego świątynny kompleks. Dziwnie się czułam idąc po starożytnych kamieniach stanowiących symboliczny pomost (według hinduskich wierzeń) między światem śmiertelników a światem bogów. Zewnętrzny mur, do którego się zbliżałam, miał być symptomem krawędzi świata, a sama trzypoziomowa świątynia odzwierciedleniem stopniowego przechodzenia ze sfery ziemskiej do duchowej. Wzdłuż całej alei po obu jej stronach ciągnęły się pozostałości balustrady będącej wyobrażeniem węży Naga, zakończone okazałymi kamiennymi wachlarzami z wizerunkiem siedmiu głów tych mitycznych gadów.
Kamienny trakt zaprowadził mnie do gopury (bramy wejściowej) z potrójnym wejściem w murze zewnętrznym. Główna brama była przeznaczona dla władców, a boczne dla poddanych. Przekroczyłam legendarną krawędź świata bocznym wejściem, nie dlatego, że nie czułam się godna wejść bramą królewską, tylko chciałam zobaczyć niezwykły ośmioręki posąg Wisznu w bocznej galerii. Dlaczego niezwykły? Ano Wisznu zwykle jest przedstawiany jako czteroramienny mężczyzna o niebieskiej skórze trzymający w swoich dłoniach boskie atrybuty: muszlę, lotos, dysk i miecz. Muszla oznacza rozchodzący się we wszystkich kierunkach głos boga. Miecz symbolizuje karę, dysk to koło czasu, a lotos oznacza spełnione życie.



W Angkor Wat Wisznu posiada osiem ramion i w dłoniach nie ma żadnych insygniów. Wieloręki wizerunek boga był tworzony w intencji osiągnięcia konkretnych korzyści w tym wypadku nadnaturalnych mocy. Liczba osiem w hinduizmie to między innymi symbol nieskończoności i równowagi kosmicznej. Posąg Wisznu jest do dzisiaj otaczany wielką czcią. Odziany w złotą szatę ze złotym parasolem symbolizującym mądrość i moc duchową przyciąga niezmiennie od lat swoich wyznawców.
Prosta droga prowadzi dalej do samego sanktuarium. Po obu stronach traktu widnieją dwie dobrze zachowane biblioteki – budowle o nieznanym przeznaczeniu, ale na pewno nie służące jako pomieszczenia dla ksiąg i rękopisów. Dalej, symetrycznie położone po jednej i drugiej stronie drogi, dwie święte sadzawki. Woda obecnie znajduje się tylko w jednej i tego miejsca w całej okazałości widać tajemniczą świątynię. To właśnie stąd pochodzą wszystkie znane najpiękniejsze fotografie Angkor Wat.
Widok świątyni był niesamowity. Ciemne, mroczne niebo, odbijające się w wodzie wieże, słyszalny z daleka monotonny śpiew mnichów z pobliskiego klasztoru i niezwykła atmosfera sprawiły, że miejsce to stało się niemal magiczne.
Kiedy przekroczyłam następną bramę, tym razem już królewską znalazłam się we wnętrzu świątyni. Widok który ukazał się moim oczom zapierał dech w piersiach. Miałam przed sobą ogromny kamienny arras długości około ośmiuset metrów. Cała galeria zewnętrzna ozdobiona była płaskorzeźbami – obrazami pokrywającymi ściany do wysokości dwóch metrów. Reliefy przedstawiały niezwykle realistyczne sceny z hinduskiej mitologii, epizody z eposu Ramajany i Mahabharaty, obrazy z życia króla Surjawarmana II, płaskoryty scen batalistycznych i jeden z najcenniejszych przykładów khmerskiej ikonografii – Ubijanie Morza Mleka. To hinduska legenda opowiadająca o tym jak bogowie (Devy) i demony (Asury) walczyły między sobą o panowanie nad światem oraz o zdobycie eliksiru nieśmiertelności spoczywającego na dnie bezkresnego Oceanu. Devy i Asury przeciągając między sobą olbrzymiego węża owiniętego o mityczną górę Meru, wprawiały górę w ruch i w ten sposób mąciły Ocean Mleka. Kiedy ubijany Ocean uzyskał odpowiednią gęstość, na jego powierzchni ukazał się bóg lekarzy Dhanwantari przynosząc eliksir nieśmiertelności (amrytę).





Hinduska religia nie jest łatwa, jest pełna zawiłości, bogów, bóstw, demonów, sił nadprzyrodzonych, zagadkowych zjawisk i filozofii. Długo musiałam czytać o hinduizmie, żeby zrozumieć chociaż trochę tę trudną doktrynę.
Ściany galerii drugiego poziomu Angkor Wat ozdobione są płaskorzeźbami wizerunków różnych postaci. Są tam tańczące niebiańskie tancerki Apsary, przepiękne bóstwa hinduskie Dewaty i sceny z życia boga Wisznu.
Trzeci poziom świątyni, najwyższy, kiedyś był dostępny tylko dla władców. Prowadzą na niego bardzo strome schody, które w hinduskiej religii są wyobrażeniem schodów do nieba. Dzisiaj tą drogą wspinają się zwiedzający i mnisi. Z lękiem spojrzałam do góry, stromizna sięgała około 70 stopni.
– Cóż, jeżeli chcę stanąć na szczycie mitycznej boskiej Meru, której wyobrażeniem jest trzeci poziom nie ma co się zastanawiać – pomyślałam powoli wspinając się do góry. Z lekką zadyszką stanęłam na najwyższym dziedzińcu. Widok zaiste był oszałamiający. Patrzyłam na imponujące budowle drugiego poziomu oraz kamienny trakt tonący w zieleni i wierzyć mi się nie chciało, że przetrwały tyle lat.
Angkor Wat to tajemnica zaklęta w kamieniach, to jedno z najbardziej magicznych i zagadkowych miejsc w Kambodży.
tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
FOTOREPORTAŻE Z PODRÓŻY PO CAŁYM ŚWIECIE – PRZECZYTAJ
POZNAJ PIĘKNE ZAKĄTKI NASZEGO KRAJU – FOTOREPORTAŻE Z PODRÓŻY PO POLSCE
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Podróż jak bajka , a jednak realna. Dziękuję Dana za przybliżenie świata który jest tak różnorodnie piękny.
Pozdrawiam 🙂
Sława