
Odsłony: 227
Ostatnia letnia sobota, jak na lato przystało, była pogodna, kolorowa i ciepła. Słońce od samego rana sprawiało, że chciało się żyć. Jak zwykle w takie dni ruszyłam na spotkanie z naturą. Ale tym razem nie do lasu i nie do parku. Zupełnie gdzie indziej. To była taka podróż w przeszłość.
W samym sercu Śląska, na pograniczu Katowic i Chorzowa znajduje się niezwykły skansen. Ktoś może powiedzieć – cóż to jest skansen? Takich obiektów jest wiele i co w tym dziwnego.
Może i tak, ale ten skansen jest inny. To taka prawdziwa wieś, można tutaj znaleźć i zwierzęta i sady, ogrody i nawet niewielki staw. A dym z kominów i czerwone pelargonie w oknach świadczą o tym, że miejsce jest zamieszkałe. Słychać rżenie koni, pianie koguta i beczenie owiec.




Kiedy tylko minęłam wrota do wsi, znalazłam się zupełnie w innym świecie. Za bramą czas się zatrzymał. I zdawało się, że nie możliwe jest, iż to urokliwe, ciche miejsce znajduje się w środku śląskiej aglomeracji.
Szłam powolutku drogą w kierunku niskiej drewnianej chałupy z ganeczkiem i kilkoma drzewami wokół. Obok na łące, pasło się kilka kóz, pobrzękując dzwoneczkami.
Widać było już rozpoczynającą swoje rządy jesień. Drzewa stały w kolorowych sukniach cicho szumiąc, ale pszczoły uwijały się jeszcze żwawo wśród jesiennych kwiatów. Za jedną z chałup znajdowała się niewielka pasieka z oryginalnymi, starymi ulami.




Budynki zgromadzone w skansenie nie odtwarzały układu dawnej wsi, ale dawały całościowy obraz tradycyjnego budownictwa. Zagrody zgrupowano w formie przysiółków z różnych regionów kraju. Można tutaj obejrzeć domostwa z Beskidu Śląskiego, zespół pasterski z górskich łąk, chałupy z ziemi pszczyńsko-rybnickiej, z okręgu przemysłowego Mikołowa, Tarnowskich Gór i Gliwic oraz rejonu Zagłębia Dąbrowskiego. Ponadto w skansenie znajduje się wiele obiektów wolnostojących, jak spichlerze, garbarnia, wiatrak, karczma, szkoła i kościół.
Wszystkie te obiekty tworzą wieś z przed lat. Centralnym miejscem jest przepiękny kościół z 1791 roku pod wezwaniem św. Józefa Robotnika pochodzący z Nieboczowa koło Lubomi, w którym od maja do października, w każdą niedzielę odbywają się nadal msze.
Nieopodal tak jak w prawdziwej dawnej wsi znajduje się karczma, gdzie można popróbować regionalnych potraw i napić się czegoś zimnego, a przede wszystkim odpocząć. Skansen jest duży ma dwadzieścia pięć hektarów a spacerując od chaty do chaty bez wątpienia odczuje się zmęczenie. Warto później zajrzeć do sąsiedniego domu bogatego chłopa i do bielonej chłopskiej chałupy z Kromołowa.
Na pobliskiej łące wśród kilku brzóz, przycupnęła pochodząca z osiemnastego wieku malownicza kapliczka z rzeźbą św. Stanisława. Takich kapliczek drewnianych, kamiennych, murowanych jest tutaj mnóstwo.




Przysiadłam na moment na ławeczce w sadzie pod jabłonką. Jabłoń kusiła swoimi wielkimi dojrzałymi jabłkami. Sięgnęłam po jedno. Było cudownie orzeźwiające, chrupiące, soczyste. Takie jak jabłka zapamiętane z dzieciństwa, takie… prawdziwe.
Zajrzałam do otoczonej chruścianym płotem chałupy podzielonej na przestrzał przez przestronną sień. Po jednej stronie sieni znajdowała się kuchnia i warsztat tkacki, po drugiej, izba z wysoko zasłanym łóżkiem, stołem i wiszącymi na ścianach świętymi obrazkami. Ot zwykły dom, ale ileż te ściany mogły powiedzieć. Ile widziały uśmiechu i łez, śmierci i narodzin. Gdybyż mogły mówić! Jeszcze dzisiaj unosi się wśród nich zapach, zapach ludzi którzy tutaj żyli.



Te domy mają dusze.
Wśród drzew można dostrzec autentyczny drewniany wiatrak. Tego dnia był nieczynny, ale w niektóre dni w czasie letnich wakacji pracuje. Miele mąkę na chleb, który tutaj w skansenie wypiekany jest w ogromnym piecu chlebowym, a później serwowany w karczmie z pysznym białym serem lub smalcem.
Przed domostwami znajdowały się studnie. Były najprawdziwsze studnie z żurawiem, były i cembrowane z korbą i cynowym wiadrem, oraz przydrożne rzeźbione pompy wodne.
Nagle z boku dobiegło mnie beczenie owiec.
– Coś takiego! Nawet owieczki tutaj w skansenie mieszkają – pomyślałam, rozglądając się wokół.
I rzeczywiście nieopodal rozciągała się łąka wyglądem przypominająca górską halę. Znajdował się tutaj szałas pasterski i zagroda dla owiec, zwana w górach koszarem. Była garbarnia, chałupy górali z Beskidu i szopa dla zwierząt. Wszystkie obiekty zebrane z okolic Istebnej i Brennej.
Zajrzałam do szopy z której dochodziło ciche beczenie. To było takie owcze przedszkole. W szopie znajdowały się matki z małymi owieczkami.
Z daleka dał się słyszeć odgłos dzwonków i delikatny stukot kopytek po drodze. Owce wracały do domu na południowy udój.
Wprawdzie to był tylko skansen, ale życie w nim istniało. Małe poletka są uprawiane na paszę dla zwierząt. W ogrodach kwitną kwiaty, a w sadach dojrzewają owoce. Za płotem bogatej zagrody pasły się konie.
Ale szkoła w której odbywają się warsztaty ludowe i różnego rodzaju wykłady była zamknięta. Trwał jeszcze remont dachu. Ogromne płaty sprasowanej słomy wędrowały na dach i były mocowane, tak jak przed laty, powrósłem.
PRZECZYTAJ INNE FOTOREPORTAŻE CYKLU: “POZNAJ SWÓJ KRAJ”
Czas w tym niezwykłym miejscu upływał wolno, trochę sennie i leniwie a ja nawet nie zwróciłam uwagi kiedy minęło kilka godzin.
Kiedy opuściłam ten urokliwy, cichy zakątek i wróciłam do teraźniejszości, gdzie króluje cywilizacja, gwar i hałas poczułam się trochę oszołomiona. Dobrze jest czasami uciec od zgiełku codzienności aby odpocząć w ciszy i spokoju.
tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.