Odsłony: 451
Hotel w którym zatrzymałam się na noc był położony w przepięknym ogrodzie. Rankiem obudził mnie śpiew ptaków za oknem. Z ciekawością wyszłam na niewielki taras wzniesiony nad drzewami, gęsto obsypanymi barwnymi i słodko pachnącymi kwiatami. Widok był zaiste niezwykły. W oddali rozciągała się zielona równina porośnięta kępami krzaków i niskich drzew spośród, których wyłaniały się tysiące ceglanych pagód, świątyń i stup.
– Jeżeli teraz widok jest zniewalający, to w zachodzącym słońcu pewno będzie dużo piękniejszy – pomyślałam, ciesząc się na wieczorną wyprawę do pagód.
Ale do zachodu słońca miałam jeszcze mnóstwo czasu.
– Najpierw słynny targ, potem dobrze zachowane świątynie w strefie archeologicznej – rozważałam wychodząc z hotelu.
Na targu Nyaung Oo panował ogromny ruch. Mieszkańcy pobliskich miejscowości zaopatrują się tutaj w warzywa, owoce, ryby, przyprawy oraz we wszystko, co jest potrzebne w gospodarstwie domowym. Lubię regionalne targowiska i bazary, lubię obserwować przewijających się na nich ludzi, lubię panujący tam chaos, gwar, specyficzny zapach i klimat. To taka jakby kwintesencja małych miasteczek i wiosek. Miejsce gdzie można się spotkać, poplotkować, napić herbaty, coś przegryźć. Jednym słowem to takie lokalne centrum rozrywki.



Kiedy już nacieszyłam się atmosferą targową, zamieniłam kilka słów ze sprzedawcą przypraw, spróbowałam miejscowych przysmaków i napiłam się wspaniale orzeźwiającego soku ze świeżego orzecha kokosowego, ruszyłam na spotkanie z historią.
Budowę świątyń na terenie starożytnego Paganu rozpoczął król Anawratha I w jedenastym wieku, a kolejni królowie kontynuowali budowę coraz większej ilości świątyń i pagód. Przed upadkiem Paganu na równinie było około dziesięć tysięcy obiektów sakralnych. Większa część z nich została zniszczona w wyniku wojen i trzęsień ziemi. Do dzisiaj zachowało się około dwóch tysięcy budowli, które są systematycznie odbudowywane i odrestaurowane. Najpiękniejszą z nich jest chyba pagoda Shwezigon z jedenastego wieku i świątynia Ananda z czterema posągami Buddy przedstawiającymi kolejne etapy nirwany.



Pagoda Shwezigon ma kształt dzwonu, co jest charakterystyczną formą dla architektury birmańskiej i jako jedyna w Bagan została wybudowana z piaskowca a nie z cegły. Znajdują się tutaj relikwie Buddy, jego ząb i kość czołowa. Podstawę dla pagody stanowią wznoszące się jeden nad drugim trzy tarasy, na których umieszczone są kamienne tablice przedstawiające sceny Dżataki czyli opowieści o poprzednich wcieleniach Buddy. Jest to jednocześnie pierwsza świątynia, w której zezwolono na umieszczenie postaci natów czyli bóstw opiekuńczych. Kult natów jest w Birmie obok buddyzmu tradycją. Naty to duchy przyrody zamieszkujące rzeki, góry czy drzewa zwłaszcza figowce, sprawujące opiekę nad określonymi miejscami.
Inną świątynią, równie piękną jest Ananda, która powstała na przełomie jedenastego i dwunastego wieku za panowania króla Kyanzitthy. Zbudowano ją na planie krzyża greckiego, z długimi wejściowymi korytarzami będącymi ramionami tego krzyża. Nazwa świątyni w sanskrycie oznacza doskonałe szczęście. Wewnątrz znajdują się cztery okazałe ponad dziewięciometrowe posągi stojącego Buddy wykonane z pozłacanego drewna, z rękami złożonymi w gestach medytacji: głoszenia nauki, odegnania lęku oraz błogosławienia, zwanych mudrami. Posągi północny i południowy są oryginalne, a dwa pozostałe to repliki.




Na terenie świątyni znajduje się niewielkie uświęcone jeziorko w którym żyją żółwie, karmione i pielęgnowane przez opiekujących się nimi mnichów. Niestety nie udało mi się zobaczyć żółwi. Pewno odpoczywały gdzieś po obiedzie.
I ja poczułam głód i zmęczenie. Palące słońce dawało się we znaki. Było już dobrze popołudniu.
– No tak dawno minęła pora obiadowa – pomyślałam spoglądając na zegarek. Muszę się pospieszyć, żeby zdążyć przed zachodem słońca na sławetną równinę pagód.


Starożytne imperium rozciągało się na ogromnym terenie. Nie sposób tam chodzić piechotą. Miałam do wyboru przemieszczanie się rowerem lub zaprzęgiem konnym. Rower nie wchodził w grę. Może to dziwne, ale boję się jazdy na rowerze. Za nic nie wsiądę na tego dwukołowego rumaka. Mam uraz od dziecka i nikt i nic mnie nie zmusi, do takiego sposobu poruszania się. Pozostała bryczka. Spojrzałam na stojące w cieniu drzew koniki. Były niewysokie, krępe, wypielęgnowane i dobrze odżywione. Sierść miały błyszczącą, a kopytka oczyszczone i zadbane. Każda bryczka zabierała jednego lub najwyżej dwóch chętnych do przejażdżki. Nie zastanawiałam się dłużej. Wybrałam jasnego konika i ruszyłam na poszukiwanie przeszłości. Okazało się po chwili, że lepiej wybrać nie mogłam. Woźnica znał nieźle angielski i chętnie przekazywał wiadomości dotyczące starożytnego miasta i mijanych niezwykłych obiektów.
Piaszczysta droga wiodła wśród zieleni i wyłaniających się z niej ceglanych, połyskujących na czerwono świątyń. Widok był zapierający dech w piersiach. Budowle mały kształty podobne do dzwonów, piramid, wieży.
– Większe z nich budowane na planie krzyża albo czworokąta to świątynie z wewnętrzną przestrzenią służącą wiernym, zawierające wizerunki Buddy. Stupy lub pagody nie posiadają przestrzeni dostępnej dla wiernych – opowiadał Birmańczyk.
– Wewnątrz tych obiektów przechowywane są relikwie: fragmenty kości, zęby czy włosy Buddy – ciągnął dalej mężczyzna.
– Pagan upadł w dwunastym wieku, ale nigdy nie został porzucony. Nadal jest miejscem uważanym za święte i nadal jest odwiedzany przez tysiące wiernych – dodał z uśmiechem.
Z niepokojem spojrzałam na zegarek i w stronę chylącego się ku zachodowi słońcu.
– Nie martw się, zdążymy – odezwał się woźnica widząc mój niepokój.
– Spójrz na to wzniesienie – pokazał palcem na niewielką górkę. Stamtąd będziesz oglądać zachód słońca, a wzgórze zostało usypane sztucznie, właśnie dla obserwatorów. Wcześniej można było oglądać wieczorne widowisko ze szczytu świątyń, ale obecnie władze zakazały wspinaczki ze względu na ochronę zabytków – opowiadał Birmańczyk, zatrzymując konia – Idź! Spektakl przyrody zaraz się zacznie. Ja tu zaczekam na ciebie – dodał.
Po niedługiej chwili słońce zaczęło zbliżać się do linii horyzontu. Panorama rozciągająca się ze wzgórza była zjawiskowa. Promienie słoneczne oświetlały budowle w różnych odcieniach koloru pomarańczowego, czerwieni i fioletu, tonące w zieleni i lekkiej mgiełce. Wszystko wokół umilkło w zachwycie. Nie było słychać ptaków, zwierząt, ludzi. Zapanowała niezwykła cisza. Krajobraz stawał się z każdą chwilą coraz bardziej nieziemski, nieprawdziwy i nierzeczywisty.
Słońce zniknęło za horyzontem. Magia przestała działać. Zachwycona spektakularnym widowiskiem i artyzmem natury powoli schodziłam w kierunku bryczki.
tekst i fotografie Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
PRZECZYTAJ POZOSTAŁE REPORTAŻE Z PODRÓŻY DANUTY BARANOWSKIEJ
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Tak too tylko ty mozesz pieknie opisać. Pozdrawiam