
Odsłony: 447

Po wielu latach mojej nieobecności w Tatrach, drogi zawiodły mnie ponownie do Zakopanego. Jakież było moje rozczarowanie. To już nie to samo Zakopane, pełne „górołazów”, taterników, artystów, pisarzy, a przede wszystkim ludzi gór. Krupówki to obecnie jeden wielki młyn ludzki. Tłumy przewalające się w jedną i drugą stronę, stragany, sklepiki, balony, oscypki, muzyka…
To prawda, że rozpoczął się Międzynarodowy Festiwal Folkloru Ziem Górskich, to prawda, że na Wielkiej Skoczni odbywało się Letnie Grand Prix w Skokach Narciarskich, więc i ludzi było mnóstwo, ale mimo wszystko nie byłam przygotowana na to, co zobaczę.
Zmieniło się Zakopane. Aktualnie to wielki kurort, a tamtego klimatu już nie ma. A może to tylko moje odczucie, bo żal mi Zakopanego sprzed lat. Tylko Giewont jest taki sam jak dawniej, choć śpiących rycerzy w Tatrach próżno dziś szukać.

Mimo tych wszystkich światowych zmian postanowiłam poszukać śladów starego Zakopanego i jak przed laty powędrowałam na cmentarz na Pęksowym Brzyzku.
Schodziłam powoli w dół Krupówkami, przeciskając się wśród ludzi i bryczek. Nagle moją uwagę zwrócił skrzeczący głos. Odwróciłam z ciekawością głowę, bo głos mimo wszystko był sympatyczny, i … – No nie! Czarownica w Zakopanem! Jeszcze żeby niedźwiedź, Janosik czy inny zbójnik, ale czarownica?! Tego jeszcze nie było – pomyślałam.

Ruszyłam z uśmiechem dalej, ale kiedy dotarłam do przejścia podziemnego na końcu Krupówek, już nie było mi tak wesoło. – Przejście podziemne. Też coś! W górach! – prychnęłam pod nosem.
Z boku droga na Gubałówkę, wyglądała jak jedno wielkie centrum handlowe. – Cóż, widać tak to już jest. Wszystko się zmienia. I tu w Zakopanem musiało się zmienić – pomyślałam z niechęcią.

Wreszcie stanęłam przed starym kościółkiem z 1847 roku, pamiętającym ks. Stolarczyka – pierwszego proboszcza Zakopanego, fundatorkę Klementynę Homolacsową, Tytusa Chałubińskiego, Witkacego, Kazimierza Przerwę-Tetmajera, Klimka Bachledę i wielu innych.

Na niewielkim skrawku ziemi tuż obok kościoła, na urwisku nad potokiem, czyli w gwarze góralskiej – na brzyzku – znajdował się stary cmentarz zakopiański, którego nazwa pochodzi od nazwiska darczyńcy terenu, Jana Pęksy.


Cmentarz na Pęksowym Brzyzku to kawał zakopiańskiej historii. Nic się tutaj nie zmieniło. Jak dawniej cisza przerywana była tylko szumem drzew i niezbyt głośnymi rozmowami zwiedzających, tak samo jak przed laty paliły się znicze na grobach i leżały świeże kwiaty. To tutaj można odnaleźć stare dzieje. Tu znajduje się grób Stanisława Marusarza, Heleny Marusarzówny, Kornela Makuszyńskiego, na którego nagrobku zawsze palą się znicze przyniesione przez dzieci, Władysława Orkana, Stanisława Witkiewicza, Jana Długosza, Sabały, słynnego przewodnika tatrzańskiego Byrcyna i wielu innych znanych i mniej znanych.

Być w Zakopanem i nie powędrować najstarszą ulicą – Kościeliską, to tak jakby nie było się w Zakopanem wcale. Wzdłuż drogi znajdują się drewniane, pięknie zdobione chałupy z dziewiętnastego wieku pokazujące prawdziwe oblicze starego Zakopanego.



Kiedy minęłam przepiękną Willę Koliba z 1892 roku, w której mieści się obecnie Muzeum Stylu Zakopiańskiego im. S. Witkiewicza, uwagę moją zwrócił afisz o koncercie fortepianowym w willi Karola Szymanowskiego. Spojrzałam na zegarek – zdążę – pomyślałam i skręciłam do słynnej Willi Atma. Koncert utworów Karola Szymanowskiego w wykonaniu młodego pianisty ze Szkoły Muzycznej w Zakopanem był niezwykły, zwłaszcza, że odbywał się w domu sławnego kompozytora w otoczeniu przedmiotów należących do wielkiego twórcy.

Kiedy wstąpiłam na obiad do starej góralskiej karczmy, nie wiedziałam, że czeka mnie tam miła niespodzianka. W gospodzie w związku z Festiwalem Folkloru Ziem Górskich odbywało się małe widowisko. Na niewielkiej estradzie w rogu sali przygrywała góralska kapela. A lokalny baca w tradycyjnym regionalnym stroju opowiadał zakopiańskie legendy. Najbardziej podobała mi się jedna z nich: O powstaniu Zakopanego.

Przed wielu laty pod Tatrami rozciągały się wielkie, nieprzebyte lasy. Ludzie osiedlili się w dolinach rzek Białego i Czarnego Dunajca. A do puszczy zapuszczali się tylko nieustraszeni myśliwi, bo było tam całe mnóstwo zwierząt. Inni mieszkańcy okolicznych wiosek bali się zagłębiać w niedostępne ostępy. Spoglądali tylko na góry i wieczorami przed chatami opowiadali o nich bajki. Ale znalazł się śmiałek Piotr z Szaflar, który postanowił zamieszkać pod Tatrami. W drogę zabrał tylko trochę jedzenia, toporek i stary kożuszek. Po długiej wędrówce Piotr ujrzał piękną leśną polanę przy strumieniu. Przenocował przy maleńkim ognisku, pod ogromnym świerkiem, a rano zabrał się do pracy. Zbudował sobie niewielką chałupkę, skopał z trudem wydartą puszczy ziemię i zaczął uprawiać ziemniaki i owies. Las dawał Piotrowi mięso, a strumień dostarczał ryby. Po jakimś czasie ludzie z okolic zaczęli nazywać piotrową polanę „Kopane”, a jego samego Gąsienicą, bo ubierał się w charakterystyczne pasiaste ubranie. Któregoś dnia w odwiedziny do Piotra wybrał się jego brat Jędrek. Ale nie bardzo wiedział jak się do brata dostać. Rozpytywał napotkanych ludzi, aż któryś mu powiedział – idź tam gdzie stoi chata za kopanym. I tak powstała nazwa Zakopane.
– Jak Ci się gazduje?– spytał brata, Jędrek
– Jestem szczęśliwy. Mam tutaj gazdówkę, poluję na zwierzęta, łowię ryby, hoduję owieczki. Dobrze mi się tu żyje.
– No, jeśli tak, to i ja tu zostanę.
Bracia wzięli sobie za żony dziewczęta z pobliskiej wsi. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Lata mijały a ród Gąsieniców się rozrastał. Ponieważ wszyscy nazywali się Gąsienice, dla odróżnienia więc, do nazwiska dodawano przydomek. I tak w Zakopanem były rodziny Gąsieniców Byrcynów, Danieli, Kasprusi, Szymoszków, Bednarzy, Szostaków i wielu innych. A Gąsieniców pod Tatrami było tak dużo, że powstało znane do dziś przysłowie: w Zakopanem kapusta nie urośnie, bo za dużo jest Gąsieniców.
tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Co stare to pięknie,wzruszające. Te nowe Krupówki to juz nie to.pozdrawiam