Znaczek ma znaczenie – “Stracony list” Jillian Cantor – recenzja
Odsłony: 111
Gdyby ta historia została zekranizowana pod skrzydłami doświadczonego reżysera i w doborowej aktorskiej obsadzie, to wróżę jej nie tylko pełne sale kinowe, ale i filmowe nagrody. Powieści, które przeplatają przeszłość z teraźniejszością, a obyczajowe wątki osadzają na historycznym tle, cieszą się dużą popularnością. Wojna, miłość i filatelistyka – te hasła mógłby widnieć zarówno na okładce książki, jak i na filmowym plakacie. Kto wie, może kiedyś obejrzymy film na podstawie Straconego listu?
Nie ukrywam, że impulsem do sięgnięcia po tę książkę była okładka i choć sama powieść nie okazała się arcydziełem, nie wbiła mnie w fotel ( którego swoją drogą nie posiadam)to jednak nie rozczarowałam się. Z przyjemnością wpisuję Stracony list na listę dobrych “czytadeł”, bowiem choć wątki miłosne są dość przewidywalne, to wątek filatelistyczny zdecydowanie się tu wyróżnia i dodaje powieści walorów.
Amerykańska pisarka Jillian Cantor, absolwentka filologii angielskiej, autorka nagradzanych powieści dla młodzieży i dorosłych, zgrabnie, choć w dość oszczędnym stylu, poprowadziła niebanalną historię, przeplatając dwie płaszczyzny czasowe i dwa sposoby narracji, nie ograniczyła się także do jednego miejsca akcji.
Austria, 1938 r. Młody chłopak, Kristoff, terminuje u Fabera, znanego grawera, który tworzy projekty i matryce do drukowania znaczków pocztowych. Mistrz rzadko bywa zadowolony z jego pracy, więc młodzieniec ćwiczy grawerowanie nawet po nocach, w tym fachu po kryjomu szkoli się też córka Fabera, Elena. Tych dwoje niby nie przepada za sobą, ale wiadomo, kto się czubi…
W spokojne życie żydowskiej rodziny i jej czeladnika wkraczają wichry wojny (wiem, brzmi to górnolotnie, ale to dość wymowne określenie dramatycznych losów bohaterów). I tu zapanowała “noc kryształowa”. Niespodziewanie Kristoff musi zaopiekować się domem i warsztatem. Wraz z Eleną współpracują potem z ruchem oporu, fałszują dokumenty, przygotowują też znaczki z nakazu dla Trzeciej Rzeszy. Dziewczyny mają szansę wydostać się z Austrii, młodsza Miriam jedzie do Anglii. Elena postanawia zaryzykować…
Los Angeles, 1989 r. Dziennikarka Kate, przygnębiona rozwodem, oddaje do wyceny kolekcję filatelistyczną swojego ojca, który z powodu choroby i poważnych problemów z pamięcią przebywa w domu opieki. Tak poznaje Beniamina, który z zaangażowaniem pomaga jej w tropieniu historii pewnego niewysłanego listu z niespotykanym niemieckim znaczkiem. Okazuje się, że nic nie dzieje się przez przypadek… Swoją cegiełkę dokłada babcia Kate, nie bez znaczenia są jej niemieckie korzenie.
Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby domyślić się, że między opisywanymi zdarzeniami z przeszłości, a teraźniejszością istnieje jakiś związek, ale nie jest on aż tak oczywisty, jak by się mogło wydawać. Cała opowieść okazuje się ciekawa, tragiczne dzieje bohaterów wzruszają, a historyczne tło dodatkowo je wzbogaca. Jednakowoż mogłaby autorka oszczędzić dramatycznych wydarzeń w życiu Benjamina i niekoniecznie prowadzić fabułę w stronę, że będą z Kate parą.
Ogólnie całość czyta się bardzo przyjemnie, z zainteresowaniem śledząc perypetie postaci i zawirowania historii. Cantor, choć nieprzesadnie zagłębiała się w emocje bohaterów, to dość sugestywne nakreśliła ich sylwetki, umiejętnie dozowała napięcie, prowadząc czytelnika do zaskakującego finału. Przeplatając plany historyczne ze współczesnymi, łącząc narrację trzecioosobową i pierwszoosobową wyszła naprzeciw oczekiwaniom czytelników, którzy gustują w takiej konstrukcji powieści. Napisała powieść, nie bójmy się tego słowa, piękną. Wzruszającą i intrygującą, opowiadającą o miłości, poświęceniu, ryzyku, odwadze, o niezbadanych ścieżkach losu, które wiodą z Austrii i Niemiec do Stanów Zjednoczonych, rozdzielając i łącząc bliskie sobie osoby.
Zdecydowanie bardziej zajmujące wydawały mi się wojenne dzieje bohaterów, losy Faberów i Kristoffa, nieco mniej przekonująco wypadły postaci współczesne. Niemniej niezmiernie doceniam wkład autorki w przygotowanie materiału do powieści. Do stworzenia literackiej fikcji zainspirowały ją prawdziwe wydarzenia, fakty i postaci. W czasach II wojny światowej w ruchu oporu działali prawdziwi grawerzy (np. Czesław Słania), fałszujący dokumenty dla konspiracji, znaczki służyły do przekazywania tajcnyh informacji, odgrywały znaczącą rolę w walce organizacji podziemnych przeciwko Niemcom. Wśród kobiet z ruchu oporu ispirację stanowiła Sophie Scholl, działaczka organizacji Biała Róża. Organizowanie transportów dziecięcych z Austrii do Anglii, o czym wspomina autorka powiesci, stanowi fakt historyczny, podobnie jak obalenie Muru Berlińskiego w 1989 r., co również odnotowano na kartach książki.
Jillian Cantor zdobyła obszerną wiedzę na temat znaczków, zapoznała się z licznymi artykułami i katalogami. Dzięki temu przestała uważać je tylko za użyteczne kwadraciki papieru, a zaczęła je postrzegać jako klejnoty.
Można powiedzieć, że znaczek ma znaczenie – w czasach wojny i okupacji odgrywał ważną rolę w przekazywaniu konspiracyjnych informacji, dla filatelistów potrafi być sensem życia, stał się impulsem do napisania powieści.
Ze względu na istotny wątek filatelistyczny Stracony list polecam pasjonatom tej dziedziny, kolekcjonującym swe skarby w klaserach. Sądzę, że spodoba się przede wszystkim miłośnikom twórczości Nicolasa Sparksa, fanom romansów historycznych, powieści obyczajowo-romantycznych z historią w tle. Uważam tę powieść za świetny materiał na film.
polecam, Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Wydawnictwo Marginesy
Autor: Jillian Cantor
Tytuł: Stracony list
Tytuł oryginału: The Lost Letter
Tłumaczenie: Katarzyna Rosłan
ilość stron: 328
data wydania: luty 2019
ISBN: 978-83-66140-19-6