Odsłony: 457
Święta nastrajają nas raczej pokojowo, rodzinnie i, a jak pogoda dopisze, to wręcz bajkowo, czy jak to się teraz mówi – magicznie. Chciałam napisać o celebrowaniu bliskości, ale dzisiejsze wiadomości odebrały mi spokój. Muszę ci o nich napisać. Po prostu muszę…
Nie pamiętam dokładnie, czy wskutek nijakiej pogody, czy innych okoliczności, czy z rozmów, podczas jednego z rodzinnych spotkań zwróciłam uwagę na pewne niewesołe opowiadania. Były to trzy historie z życia. Nie mojego i na szczęście nikogo z moich bliskich. Ich bohaterkami są dwie kobiety i jeden kot. Powiedzmy, że pierwsza pani ma na imię Ela, druga Ala, natomiast kot wabi się Tosia.
Ela jest emerytowaną nauczycielką, ma jednego syna, którego kocha i w którym widzi samo dobro i złote serce. Syn robi karierę gdzieś za granicą. (A może robi pieniądze, ale kariera lepiej brzmi). Jest żonaty, chyba w szczęśliwym związku, bo nigdy nie słyszałam złego słowa na synową. Jest też wnuk czy wnuki, nie pamiętam. Pięć lat temu, wkrótce po przejściu na emeryturę, Ela zaczęła chorować. Podczas lat pracy w zasadzie nigdy na nic się nie uskarżała. Wysportowana i szczupła – na oko okaz zdrowia. Któregoś dnia dopadł ją wylew. Po leczeniu szpitalnym i po rehabilitacji, gdy okazało się, że samodzielne życie jest niemożliwe, syn wystarał się o miejsce w DPS, po czym sprzedał matki mieszkanie. I koniec historii. W DPS-ie Ela lewą ręką robi kulki, z których wykleja kwiatkowe obrazki. Rehabilitacja raczej bywa z rzadka, logopeda u nich nie jest zatrudniony, więc w ramach terapii mowy, siedzi i ogląda seriale. Rodzina prawie jej nie odwiedza, choć daleko nie jest. Częściej pisze do niej kartki na święta czy na imieniny.
Pomyślisz – ale sobie jedynaczka wychowała na skończonego egoistę. To może teraz o Ali.
Ala całe życie pracowała, żeby swoim trzem córeczkom zapewnić więcej, modniej, lepiej, bardziej. Pomagała i później, gdy zakładały rodziny. Sprzedała spory majątek, kupiła dla siebie małe mieszkanko, a resztę dała swoim „dziewczynkom”. Gdy skończyła 80 lat, miała udar. Wydawało się, że życie tli się w niej, i tylko dmuchnąć, a zgaśnie. Szpital, rehabilitacja i co dalej? DPS-u pod ręką nie było, więc może prywatny pensjonat na te ostatnie chwile? Znalazł się odpowiedni, za odpowiednią odpłatnością, naturalnie. Znalazł się i kupiec na Ali mieszkanko, więc zostało szybciutko sprzedane. I wkrótce po tym fakcie Ala zaczęła cudownie wracać do zdrowia. Chciała zatem wrócić do siebie, ale odważnych córeczek nie było, żeby powiedzieć, że nie ma do czego. Minęły dwa lata. Ala nadal żyje, jest w niezłej formie. Córki odwiedzają ją sporadycznie, bo o czym niby miałyby rozmawiać? Pieniądze z mieszkania dawno się rozeszły, a ona nadal przebywa na tym świecie, więc za pensjonat płacić trzeba. Konflikt między siostrami goni konflikt.
Spodziewasz się jakiegoś komentarza czy pointy? Nie spodziewaj się. Nie wiem, co powiedzieć. Wprawdzie: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, a z drugiej strony: „Lepiej widzieć cudze pod lasem niż swoje pod nosem”, ale takie historie sprawiają, że nie mogę od siebie odpędzić myśli. Myśli, czy jestem wystarczająco dla mych bliskich “sprawdzona” i widziana pod tym właśnie nosem…
Jeśli myślisz, że to koniec smutnej historii Ali, jesteś w błędzie. Otóż wyobraź sobie – córki Ali zabrały mamę z pensjonatu na święta. Były życzenia, wigilijna wieczerza, kościół, komunia… Ala zwiedziona pozorami odważyła się zamarzyć na głos, żeby córki nie wywoziły jej już do ośrodka. Jest jej tam zwyczajnie źle, smutno i samotnie bez bliskich. Córeczki wpadły w popłoch i próbowały wyperswadować mamie ten niedorzeczny pomysł. Kiedy Ala nie przestawała prosić i błagać, podały jej jakiś oszałamiający ją lek i bez przeszkód szybciutko odwiozły do domu „złotej jesieni”. Starsza kobieta, całkiem sprawna, rozsądna. Czy zabrałaby im tak dużo miejsca, powietrze by „wyoddychała”, a jedzenie wyjadła? Nie pojmuję! Moi dziadkowie powiadali: „Jeden rodzic utrzyma pięcioro dzieci, a pięcioro dzieci może nie utrzymać jednego rodzica”. To troje dzieci, jak w tym przypadku, tym bardziej…
I na koniec Tosia. Odchowana kotka, która przed świętami została podrzucona do schroniska dla zwierząt. Podrzucona „na bogato”, bo w eleganckim transporterze. Do uchwytu transportera przytwierdzona była kartka: „ To Tosia. Wesołych Świąt!”. Co powiesz na to? Znajdziesz coś na kształt usprawiedliwienia?
Ja nie znajduję argumentów! W żadnym z przypadków nie potrafię i nie chcę ich szukać. Oczywiście zgadzam się, że w sytuacji, gdy osoba bliska choruje na chorobę otępienną i stopień otępienia jest zaawansowany, a dziecko chorego pracuje lub nie może sprawować opieki, wszystko jasne jest i bezdyskusyjne. Ale tu nie zachodzi żadna taka okoliczność! Nie pojmuję tego! Nie jestem w stanie skupić się na wielu ważnych i naglących mnie sprawach zawodowych, wciąż myślę o tym, jakie błędy popełniły Ala, Ela, czy nawet, co zrobiła Tosia oprócz tego, że przestała być puchatym kociątkiem. Wzbudza to mój niepokój, czy i ja nie popełniłam jakiegoś błędu, który w przyszłości zaskutkuje podaniem mi tabletki, syropku i wywiezieniem starej matki do jakiegoś ZOL-u, ZOP-u, DPS-u, czy pensjonatu bez szans na powrót do siebie. Bo w moim domu będą już mieszkać nowi właściciele, a myśli moich bliskich będą zajęte tematami dalekimi ode mnie.
Tematami spod nosa…
Urszula Wojnarowska-Curyło
materiał udostępniony za zgodą autorki, chroniony prawami autorskimi
Urszula Wojnarowska-Curyło, specjalista w zakresie neurologopedii, czynna zawodowo od 25 lat. Spełnia się także dydaktycznie prowadząc zajęcia ze słuchaczami studiów logopedycznych i neurologopedycznych na Uniwersytecie Rzeszowskim oraz Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Prywatnie miłośniczka opowiadań oraz literatury fantasy, pływania, tańca towarzyskiego, śpiewu chóralnego, psów, Portugalii oraz zimowa karmicielka ptaków. W wolnych chwilach pisze eseje, które umieszcza na swoim blogu.


Jest to temat bardzo bolesny,szczegolnie dla rodzicow,ktorzy cale swoje zycie poswiecili dla swoich dzieci.Z wlasnego przykladu pamietam,ze nie korzystalam z teatru,kina,bo jak to zostawic dzieci z kims obcym lub nie obcym jak one przezywaja nieobecnosc mamy.A jak to wyglada gdy rodzice sie zestarzeja?Oj trzeba glowy Salomona aby to zrozumiec,a co najwazniejsze zmienic.Czesto nie mamy czasu na rozmowe z wlasnymi dziecmi,a to duzy blad.W tym dzisiejszym nerwowym swiecie nikt nie ma czasu.Dokad biegniesz czlowieku?
Myślę, że rodzic powinien swym dzieciom pokazywać, że on też ma prawo do bycia czyjąś koleżanką,kolegą, do realizowania swoich pasji, do bycia jeszcze kimś oprócz bycia rodzicem. Nie robiąc dużemu dziecku kanapeczek pod nos, nie piorąc wszystkiego co dziecko z siebie zdejmie, nie sprzątając po nim, uczymy je odpowiedzialności za siebie i szacunku do własnej osoby. To nie jest tak, że ja “sprzedam nerkę” żebyś ty, dziecko moje, mogła żyć wygodnie. Kochaj i bądź oparciem a nie służbą i podnóżkiem. Wiedz, że czegoś nie wypada, drugiego nie wolno, bo robisz krzywdę lub przykrość. Nie wiem czy to skuteczna metoda, ale wiem, że pani o której piszę zrobiła błąd nie nauczywszy swych córek odpowiedzialności. Zawsze dawała ona, nie otrzymywała nigdy. Uparcie trzyma się przy życiu.Może nadal liczy na zmianę?…
Dziś to, co niepotrzebne się wyrzuca. Rzeczy i gadżety mają coraz gorszą jakość, więc szybciej się psują, dlatego – trochę z musu – zastępują je nowsze. Niestety, coraz częściej zaczynamy przedmiotowo traktować też ludzi i zwierzęta. Znudziły się, nie mają dla nas żadnej wartości, stały się ciężarem, wymagają opieki, usuwamy je zatem z naszego życia. Tylko co, jeśli za kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat z nami ktoś kiedyś postąpi podobnie? Jest takie zapomniane słowo, jak słowo, jak wdzięczność. Tego powinniśmy się uczyć i ją w sobie pielęgnować.
Droga K. jak tę wdzięczność nauczyć pielęgnować w sobie i u innych? Skoro dla wielu słowem- kluczem jest” należy się”… Staram się ćwiczyć w sobie wdzięczność, ale wobec niektórych osób to zadanie przerasta moje możliwości. Żywię jednakże nadzieję, że nie dotyczy to moich bliskich. Zaliczam do nich także te osoby z którymi nie łączy mnie pokrewieństwo, ani zależność. I cieszę się każdego dnia, że całkiem sporo osób wokół mnie, którym jestem wdzięczna.
PS. Jestem Ci wdzięczna za komentarz :-)Pozdrowienia!
Znakomity, ciekawy, dający do myślenia tekst. Czekam na kolejne eseje – kobiecym okiem.
Dziękuję za ocenę, postaram się oczekiwań nie zawieść. W zasadzie to już sobie myślę nad kilkoma sprawami widzianymi kobiecym okiem. Myślę, myślę, a jak wymyślę, napiszę i wyślę do PT Korekty “Życia i pasji”. A jak otrzymam “błogosławieństwo” ;-), znów zapraszam na spotkanie. Serdeczności.
Podniosłosc Świąt Bożego Narodzenia zdawałaby się wykluczac przykre i dramatyczne wydarzenia opisane w tym tekscie. A jednak te przykłady są smutna rzeczywistością. Skłaniają do refleksji nad naszą ludzką naturą i nad rozmiarem odpowiedzialności za bliskich. Do jakiego stopnia w swoich szczytnych deklaracjach przypominamy czasem jedynie pokaz sztucznych ogni, prezentujący się bardzo efektownie i dający innym złudne wrażenie ciepła, ale wypalajacych się bardzo szybko.
Ten esej ma moc. Prowokuje do myślenia. Wzbudza emocje. Podobnie zreszta jak każdy tekst tej autorki. Gratuluje wrażliwości.
“…przypominamy czasem jedynie pokaz sztucznych ogni…” porównanie porażające adekwatnością, ujmujące sedno problemu w jednej myśli. Dziękuję.
Ciekawy artykuł poruszający ważny choć niezwykle trudny aspekt ludzkiego życia. Niestety, o takich sytuacjach słyszy się coraz częściej – przykre to bardzo.
Dlatego, droga Beti, należy myśleć o przyszłości, także tej, na którą się nie czeka.
Pewnie jakby poszukał to znalazł by w zasięgu wzroku nie jeden taki przypadek. Może rzeczywiście trzeba o tym zacząć pisać częściej i przy takich okazjach jak święta, żeby ludzie zaczęli widzieć nie tylko pod nosem. Dobry artykuł. Brawo dla magazynu, że nie idzie ślepo na komenrcję.
Najprościej skopiować świąteczne życzenia i kartkę przesłaną przez kogoś ze znajomych, najlepiej taką co lśni i migoce, a tekst ocieka niby-miłością i wysłać kochanej: mamusi, siostrzyczce, przyjaciółce… A jakby co, to “dyskretnie” nie zauważyć czyichś problemów.
Cieszę się, że moje słowa dotarły tam gdzie są zrozumiane i poruszyły coś w duszy nie tylko mojej. Pozdrawiam!
Jak zwykle poruszający temat.Poruszający dogłębnie moje serce.Trudny temat i smutny.W te święta życzę sobie bym nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji ani nikt z moich bliskich .
Dość długo nie chciałam patrzeć i myśleć o smutnych aspektach życia. Kilka lat temu trafiły na mnie lektury książkowe i gazetowe,filmy i zdarzenia związane z życiowym smutkiem. Pomyślałam wtedy, że pora odrzucić różowe okulary i widzieć wszystkie barwy. Najczęściej jest to trudne dla mnie. Ale myśląc nad tym czuję się znacznie bogatsza w emocje. I jakoś tak dziwnie- chce mi się zrobić coś dobrego. Prawdę mówiąc, nie muszę się do tego szczególnie zmuszać. Choć jak u każdego, w moim otoczeniu też są ludzie, dla których czynienie dobra wyjątkowo dużo mnie kosztuje. Pozdrowienia Pani Reniu.
Brawo! Już Panią lubię! Będę czytać!
Bywają tematy lekkie jak cień, czy motyl, urocze jak wakacyjne pocztówki.Świątecznie łatwiej mówić o urodzie życia. Ale co moją powiedzieć osoby siłą umieszczane w szpitalach właśnie w tym okresie? Co mają powiedzieć pracownicy schronisk po świętach czy przed wakacjami? Jaką opowieścią podzielą się z nami pracownicy ZOP-ów? Będą to zupełnie inne emocje.Myślę, że podczas spotkań rodzinnych lepiej rozmawiać o takich tematach niż o polityce, pogodzie i sąsiadach. A co do czytania moich tekstów, to cieszę się i czekam- tak na ich czytanie jak na komentarze.Bo gdy są komentarze znaczy, że jest rozmowa, reakcja, poczucie bycia razem.A to w tym samotnym świecie ważne. Pozdrowienia!