
Odsłony: 1406
Nie zawsze mamy szczęście dostać pracę, w której możemy się rozwijać i zarabiać coraz więcej. Jeśli więc znajdziemy taką, w której naczelnym priorytetem jest zysk firmy, pamiętajmy, że można to robić zachowując twarz oraz minimum zdrowego rozsądku. Marketing to sztuka i nawet, jeśli celem jest sprzedać jak najwięcej, to można to robić tak, żeby klient nie czuł się jak zwierzyna do upolowania, jeszcze jedno trofeum do kolekcji, albo intruz. Ale to już wyższa szkoła jazdy…
Wierzycie, że nieszczęścia chodzą parami, a czasem stadami? Że jak jedno zaczyna szwankować, zaraz pada drugie, potem następne…? Powiecie – to przesąd, zabobon i takie tam inne czarne koty na drodze. W sumie macie rację, ale… Ale są na świecie rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom… Przekonałam się o tym całkiem niedawno, kiedy pewnego dnia umarła mi pralka, za chwilę padła lodówka, a kiedy na koniec miesiąca zebrałam się na odwagę, aby zmierzyć się z prawdą na bankowym koncie, staruszek laptop doszedł do wniosku, że nadszedł właśnie TEN DZIEŃ i zakończył swój żywot. I co wy na to? …
Kiedy sprzątałam przed świętami, nagle naszła mnie refleksja. Skoro ze starej gwardii sprzętów został mi jedynie leciwy odkurzacz, ten również zechce dołączyć do swoich towarzyszy na wysypisku złomu. Postanowiłam więc, że w wolnej chwili rozeznam się w ofercie najbliższego marketu ze sprzętem AGD.
Najbliższym marketem była popularna sieciówka, w której nie lubię kupować, ale kupuję, bo znajduje się pięć minut od mojej pracy i w swoim asortymencie ma zazwyczaj to, czego potrzebuję. Ta ambiwalencja wynika stąd, że za każdym razem mam ochotę wstrząsnąć sprzedawcą, żeby ten zaczął zachowywać się tak jak podczas wieloetapowej rekrutacji upstrzonej formularzami, ankietami, rozmowami kwalifikacyjnymi na wszystkich szczeblach, a nawet scenkami rodzajowymi na zadany temat opatrzonymi zestawem terminów, zwrotów i newralgicznych wypowiedzi trudnego klienta.
Pracownik owej sieciówki – ten szeregowy, który przemieszcza się pomiędzy sprzętem w alejkach – jest starannie wyselekcjonowany spośród hordy przeciętniaków zadowalających się pracą bez perspektyw rozwoju, ani możliwości osiągania coraz wyższych zarobków dzięki realizacji coraz lepszych planów sprzedażowych. Posiada potencjał marketingowy, talent z zakresu komunikacji interpersonalnej, wiedzę z dziedziny elektroniki, że o pamięci do zmieniających się jak kameleon cen i modeli wszelkiej maści nie wspomnę.
Pracownik sieciówki (ten szeregowy) byłby ideałem, gdyby nie pewna przeszkoda, którą jest … życie. Real znaczy, jakby to powiedział mój prawie dwudziestoletni syn.
Bo w życiu przychodzi do sklepu klient, który już w drzwiach chciałby absorbować swoją osobą całą uwagę personelu. Przyjdzie na przykład taka baba, chce kupić powerbank dla syna, staje przed paletą wystawionych gadżetów i stoi. Stoooi. No i przerywaj człowieku swoje poważne przemyślenia ogólnofilozoficzne i ruszaj do niej, bo jak nie, to potrącą ci z premii – przecież kobieta stoi i patrzy…, a na pracownika patrzy oko wielkiego brata zwanego wdzięcznie monitoringiem.
“W czym mogę pomóc? Chce pani kupić powerbamk… Proszę, tu wisi ich kilka rzędów, jaki pani sobie życzy? A, nie zna się pani (no jasne… a poczytać wcześniej w internecie o sprzęcie to nie łaska… zaraz powie, że chciałaby czerwony). O taki na przykład. Podoba się? Nie o urodę pani chodzi? Na dwa ładowania komórki? To może ten? Nie w tej cenie? (jasne, po co kupować powerbank za jedyną stówkę, jak można kupić szajs). A ten? Nie? Taki do 50 zł? (no może frytki do tego!). O mamy! Na panią czekał. W promocji za 55 zł na dwa ładowania.”
Albo przychodzi do sklepu facet, staje między lodówkami i nerwowo spogląda na ścierającego kurz z półek sprzedawcę.
“Nosz… Nie dość, że codziennie latam ze ścierą, żeby nie ochrzanił mnie kierownik, to muszę się drzeć jak baran, że “proszę chwilkę poczekać, już do pana idę”, jakby nie widział, że jestem w tej chwili zajęty. O. Właśnie przeklął na głos, że idzie do konkurencji, bo tu wszyscy są zajęci. A niech idzie w cholerę. Nie będę się przejmował prostakiem.”
Takie scenki i kilka innych widziałam na własne oczy. Za każdym razem zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że wiele osób, które przeszło tak ostrą, wieloetapową selekcję, nie ma ani predyspozycji osobowościowych – są niecierpliwe i wcale nie są omnibusami. Albo ma, tylko są one skutecznie mordowane poprzez dzikie plany sprzedażowe i odgórne parcie na szkło.
Kiedy robi się młodym ludziom codziennie pranie mózgów, że nie istniejesz, nie znaczysz nic, jeśli nie sprzedasz odpowiedniej ilości pralek, lodówek, szaf, łóżek, dywanów, kredytów i diabli wiedzą jeszcze czego, jeśli robi się z pracy cyrk, w którym sprzedawcy zachowują się jak tresowani i popędzani batem, to zamierają w nich ludzkie reakcje i odruchy.
Więc kiedy przyszłam rozeznać się w ofercie odkurzaczy w “moim” markecie – a przypomnę, że było to przed świętami, a więc tuż przed końcem roku, w czasie podliczania zysków i strat, przyznawania premii i innych bonusów – jak nigdy, obok mnie natychmiast zmaterializował się sprzedawca służący pomocą, chętny odpowiedzieć na wszystkie pytania świata, gotowy spełnić moje najbardziej głupie kaprysy. Przejrzałam bogatą ofertę, pan dostosował mi model do moich oczekiwań (nawet cenowych), czas nie istniał, kurze byczyły się radośnie na półkach – słowem było miło. Do czasu, kiedy padł strzał: “To ja się jeszcze zastanowię, proszę pana.”
Pan zawarczał w duchu, ale był dzielny.
“No ale to bardzo dobry odkurzacz, w dobrej cenie, w dodatku robiony w Polsce, a nie w kraju nad żółtą rzeką.”
“Wiem, ale muszę się zastanowić, poza tym (i tu pana zabiłam), zapewne kupię go w styczniu. Teraz obejrzę garnki, pan pozwoli…”
“…………………..” (czytaj:!!!!!!!!!!!!!!!)
Po 20 minutach słyszę za sobą oddech. Odwracam się. Pan, ze wzrokiem spaniela:
“Ale w styczniu już nie będzie… ”
“Czego nie będzie? Odkurzacza?” – pytam szczerze zaintrygowana
“No…”
“Bez przesady. Za miesiąc przestaną produkować odkurzacze, które mi pan zachwalał jako hit roku?”
Pan nawiązuje ze mną głęboki kontakt wzrokowy i prawie piszczy:
“No w promocji już może nie być…”
W tym momencie przypomniałam sobie, jak mój syn kiedy miał sześć lat, chciał żebym kupiła mu drogi samochód na baterie, a ja mu na odpowiedziałam, że teraz nie kupię, dopiero jak dostanę pieniążki. Synek desperacko użył identycznego argumentu: “Ale potem go już nie będzie”.
Jaki z tego morał? Ano taki, że nie zawsze mamy szczęście dostać pracę, w której możemy się rozwijać i zarabiać coraz więcej. Jeśli więc znajdziemy taką, w której naczelnym priorytetem jest zysk firmy, pamiętajmy, że można to robić zachowując twarz oraz minimum zdrowego rozsądku. Marketing to sztuka i nawet, jeśli celem jest sprzedać jak najwięcej, to można to robić tak, żeby klient nie czuł się jak zwierzyna do upolowania, jeszcze jedno trofeum do kolekcji, albo intruz. Ale to już wyższa szkoła jazdy…
Klaudia Maksa
materiał chroniony prawami autorskimi

Klaudia Maksa. Z zawodu pedagog logopeda. Pracuje z dziećmi z MPD. Posiada wiele dyplomów i certyfikatów, które leżą sobie na dnie szuflady kompletnie niepotrzebne. Jednak każdy z nich wiąże się z jakimś ważnym okresem życia i niesie oprócz umiejętności, czy jak to się teraz nazywa – kompetencji, wiele wspomnień i doświadczeń. Codziennie przygląda się ludziom i światu jednym okiem w przenośni i dosłownie. Magazyn Życie i pasje, który stworzyła w akcie desperacji, żeby mieć bodziec do rehabilitacji, okazał się dobry pomysłem nie tylko dla niej, ale dla innych także, o czym świadczy coraz liczniejsze grono czytelników.