Odsłony: 881
Jedna z moich koleżanek, po zerwaniu z facetem postanowiła zacząć życie od nowa. Pomysł super, tylko z realizacją poszło gorzej.
Postawiła na picie, Internet i TV. Pierwsze, co kupiła, to super telewizor 3D, a potem poszła w internetową „odnowę biologiczną” i to był odlot, ale ona odleciała trochę za mocno.
Zadzwoniła do mnie któregoś wieczora i pełnym przerażenia głosem wyszeptała:
– Czy mogłabyś do mnie przyjść, coś mi wylazło z telewizora.
Takie stwierdzenie mocno mnie zaciekawiło i przekierowało moje myśli na pewien film. Tak zgadliście „The Ring” i ta opcja wcale mnie nie rozbawiła.
– Coś ci wylazło z telewizora?! – wrzasnęłam w panice. Wieczory, zwłaszcza te jesienne nie są dobre na takie rewelacje. Za bardzo pobudzają wyobraźnię! I co mogło jej wyleźć? Kabel? Jakiś wędrowny podzespół?
– Wylazło, mówię ci, było straszne…. całe zakrwawione…
Znacie to zabawne stwierdzenie, że jeżeli czujesz się samotny, wystarczy, żebyś puścił sobie jakiś dobry horror i od razu poczujesz, że nie jesteś sam… w domu?
– Piłaś coś?
– Jaaassne.
– Piwo?
– Nie, coś tak jakby mocniejszego. I wtedy to wylazło.
– Biała myszka?
– Nie chyba jakiś potwór…
Kretynka puściła sobie horror. A wiecie jak to jest z 3D? Avatar może zachwycić, ale „Masakry piła mechaniczną” raczej nie polecam. Kiedy wpadłam do niej, była roztrzęsiona i trochę zielona.
Przywitała mnie ledwo żywym „jak dobrze, że jesteś” po czym chwiejnym krokiem polazła do kuchni i zapukała do lodówki.
– To coś tam jest? To co wylazło z telewizora? Dlatego pukasz? – zapytałam zaniepokojona.
– Nie wiem, ale chyba nie, tak teraz się robi, szszyscy taaak robią – czknęła – żeby warzywa się nie krępowały kupo… klpo kuplopulować….
– Warzywa tego nie robią – westchnęłam, moja koleżanka była totalnie urznięta.
– Grzeczne warzywa – odpowiedziała zadowolona.
Wyjęła z lodówki i wrzuciła do blendera surową wątróbkę, dolała wody i wlała do dwóch szklanek.
– Pij, to zdrowe na kaca – powiedziała i wypiła swoją porcję – mnie zemdliło.
Nie wiem, co było gorsze: ta breja, czy kac.
Patrzyłam na nią naprawdę zaskoczona. Może nie zawsze była rozsądna i poukładana, ale tym razem przesadziła.
Po chwili wyjęła z zamrażalnika coś żółtego i kulistego.
– Mrożone ssssytryny – wyjaśniła – dobre na choroby wene, no wenergetyczne – powiedziała i włożyła je sobie do biustonosza – Zimne, brrr….ale wzmacnia odporność!
Wepchnęła garść goździków do skarpet i z cierpiętniczą miną, kulejąc poszła do łazienki, gdzie się potknęła o dywanik.
– Na halallauuksy – stwierdziła.
Coś mi tu nie pasowało… Niby słyszałam o tych wszystkich pomysłach, ale coś było nie tak…
Koleżanka pogrzebała coś przy telewizorze.
Wypiła pół szklanki oleju lnianego i pobiegła do łazienki.
– Grzyby rosną na kanapie – stwierdziła.
Przyjrzałam się kanapie. Nic na niej nie rosło. Jeszcze nie, choć narzuta była w opłakanym stanie i zastanawiałam się, czy to już delirium, czy jeszcze tylko głupota.
– Mdli mnie – powiedziała słabym głosem – muszę wetrzeć we włosy trzy łyżki imbiru – powlokła się do kuchni – i muszę się wysikać, piszą, że jak się nie sika, to pęcherz może ekssssplodować.
– Kto pisze?!
– No ludzie w internecie!
– I ty to wszystko czytasz?
– Czytam i stosuję. O patrz – tu podała mi stos wydruków z komputera.
I już wszystko zrozumiałam.
I wiecie co? Miałam ochotę trzepnąć ją patelnią w ten durny łeb. Zdjęłam jej zamrożony biustonosz, opatrzyłam poranione goździkami stopy i wyrzuciłam kartki z internetowymi poradami.
Chyba będę musiała częściej do niej wpadać, bo kiedyś jej odnowa biologiczna może się skończyć w szpitalu.
Internet to dobra rzecz, ale stosujcie go z umiarem i nigdy po pijaku!
Iwona Banach,
materiał chroniony prawem autorskim
