Odsłony: 1023
A dzisiaj Iwona Banach opowie Wam… o pewnej nieprzyjemnej sytuacji, agresji, pomocy i pani z psem. Zapraszamy do lektury. Życzymy miłego piątku!
Dla zrozumienia tej groteskowej, ale i dość smutno-zabawnej sytuacji muszę powiedzieć coś o sobie. Otóż moja dorosła córka jest niepełnosprawna, ani się tym chwalę ani tym nie epatuję, ze względu na jej bezpieczeństwo (motoryczne) zazwyczaj chodzimy pod rękę. I to tyle w temacie niepełnosprawności.
Ja jestem mała i dość drobna, córka wysoka no i co tu dużo gadać – o wiele młodsza ode mnie.
Kilka dni temu poszłyśmy do sklepu, jednego z tych wielkopowierzchniowych. Nigdy dotąd nie miałyśmy tam żadnych problemów, ale jak wiadomo, czasy się zmieniają, a kłopoty „chodzą po ludziach”.
Tuż pod sklepem zobaczyłyśmy dwóch panów. Jeden już (lub jeszcze) leżał na chodniku powalony chyba nie tylko upałem i nieco poturbowany. Krew malowniczo ciekła mu z głowy, ale wyraźnie nadal żył. Jego kolega czule się nim opiekował.
Ocierał mu pot z czoła i krew ze skroni równocześnie zapewniając, że za chwilę przyniesie coś płynnego na wzmocnienie.
Miałyśmy właśnie przejść obok, kiedy wzrok leżącego spoczął na mnie.
– Stara lesba! – wykrzyknął, a mnie zamurowało.
Poczułam się jakoś nie tak. Bo z jednej strony mogłam oczywiście pokazać panu swój dowód i dowód córki i wyjaśnić, że nie, nie! Żadna lesba….
Tylko czy ja mam obowiązek tłumaczyć się temu malowniczemu jegomościowi? I z czego? Z tego z kim chodzę pod rękę?!
Niby małe miasto, ludzie mnie znają, każdy wie o co „kaman” a tu takie coś?
A gdybym nawet była starą lesbą, to co? Mam go poprosić o pozwolenie? Przepraszać? Tłumaczyć się, czy jak?
Skamieniałam. Nienawidzę agresji, nawet kiedy ta agresja ledwie zipie, leży na chodniku i ocieka krwią. I już nie wiedziałam, co zrobić. Iść dalej? Uciekać? Poddać się? Zrezygnować z zakupów?
W tym momencie tuż za mną wyrósł wielki cień.
Obejrzałam się. To była duża, nawet bardzo duża kobieta z nie mniej wielkim psem, jedna z tych, które widuje się codziennie na spacerach, ale się ich nie zna za bardzo.
– Starą suką go nazwałeś? – wrzasnęła basem – Mojego pieseczka?
Pieseczek ważył około siedemdziesięciu kilo i mógł każdemu odgryźć rękę jednym chapnięciem. Głowę pewnie też.
Leżący mężczyzna skulił się i zmniejszył jak co najmniej „wujcio Pawcio (z jednej z bardziej znanych reklam) co siedzi u babci w kieszeni”.
– Dzieci głodne, żona w pracy, a ty guza szukasz pijaku pieprzony? No to jak szukasz, to proszę bardzo! – złapała go za koszulkę i postawiła do pionu. Pieseczek pisnął radośnie.
Malowniczy pan wyrwał się mocno chwiejnym szarpnięciem i zaczął bardzo szybko uciekać zostawiając strzęp koszulki w reku kobiety.
– O ja pier…. – stwierdził z przerażeniem kolega, który właśnie wyszedł ze sklepu z dwoma butelkami dóbr pitnych i zakąską… On też szybkim krokiem, (żeby nie powiedzieć kłusem) zaczął się oddalać, ale w zupełnie innym kierunku – w las za sklepem.
Kobieta popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się z miną Buki z Muminków, puściła do mnie oko i poszła na spacer z psem, który, kiedy mu się dokładnie przyjrzałam, rzeczywiście ani trochę nie wyglądał na sukę.
I ja już nie wiem. Odbija mi?
Ta wszechobecna agresja i nietolerancja wpływa na moje postrzeganie świata, czy głuchnę?
I kto tu ogłuchł, ja czy ona?
Zresztą, czy to ważne?
W każdym razie dziękuję! Nie wiem, czy to była „stara lesba”, „stara suka”, czy „stary diabeł”, ale ważne, że są jeszcze ludzie, którzy chcą pomagać innym. To pocieszające. Nieprawdaż?

Iwona Banach,
Materiał chroniony prawem autorskim