MARZENIE ŚCIĘTEJ GŁOWY, CZYLI PISARZA LANS POWSZEDNI – felieton Iwony Banach
Odsłony: 1911
Ostatnio dużo się mówi w sieci o „lansie” i w sumie nie wiem, dlaczego mówi się o nim aż tak negatywnie… „Lans” to zjawisko tak powszednie i powszechne, że dotyczy każdego, od polityków po gimnazjalistów, od matek Polek po seryjnych morderców.
Jedni mają „parcie na szkło” inni na papier, a jeszcze inni produkują się w sieci. Ci pierwsi udzielają wywiadów, biorą udział w reklamach albo w programach telewizyjnych wszelkiej maści, a wszyscy inni im zazdroszczą.
„Lans” dotyczy też oczywiście pisarzy i nie ma w tym nic niestosownego. To zjawisko ze wszech miar pozytywne! To chwalenie się własnymi osiągnięciami! To pokazywanie wszystkim, patrzcie do czego doszedłem!
Oczywiście „lans” ma wielu przeciwników, szczególnie wśród osób wychowanych w dawno minionych czasach, w których dzieci uczono, żeby się nie chwaliły, bo to nie wypada i żeby czekały spokojnie, aż ktoś dostrzeże ich zalety i je pochwali, ale czasy się trochę zmieniły i takie czekanie bywa nie tylko bezowocne, ale głodne i chłodne.
Często pozamykani w domowych klatkach, bo pisanie bywa mało „towarzyskim” zajęciem, pisarze szukają znajomości i pokrewnych dusz w sieci, udostępniając znajomym to, co uważają za słuszne, czyli mniej więcej dokładnie to samo co inni. Zdjęcia z wakacji i imprez. Wywiady, jeżeli udało im się w jakichś zaistnieć, opinie, recenzje własnych książek, przemyślenia, a nawet zdjęcia psów i kotów.
Mnie nie ruszyłyby nawet „majteczki w kropeczki”, o ile byłyby czyste, choć przyznam – wideo z kolonoskopii i sztuczną szczękę na stoliku ominę szerokim łukiem. W końcu każdy wstawia to, co chce, ja nie mam żadnego obowiązku tego oglądać.
„Lans” to też sposób na promowanie książek. Tak, tak, jest wielu pisarzy, którzy choć niechętnie, ale sami muszą się promować, bo gdyby nie to, to ich książki zniknęłyby w powodzi zadrukowanego papieru, a pisarz, tak się paskudnie składa, musi niestety jeść.
Wielu bezskutecznie próbowało wyplenić u siebie to zgubne i jakże przyziemne przyzwyczajenie, niestety, w ogólnym rozliczeniu leki i pogrzeby też sporo kosztują.
Istnieje teoria, że „dobra książka sama się obroni”, ale nie każdy chce skończyć za życia w przytułku, a po śmierci w spisie lektur. Ludzie, nawet o zgrozo pisarze, zazwyczaj chcą żyć dostatnio „jeszcze za życia” ja się temu nie dziwię, choć niektórych to oburza.
Wiele osób uważa, że komu jak komu, ale pisarzom „lans” nie przystoi, że samo dzieło powinno przemawiać w ich imieniu. Kiedy coś takiego słyszę, zastanawiam się skąd w społeczeństwie wziął się taki obraz pisarza? Obraz, który bardziej pasuje do kryjącego się za dnia w krypcie, a wychodzącego na żer nocą przeterminowanego wampira, który umiera z głodu, ale wstydzi się nawet zerknąć na kaszankę, wszak nie wypada!
Wielu autorów nie stać na wykupienie miejsca na stole, czy na półce wielkiej księgarni – słyszałam o czymś takim – ale tylko słyszałam, więc czy to prawda, nie wiem na pewno.
Wielu pisarzy nie ma możliwości zaistnieć w mediach i mimo iż ich książki są świetne, to i one i oni giną w tłumie.
Wielu jest też takich, którzy grzecznie czekając na swoje „pięć minut”, ledwie wiążą koniec z końcem, a czasami nawet przymierają głodem.
Jesteśmy krainą celebrytami płynącą. Celebryci gotują, ćwiczą, odchudzają… robią po prostu co się da, żeby zaistnieć i istnieć, a mnie się marzy klasa literackich celebrytów – pisarzy, którzy w inteligentny sposób pokazują swoje dokonania i pasje, zachęcają ludzi do czytania (i pisania też), pokazują, że można zarobić mózgiem i talentem, a nie tylko mięśniami i śliczną buzią. Takich, którzy są wszędzie, w kolorowych miesięcznikach, w telewizji i na FB, ale nie koniecznie w kuchni, lodówce i szafie.
To oczywiście marzenie „ściętej głowy”, o ile nie zmienimy myślenia i nie będziemy mylić zdrowego „lansu”, ze „szpanem”, bo to jednak nie to samo!
Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim
