TALIZMAN Z WAT PHRA THAT DOI SUTHEP – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1303
Życie w świątyni Doi Suthep płynie w nieco sennym rytmie, niezmiennie od stuleci. Mimo tłumów zwiedzających w świątyni dominuje spokój i jakiś podniosły nastrój. Wszystkie złe energie, gdzieś powoli odpływają, a człowiek ulega wyciszeniu. Szept modlitw, zapach kadzideł, kwiatów, dźwięk dzwonów, wszystko to sprawiało, że czułam się tutaj bardzo dobrze i wcale nie chciało mi się opuszczać tego świętego miejsca.
Podróżując po północnej Tajlandii nie można pominąć jednej z najpiękniejszych i najważniejszych świątyń, w której przechowywane są relikwie Buddy. To znana świątynia Wat Phra That Doi Suthep usytuowana w górach w pobliżu Chiang Mai.
Wysokie pasma górskie, malownicze rzeki, wodospady i bogata roślinność sprawiają, że północna Tajlandia jest najpiękniejszym regionem kraju. Ale największą atrakcją tego zakątka jest wspaniała świątynia wybudowana na szczycie góry. To Sanktuarium buddyjskie jest wielką świętością podobnie jak Klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, czy Mekka – święte miasto islamu w Arabii Saudyjskiej.



Założenie świątyni Doi Suthep związane jest z piękną legendą, której tekst w różnych językach, umieszczony jest na ścianie jednego z budynków.
W połowie szesnastego wieku w czasach kiedy panował król Khu-Na, na dwór królewski do Chiang Mai zaproszony został mnich Sumana, aby kierować budową nowej królewskiej świątyni w Chiang Mai. Sumana przywiózł ze sobą odrobinę prochów Buddy, które miały stanowić najświętszą relikwię w świątyni. Wybudowano przepiękną świątynię, pełną złotych figur i posągów, lecz król Khu-Na był niezadowolony i po trzynastu latach istnienia tego przybytku, postanowił wybudować jeszcze okazalszą świątynię. Zastanawiał się jednak, w jaki sposób wybrać najlepsze miejsce. Kazał sprowadzić świętego, białego słonia. Potem relikwie umieszczono w specjalnej urnie na grzbiecie i słoń został wypuszczony na wolność. Świątynia miała powstać w miejscu, w którym zatrzyma się, to otoczone czcią zwierzę.

Słoń skierował się prosto w kierunku najwyższej w okolicy góry. Po wejściu na szczyt trzykrotnie obszedł nowe miejsce, następnie podniósł wysoko trąbę, zatrąbił i padł martwy. I tu właśnie powstała wspaniała świątynia, a cząstkę prochów Buddy pochowano na głębokości trzech metrów w miejscu, w którym padł biały słoń. Pozostałą część relikwii umieszczono w złotej stupie, którą można podziwiać do dzisiaj. Na miejscu śmierci białego słonia stoi pomnik poświęcony temu zwierzęciu.
W kilkunasto kilometrową drogę z Czang Mai do Doi Suthep, wyruszyłam skuterem. Miałam do wyboru jazdę songthaew’em albo wypożyczonym dwukołowym rumakiem. Spoglądałam na te środki transportu z mieszanymi uczuciami i prawdę powiedziawszy najpewniej czułabym się na własnych nogach. Ale upał raczej zniechęcał do wędrówki, zwłaszcza, że tam na górę musiałam dotrzeć jeszcze po trzystu schodach. Wybrałam w końcu skuter, bo songthaew (dosłownie “dwa rzędy”), to są otwarte półciężarówki, a czasami ciężarówki do przewozu bydła, na które kierowcy pakują ilu się da pasażerów, sadzając ich na dwóch ławkach na przeciwnych stronach. Wolałam strach (ruch w Tajlandii jest lewostronny), ale spokój i samotną jazdę.
Wspaniałe widoki rozciągające się wzdłuż stromej drogi powoli rozładowały zdenerwowanie związane z prowadzeniem skutera. Kiedy zatrzymałam się na parkingu, byłam już prawie spokojna. Z przyjemnością wmieszałam się w tłum turystów i pielgrzymów tworzących ruchliwe i gwarne kłębowisko. Stragany z pamiątkami, gar-kuchnie, kioski. Wszędzie na świecie w takich miejscach jest podobnie.
Spojrzałam w górę. Imponująco wyglądały słynne schody do świątyni, chronione przez mityczne węże Naga. Na schodach dzieci z okolicznych wsi chętnie pozowały do zdjęć.
PRZECZYTAJ WIELE INNYCH CIEKAWYCH FOTOREPORTAŻY DANUTY BARANOWSKIEJ
Schody prowadziły na taras, z którego rozciągał się przepiękny widok na Chiang Mai i okolice.
Na tarasie wisiało kilkadziesiąt dzwonów. Uderzenie we wszystkie jest dobrym uczynkiem czyli tzw. puną, która może wpłynąć na postać, w jakiej odrodzi się dusza w nowym życiu.

Złota stupa, w której została złożona słynna relikwia Buddy zajmuje poczesne miejsce na górnym tarasie. Opodal znajduje się wiele przepięknych budynków świątynnych. Przed wejściem na górny taras należy zdjąć buty. Dalsze zwiedzanie odbywało się boso z czego byłam ogromnie zadowolona. W upalnym powietrzu, chłodna posadzka stanowiła ukojenie dla stóp.

Życie w świątyni Doi Suthep płynie w nieco sennym rytmie, niezmiennie od stuleci. Mimo tłumów zwiedzających w świątyni dominuje spokój i jakiś podniosły nastrój. Wszystkie złe energie, gdzieś powoli odpływają, a człowiek ulega wyciszeniu. Szept modlitw, zapach kadzideł, kwiatów, dźwięk dzwonów, wszystko to sprawiało, że czułam się tutaj bardzo dobrze i wcale nie chciało mi się opuszczać tego świętego miejsca. Powoli minęłam lśniącą w słońcu niezwykłą rzeźbę Buddy, wykonaną z zielonego jadeitu, przed, którą wierni składali w ofierze kwiaty lotosu.


Spojrzałam w stronę, gdzie powolutku, z palącymi się kadzidełkami w rękach, posuwali się pielgrzymi.
– Co tam się dzieje? – szeptem zapytałam starszego mężczyznę kupującego kwiaty.
– To spotkanie z mnichem, który błogosławi przybyłych, życząc im zdrowia, spokoju i przekazując dobrą energię. Trzeba tylko zapalić kadzidełko, które razem z kwiatami należy złożyć w ofierze, a pomarańczowy mnich zawiąże na rękę biały, sznurkowy talizman, którego nie wolno zdejmować tak długo, aż się zniszczy – odpowiedział i ruszył za pielgrzymami.

Niewiele myśląc kupiłam pęk lotosów, zapaliłam kadzidełka i podążyłam za starszym panem na spotkanie z mnichem.


Kiedy opuszczałam niezwykłą świątynię, z radością zerkałam na kontrastujący z opaloną ręką, biały sznurek. To taki mój talizman, który noszę do dzisiaj. Stanowi może dziwną ozdobę zwłaszcza do eleganckiej kreacji, ale nie zdejmę tego sznurka, który już sprany i szarawy przypomina mi cudowne chwile spędzone w świątyni Doi Suthep.
tekst i fotografie Danuta Baranowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Danusiu, jezdzisz skuterem? Cudne te Twoje wycieczki i pisanie, takim swobodnym jezykiem, nie trzeba sie zastanawiac i wracac do tekstu, a zdjecia doslownie fantastyczne <3
Świat jest taki piękny,niestety nie wszyscy mogą wszędzie dotrzeć.Dobrze że mamy takich ludzi jak Ty.Pozdrawi❤