
Odsłony: 1405
„Włóż plaster ananasa do buta i nie wyjmuj go przez trzy dni, nie musisz w nim w tym czasie chodzić, ale but nie może być nowy. Po trzech dniach zjedz ananasa. To wyleczy wszystkie twoje choroby”
Czytam na Facebooku i przyznaję rację nieznanemu autorowi. To z pewnością wyleczy wszystkie choroby, zaraz potem, kiedy galopująca biegunka i chlustające wymioty zagnają chorego do szpitala.
Tak Facebook to śmietnik i kopalnia złota w jednym, a jednak można tu spotkać prawie każdego.
I o to właśnie mi chodzi.
Jestem autorką kilku książek, ale wiecie jak to jest, moje książki znają nieliczni i nieliczni je czytają, więc choć chwalą to jednak wciąż w tyle głowy kotłuje mi się słowo, które spędza mi sen z powiek, powoduje pryszcze na samoocenie i nie daje spokoju nawet podczas kąpieli.
Promocja. Promocja. Promocja, słyszę we własnej głowie jedząc zupę pieczarkową, promocja, słyszę w dudnieniu autobusu na ulicy, promocja…
Tyle, że może pisać umiem, ale promować się już nie. Jestem z tych bardziej „szaromyszkowatych”, które siedzą pod miotłą, tłuką w klawiaturę i z zachwytem patrzą na promujące się pięknie koleżanki po fachu. Z zachwytem, nie z zawiścią, bo my „szare myszki” wychowane jeszcze w PRL nauczone zostałyśmy „nie chwalić się” – bo to nieładnie, nie wypada i w ogóle… Jak to by wyglądało? Samej o sobie powiedzieć coś dobrego… Nie-do-po-my-sle-nia! No i jak mówi śląskie przysłowie „nie pchaj się, a znajdą cię”. Fajnie to brzmi, ale jak?
Skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że ja istnieję?
I jak tu się promować?
To niewykonalne.
Z drugiej strony jest trochę takich ciekawych akcji internetowych, w których pisarze coś robią i w ten sposób się promują. A to są przyłapywani z książka, a to mają czaty, a to mają wywiady, a to coś komuś polecają. Fajne to, miłe ciekawe, tylko jak działa?
I czy wypada samemu napisać do blogera, w stylu, „ja bardzo przepraszam, właśnie wydałam ósmą powieść może bym wzięła udział?”
Trochę głupio? Nie?
A tu w głowie znów dudni: promocja…
I tak miotając się między „i chciałabym i boję się” zaczęłam wczoraj przeglądać blogi książkowe.
No bo blogerzy robią mnóstwo fajnych rzeczy. No dobra, nie będę się podlizywać, ale jest wielu świetnych blogerów książkowych.
Grzebię w tym Facebooku i grzebię i co widzę? Pewna blogerka prowadzi fajną akcję. Hmm, może się odważę napisać?
A może jednak nie?
W końcu jednak się odważyłam. Napisałam. I co? Miło fajnie, dogadałyśmy się, wyszło sympatycznie, w pewnym momencie w celu wysłania książki poprosiłam blogerkę o adres.
I oniemiałam. Najpierw pomyślanym, że się wygłupia, potem ze to ja coś pomyliłam, ale nie. Okazało się, że dziewczyna mieszka w tym samym mieście, na tej samej ulicy w klatce obok. Szok i to potężny.
I wiecie co pomyślałam? Ten Facebook jest naprawdę niesamowity, a ta sytuacja znamienna. Życie toczy się gdzieś obok nas, a my zamotani we własne problemy i codzienność nie mamy szans nawet rozejrzeć się dookoła siebie, nie mamy szans tego życia zauważyć. Nie chodzimy już po cukier do sąsiadek, bo sklep całodobowy tuż obok, nie pożyczamy sobie soli, bo to biała śmierć i ogólnie jak wyżej, wystarczy wyskoczyć do sklepu. Nie wołamy dzieci na obiad przez okno, mają komórki. Każdy ma swój telewizor, samochód, balkon. Domy mamy zabezpieczone domofonami, zamiast rozmów mamy SMS-y…
Nie spotykamy się już nawet na ławkach koło bloku. Coraz bardziej podobni do kur hodowanych w systemie klatkowym siedzimy w swoich czterech ścianach, oddzieleni od wszystkich i wszystkiego, więc cieszę się, że Facebook uświadomił mi, że w klatce obok mieszka ktoś, kto pasjonuje się literaturą tak jak ja.
Czyż to nie cudowne?
I wiecie co? Może po prostu warto się czasami odważyć?
![[Źródło: pixabay.com/autot: zdenet]](http://zycieipasje.net/wp-content/uploads/2017/03/hen-111208_1920-1024x685.jpg)
Tekst: Iwona Banach
materiał chroniony prawem autorskim