
Odsłony: 2642
Redakcja magazynu ma dla kochanych Czytelników nietypową walentynkę. Troszkę pomiętą, bo wyciągniętą z szuflady. Potraktujcie ją z uśmiechem i przymrużeniem oka. Nie strzelać do pianisty…
Zostały jeszcze dwie godziny do zamknięcia sklepu, ale Berenika nie łudziła się, że ktokolwiek dziś tu zajrzy. Lało jak z cebra niemal od rana, toteż trudno było spodziewać się przypadkowych przechodniów skuszonych wystawą, czy osób szukających konkretnego zakupu. „Gracja” – niewielki butik z odzieżą używaną, dobrych marek i znakomitej jakości, cieszył się sporym powodzeniem, ale w ponure, deszczowe dni świecił pustkami. Porządki, czy przygotowanie wystawy nie zajmowały Berenice dużo czasu, więc mogła spokojnie poczytać. Pod ladą miała zawsze schowaną książkę na taką okoliczność. Zazwyczaj były to powieści Nory Roberts, ale sięgała także po innych autorów. Tym razem zatopiła się w „Rudych” Ewy Gogolewskiej-Domagały, które przeniosły ją w całkiem inny świat niż jej własny, małomiasteczkowy. Ona też była ruda, co w połączeniu z piegami, zielonymi oczami i romantycznym usposobieniem czyniło ją podobną do Ani Shirley. Tyle, że miała nieco bardziej realistyczne podejście do życia i żadnego Gilberta Blythe na horyzoncie.
Nagle drzwi sklepu otworzyły się i Berenika zmuszona była oderwać się od śledzenia losów Samiry. Do środka wkroczył kurier z pokaźną paczką osłoniętą folią. Krople deszczu kapały z jego kurtki na podniszczoną podłogę, a on – jakby z wyrzutem, że musi pracować w taki dzień, kiedy nawet psa by na dwór nie wygnał – postawił pakunek na ladzie i wyciągnął formularz do podpisu.
– To dla mnie? – głupio zdziwiła się kobieta, jednocześnie rejestrując, że posłaniec był całkiem, całkiem…
– Pani Berenika Różycka, sklep „Gracja”, prawda? – głos miał aksamitny, wręcz radiowy.
– Tak, ale ja niczego nie zamawiałam…
– Skoro dane się zgadzają, to może to jakiś prezent. Nie wiem, ja tylko dostarczam – uśmiechnął się kurier. „Chętnie bym pogawędził z tym rudzielcem, a może i nie tylko…”, pomyślał.
Zaskoczona adresatka paczki wyglądała jak ciekawska kotka, trochę nieufnie, ale z zainteresowaniem zaglądająca do kartonu.
– Proszę tu podpisać – podsunął jej papier i długopis z logo firmy przewozowej. Ten przedmiot postanowił chyba pomóc rozwojowi wypadków i w momencie, gdy Nika już prawie ujmowała go długimi palcami, ozdobionymi pierścionkami – upadł na podłogę. Schylili się po niego oboje równocześnie i zderzyli głowami, aż huknęło i zobaczyli „gwiazdki”…
– Auuuuaa, uważżżaj no, moja głowa, no nie, nie chciałem, boli, sorry, to ja… – rozlegało się wśród wieszaków z sukienkami od Versace i bluzkami z Zary. Zaczęli w końcu śmiać się, rozcierając swoje guzy.
– Przepraszam, nie chciałem pani poturbować, może się o ułamek sekundy pośpieszyłem, albo spóźniłem i teraz taka piękna główka jest poszkodowana…. Na co dzień nie zachowuję się jak słoń w składzie porcelany, ale dziś to mam normalnie „sajgon”, piątek trzynastego, czy co… Rano o mało nie wpadłem pod samochód, potem spadła mi paczka na rękę, a teraz to… Najmocniej…
– Najmocniej to mnie walnąłeś, yyy, pan mnie walnął, znaczy się uderzył, zderzył… – Berenika wpadła kurierowi w słowo i sama zaczęła się motać. Nie wiedziała, czy mieni jej się w oczach, czy widzi gwiazdy w jego spojrzeniu, ale czuła, że ten przypadek taki „przypadkowy” nie był. Tu musiała zadziałać jakaś magia, bo i skąd – ulewa aż śpiewa, tajemnicza przesyłka i spotkanie bliskiego stopnia z nieznajomym, w dodatku o zniewalającym spojrzeniu, ciemnej karnacji i cudownym głosie.
– Mam na imię Wojtek, naprawdę proszę mi wybaczyć, ja może pobiegnę do apteki, po jakiś plaster, czy coś…
– Berenika, ale to już wiesz – wyciągnęła do niego dłoń i uśmiechnęła się. Nie trzeba do apteki, mam tu taki podręczny zestaw, ale chyba nasze kontuzje nie są aż tak poważne. Myślę, że dasz radę w tym stanie dostarczyć jeszcze kilka paczek.
Wojtek zebrał się i pojechał. Był przecież w pracy, a gdyby tak z każdym wdawał się w pogawędki, to zeszłoby mu z tydzień zanim wykonałby swoje zadania.
W paczce były książki wygrane w konkursie o którym Berka już zdążyła zapomnieć, a dla wygody wtedy podała adres sklepu. Największą nagrodą było jednak wspomnienie kuriera. „Ach, taki to mógłby mi przynosić przesyłki codziennie. Najlepiej – śniadanie do łóżka” – rozmarzyła się. „Takie rzeczy to tylko w bajkach”, westchnęła i zabrała się na przekładanie ciuchów na wieszakach, żeby po prostu czymś się zająć. Nie mogła jednak zapomnieć jego oczu w kolorze gorzkiej czekolady i głosu, który, brzmiał niemal tak jak głos prowadzącego jej ulubioną audycję radiową, jazową „Sjestę”.
– Tyle mojego, co sobie pomarzę – prychnęła niczym kotka.
Tymczasem nadeszła pora, by zamknąć „Grację” i iść do domu.
Kobieta nie miała daleko, jakieś 15 minut marszu, ale w taką pogodę zdecydowała się na taksówkę. W strugach deszczu zajechała przed swój blok, zapłaciła należność i kilkoma susami przedostała się do klatki schodowej. Pech chciał, że taszcząc książki, torebkę, parasol, ledwo dała radę otworzyć drzwi, wparowała jak burza i … niemal w progu zderzyła się z kimś, kto chciał wyjść równie szybko jak ona – wejść.
– No nie… To ty? – w wiatrołapie rozległ się duet głosów.
To niemożliwe. Wchodząc do własnego bloku, wpadła na tego samego kuriera, który półtorej godziny temu był u niej sklepie. Co tu się dzieje, do licha!
– Ale numer, że ciągle dziś na siebie wpadamy! – śmiał się Wojtek.
– Ja tu mieszkam – oznajmiła Berenika takim tonem, jakby to tłumaczyło wszystko.
– Akurat dostarczałem paczkę pod siódemkę. Jeśli chcesz mnie zaprosić na kawę, w ramach rekompensaty za to zderzenie, to za godzinę kończę pracę i jestem do dyspozycji.
– To takim razie, pamiętaj, żeby dostarczyć się pod trzynastkę. Tak, pod trzynastkę, może szczęśliwie nie zderzymy się w drzwiach. Mam podkowę nad nimi, na szczęście. – plotła, co jej ślina na język przyniosła.- Może być koło dziewiętnastej.
– To do zobaczenia! – Wojtek już znikał w drzwiach, a deszcz jakby trochę odpuścił.
„Co ja właściwie wyprawiam, zaprosiłam do siebie obcego faceta”- zaczęła zastanawiać się Berenika, gdy już dotarła do swojego mieszkanka, ogarnęła się i spokojnie zasiadła nad talerzem odgrzewanej pomidorówki. „To, że jest najprzystojniejszym egzemplarzem płci męskiej, jakiego widziałam od stu lat, nie usprawiedliwia takiej bezmyślności. A co, jeśli okaże się seryjnym gwałcicielem, mordercą albo, nie daj Boże, teologiem? Trudno, kości zostały rzucone. Na wszelki wypadek poproszę Justynę, żeby zadzwoniła do mnie wieczorem, a jak nie odbiorę – wezwała policję, pogotowie, straż pożarną i kogo tam jeszcze się wzywa….Zresztą, dlaczego od razu snuję czarne wizje… Po prostu wypijemy kawę, pogadamy… zaraz, która to godzina? KTÓRAAA???!!!”
W sytuacjach kryzysowych Różycka była lepsza od McGyvera. Ekspresowo umyła głowę, wymodelowała fryzurę typu „bałagan kontrolowany”, pociągnęła rzęsy tuszem, usta musnęła błyszczykiem, otuliła się mgiełką ulubionych perfum i już! Z ubraniem miała natomiast mały problem, bo nie chciała wyglądać ani zbyt elegancko, ani zbyt „domowo”. W końcu zdecydowała się na dżinsową spódnicę i szafirową bluzkę z dekoltem w łódkę. Ten kolor znakomicie podkreślał rudość jej włosów, a poza tym, tak ubrana czuła się swobodnie. Wyglądała chyba też nieźle, ale nie jej było to oceniać…
Do dziewiętnastej brakowało bodajże dwóch minut, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Bez kurierskiego uniformu z logo firmy, w niebieskiej koszuli w kratkę Wojtek wyglądał jakby szczuplej. Jego oczy wydawały się jeszcze bardziej czekoladowe niż wcześniej, a uśmiech nie miał nic wspólnego z zawodową uprzejmością.
– Wiesz, w sumie to tak trochę ci się wprosiłem, nie wiedziałem, czy mam przynieść wino, czy kwiaty, żeby się nie wygłupić, ale mam coś dla ciebie, mam nadzieję, że się nie obrazisz… – powiedział cicho i podał gospodyni małą paczuszkę przewiązaną zieloną wstążką…
– Dziękuję, nie musiałeś…Czekoladki? – Berenika zaprosiła gościa do pokoju i zaczęła otwierać upominek. Z papieru wyłoniła się… mała, turystyczna apteczka.
– To na wypadek, gdybyś się znowu z kimś zderzyła.
Ruda roześmiała się. Kurier po prostu ją rozbroił. Przestała się zastanawiać nad swoim wyglądem, smakiem ciasteczek w pudełku na stole, pochopną decyzją. Podobało jej się jego poczucie humoru, poczuła, że nadają na tych samych falach. Rozmawiali, jakby znali się od lat, a nie od dziś. Berenika dzieliła się swoją czytelniczą pasją, przy okazji dowiedziała się, że Wojtek, choć nie ma zbyt wiele czasu na lekturę, lubi kryminały i tematykę wojenną. Z kolei on opowiadał o nietypowych przesyłkach, które dostarczał, pomyłkach i przygodach z nawigacją. Gawędzili miło przy kawie i ciastkach o filmach, muzyce, promocji w markecie, kotach, samochodach i modzie w stylu vintage… Minęły trzy godziny, a oni zagadani, jak najlepsi kumple, nawet tego nie zauważyli. I tylko ich oczy świeciły coraz większym blaskiem… Magia, chemia, motylki.
Pogaduchy przerwał im donośny dźwięk komórki. Zgodnie z umową, Justyna sprawdzała, czy z koleżanką wszystko w porządku. Berenika jak oparzony kot wyskoczyła do łazienki i tam w kilku krótkich zdaniach zrelacjonowała spotkanie, wydając mężczyźnie pozytywną opinię. Zdecydowanie nie było powodu, by wzywać policję.
– To pomyłka – powiedziała do Wojtka, który w międzyczasie, zorientował się, jak bardzo zrobiło się późno.
– I tej „pomyłce” opowiadałaś, jaki jestem super?
Berenikę zamurowało.
– Słyszałeś to?! Myślałam… – wyrwało się jej. Speszona zaczęła układać książki rozsypane na biurku.
– Żartowałem.
Przez ułamek sekundy zapanowała krępująca cisza, oboje czuli się niezręcznie.
– Ale nie żartuję, jeśli teraz powiem, że to nie pomyłka, to nie przypadek, że na siebie dwa razy dziś wpadliśmy. To przeznaczenie. To cały wszechświat sprawił, że przyniosłem ci tę przesyłkę i los dosłownie „zderzył” nas ze sobą. Wiem, mówię jak z Coelho, ale co ja poradzę, że tak właśnie się dzieje… Przepraszam, zasiedziałem się, pójdę już – Wojtek zerwał się do wyjścia.
Przez rudą głowę Bereniki przetoczyła się istna burza myśli. Przypadek, przeznaczenie, do licha z tym. Nieważne jak to nazwać, ważne jest to, co czuje…
– A co masz w tej apteczce? – zapytała wychodząc za kurierem do przedpokoju.
Wojtek spojrzał na nią zaskoczony.
– Dostarczysz mnie na kanapę?
– Jesteś najpiękniejszą przesyłką, jaką kiedykolwiek transportowałem.
Mówiąc to, wziął ją na ręce.- I nawet lekką…. – dodał. -Tylko, kto mi podpisze formularz odbioru….
Lądując na kanapie, Berenika przyciągnęła go do siebie.
– Sam podpisz – szepnęła. Chciała jeszcze dodać, że „zwrotów nie przyjmujemy”, ale Wojtek zamknął jej usta pocałunkiem.
Takie rzeczy – tylko w bajkach, pomyślała…
Agnieszka Grabowska

Agnieszka Grabowska – absolwentka filologii polskiej UJ, nałogowa czytelniczka, blogerka w kratkę. Ambiwertyczka spod znaku Ryb. Po ośmiu godzinach spędzonych zawodowo w zupełnie innej dziedzinie – zabiera się za literki. Ma szczęście w konkursach. Nie wyobraża sobie życia bez książek, kawy, kotów i muzyki. Prywatnie – mama i żona. Nie unika kuchni, choć przydałaby się jej patelnia automatycznie odcinająca Internet w kulminacyjnych momentach pichcenia.