
MAROKAŃSKIE OSOBLIWOŚCI – fotoreportaż Danuty Baranowskiej
Odsłony: 1294
Na narty do Afryki? Jeśli myślisz, że chodzi o narty wodne, albo masz ochotę roześmiać się z tego – pozornie – absurdalnego pytania, przeczytaj relację Danuty Baranowskiej z pobytu w Maroku. Uśmiejesz się, ale raczej z uroczych makaków. Bo wyciągi narciarskie naprawdę tam funkcjonują! Cała redakcja jest pod wrażeniem, polecamy!
Kiedy jechałam drogą wśród szczytów i zboczy Atlasu Średniego w Maroku, napotkałam znak, który wprawił mnie w zdumienie, a nawet w osłupienie. Zresztą wszystkich chyba zadziwił znak narciarza w Afryce.
Ale oczy mnie nie myliły. Naprawdę zbliżałam się do ośrodka narciarskiego w górskim zacisznym Ifrane.
Droga biegnąca wśród lasów cedrowych i dębów korkowych do złudzenia przypominała nasze górskie drogi. Autobus zatrzymał się na maleńkim parkingu. Tutaj nawet zapach był podobny, taki rześki jak u nas w górach wczesnym rankiem, jesienią po deszczu. Zbliżał się wschód. Było chłodno, temperatura nie przekraczała 10 stopni. Ciaśniej otuliłam się ciepłym polarem. Byłam zadowolona, że w ostatniej chwili wrzuciłam go do walizki. Na horyzoncie niebo zaczynało jaśnieć i po chwili byłam świadkiem jak słońce wychyla się za szczytów, jak rozjaśnia się niebo, jak ukazuje się cudowna rozżarzona kula, ogrzewając swymi życiodajnymi promieniami zziębniętą ziemię.

Ptaki zaczynały śpiewać i wszystko wokół jakby zachłysnęło się ciepłem i radością. Z boku rozległ się dziwny odgłos, ni to jazgot, ni to krzyk. Obejrzałam się przestraszona. Pod dużymi cedrami siedziały małpy. Mnóstwo małp młodych, starych, matek z małymi małpeczkami. Kłóciły się, wrzeszczały, gadały, jedne iskały drugie, a wszystkie robiły taki rwetes jakby działo się coś złego. Najgłośniej krzyczał stary małpiszon. To makaki magoty.

Małpy te niezbyt lubią drzewa. Znacznie bardziej od nich wolą skały i góry. W nocy kryją się w jaskiniach i skalnych szczelinach, a w ciągu dnia wygrzewają się na słońcu. Jak wszystkie małpy żywią się owocami i nasionami. Wyszukują je w krzaczastych zaroślach, których tutaj wśród cedrów nie brakowało. Stada makaków liczą średnio około dwadzieścia małp, tak samców, jak i samic. Ale tutaj były chyba ze dwa stada. A może tylko mi się wydawało, że tak ich dużo, bo ruch i gwar był niesamowity. Miałam kilka bananów, ktoś tam miał jabłka, inny pomarańcze…wszystko to zniknęło w rozwrzeszczanych małpich buziach. Śmiech mnie ogarnął na widok małpy, która przyłożyła po głowie koleżance próbującej ukraść jej spod łapy banana.

Droga wspinała się coraz wyżej. W dole widniało rozlewisko rzeki Um er Rabija, coś na kształt jeziora w górach. Widok zupełnie nie marokański. Maroko przecież kojarzy się z terenami pustynnymi. A tu krajobraz był zgoła inny.

Powoli zaczęły się ukazywać pojedyncze domy. W oddali widniał różowiejący w słońcu meczet ze smukłym minaretem. To przedmieścia Ifrane.


Po wjeździe do miasteczka odczułam lekki szok. Wśród mnóstwa swojskich pelargonii i petunii wyrastały domki ze spadzistymi dachami, zupełnie nie pasującymi do Afryki a przybyszów witał ogromny kamienny lew, będący maskotką mieszkańców i turystów. Z boku napis „Marokańskie Chamonix” spowodował, że uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Zastanawiałam, się jakie czary sprawiły, że spod nieba Afryki trafiłam do alpejskiego narciarskiego kurortu.


Okazuje się jednak, że naprawdę tutaj uprawia się narciarstwo, które jest w Afryce osobliwym i egzotycznym sportem. Sezon w Maroku trwa krótko, śnieg pada w górach powyżej tysiąca metrów i utrzymuje się przez kilka tygodni, ale jest to wystarczający czas, żeby pojeździć w Afryce na nartach. W rejonie Ifrane działa kilka wyciągów narciarskich, a ze szczytu Bu Iblane jest możliwość szusowania z wysokości około trzech tysięcy metrów.
Tylko Afryka potrafi działać cuda, tylko magia Maroka pozwala w ciągu kilku godzin dostać się z gorącego Marrakeszu, gdzie teraźniejszość przeplata się z baśnią, do śniegowego raju na zboczach gór Atlasu.
Tekst i fotografie: Danuta Baranowska
materiał chroniony prawem autorskim
Danuta Baranowska – stuprocentowy zodiakalny baran, niespokojny duch, aktywnie i entuzjastycznie nastawiona do życia. Jak przystało na znak żywiołu ognia, uwielbia kolor czerwony. Kocha książki w każdej ilości, przyrodę, góry, kawę z kardamonem i koty. Jest właścicielką, a właściwie niewolnicą kota ragdolla o imieniu Misiek. Jej pasją są podróże, zwiedzanie niezwykłych miejsc, poznawanie ciekawych ludzi oraz fotografia.
Słyszałam kiedyś o tym ale dopiero po twoim opisie wierzę w to.pozdrawiam