
“CO BY BYŁO, GDYBY” KAMY WICOFF – recenzja
Odsłony: 1435
Bohaterka tej powieści marzy o tym, by móc być w dwóch miejscach jednocześnie. Niełatwo jest jej pogodzić absorbującą pracę zawodową z obowiązkami domowymi i zajmowaniem się dziećmi. W sukurs Jennifer przychodzi najnowsze odkrycie z dziedziny fizyki: dzięki zainstalowanemu w telefonie gadżetowi może korzystać z tunelu czasu i prowadzić alternatywne życie. Pod płaszczykiem “czytadełka” Kamy Wicoff porusza ważne problemy społeczne.
Ciekawa jestem, czy Wam też przydałaby się taka magiczna aplikacja do przenoszenia się w czasoprzestrzeni?
Współczesna kobieta to taki jakby robot wielofunkcyjny. Praca zawodowa, prowadzenie domu, wychowywanie i zajmowanie się dziećmi, opieka nad zwierzętami, dodatkowe zajęcia, własne pasje, na które często coraz mniej czasu, pokrywające się terminy wizyt, spotkań, wypadałoby dodać jakieś życie towarzyskie… Doba zdecydowanie powinna trwać co najmniej 48 godzin! Niby wszystko jest kwestią dobrej organizacji, ale nie da się chwycić wszystkich srok za ogon i zazwyczaj mamy coś kosztem czegoś. Do tego niestety dochodzi ogromna presja społeczna, sztucznie wykreowana konieczność bycia perfekcyjną panią domu, supermamą, ekstralaską i pracownikiem miesiąca! Choćby nie wiem jak się spinać, nie da się być idealną w każdej dziedzinie. A jeśli ktoś mówi, że można – to nie zna życia.
Bohaterka powieści Kamy Vicoff Co by było, gdyby…, Jennifer Sharpe, trzydziestodziewięcioletnia rozwódka, urzędniczka w Departamencie do spraw mieszkaniowych w Nowym Yorku, samotnie wychowuje dwóch synów. Kobieta goni w piętkę próbując pogodzić wszystkie dziedziny życia. Wierzy, że “gdzieś tam istnieje kobieta idealna”, która np. rankiem ćwiczy jogę, piecze bezglutenowe bułeczki na śniadanie, zawozi dzieci do szkoły i nie spóźnia się do pracy, a potem prowadzi liczne interesy, udziela się charytatywnie i w ogóle zawsze ma wszystko na “tip top”. Przyjaciółka wspiera ją, żartobliwie odpowiadając “pokaż mi taką, a skopię jej tyłek”. Do Jennifer to jednak nie przemawia, chciałaby się rozdwoić, a nawet “roztroić”, by móc ogarnąć wszystkie obowiązki. Przykro jej, że nie da rady pójść na występ syna – odbywa się on bowiem w godzinach jej pracy. A w pracy – nowy szef wprowadził niezły reżim… Projekt centrum społeczno -kulturalnego dla lokalnej społeczności pochłania dużo czasu i wymaga jeszcze większego zaangażowania niż dotychczas. Możliwe, że będzie premia, ale o wcześniejszym wychodzeniu z biura trzeba zapomnieć.
Codzienny kierat, w jakim tkwi Jennifer, zaczyna jej mocno doskwierać. Wszystko się zmienia, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy dziwnym zrządzeniem losu w jej telefonie zostaje zainstalowana fenomenalna aplikacja “Co by było, gdyby…”, która umożliwia przenoszenie się w czasie i przeżywanie np. tego samego popołudnia dwa razy – i z dziećmi w parki i w pracy na zebraniu.
Czary? Nie, to możliwości współczesnej fizyki. Stoi za tym ekscentryczna doktor Diane Sexton, która teorię tuneli czasoprzestrzennych zmieniła w praktykę dzięki Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów i pianie kwantowej.
Teraz Jennifer jest prawdziwą “supermanką”, w każdej dziedzinie daje z siebie wszystko, spędza mnóstwo czasu z synami, nie zawala spraw w pracy, a nawet zaczyna spotykać się z pewnym fajnym mężczyzną… Zaczyna nadużywać aplikacji, co niestety ma niemiłe konsekwencje zdrowotne. Życie w kilku wariantach odbywa się bowiem kosztem snu, nadmiernej eksploatacji organizmu, a do tego dochodzi stres, by niczego nie poplątać i utrzymać “CBBG” w sekrecie. Poczucie szczęścia ulatnia się.
Trzeba powiedzieć sobie: stop! W dodatku, że i tak znów pojawiają się problemy – wyszły na jaw finansowe przekręty związane z projektem, przy którym pracuje Jennifer. Musi oddalić od siebie podejrzenia i udowodnić, kto za tym stoi, zdobyć odpowiednie materiały. Do tego też przydaje się nowy “gadżet”.
Jak skończy się cała historia? Oczywiście – happy endem. Bohaterka jednak na to zasługuje. Wiele ją nauczyła przygoda z aplikacją. Kobieta musiała pewne sprawy przewartościować, zaakceptować, zrozumieć. Pozwoliła sobie pomóc, dzieląc opiekę nad dziećmi z byłym mężem, który przecież nie był jej wrogiem, w końcu “dojrzał” do rodzicielskich obowiązków, ustatkował się. Jennifer zdecydowanie “wyluzowała” w swoim utopijnym dążeniu do bycia ideałem.
Debiutancka powieść amerykańskiej autorki tylko pozornie wydaje się być babskim “czytadełkiem” z motywem fantastycznym, czy raczej science-fiction. Pod podszewką skrywa ważne problemy społeczne. Porusza tematykę presji wywieranej na kobiety ( także przez siebie nawzajem) bycia idealną w każdym calu, uzależnienia od telefonów i innych zdobyczy techniki, dotyka sytuacji samotnych matek i gorszego traktowania kobiet – naukowców w środowisku uniwersyteckim.
Opowiada także o sile przyjaźni.
Co by było, gdyby to całkiem niegłupia powieść, z której można wyciągnąć kilka wniosków.
Autorka opowiadając o perypetiach Jennifer portretuje wiele współczesnych matek, na pewno też sporo zaczerpnęła z własnych doświadczeń ( ma dwóch synów). Z bohaterką nietrudno się utożsamić, bo choć realia inne, to problemy – podobne. Na uwagę zasługuje też wątek naukowy i ciekawa postać doktor fizyki, Diane, nazywanej przez dzieci panią Pantofelek.
Hasło z okładki “Współczesna baśń o kobiecie, której magiczna aplikacja w telefonie odmieniła życie” tym razem nie jest na wyrost.
Książka nie aspiruje do miana arcydzieła, bezpiecznie plasuje się na średniej półce. Jest napisana lekko, zabawnie, a przy tym skłania do przemyśleń. Na końcu znajdziemy nawet listę pytań i zagadnień do dyskusji.
Kamy Wicoff ma na koncie bestseller non-fiction I Do but I Don’t: Why the Way We Marry Matters, jest założycielką SheWrites.com, platformy internetowej skupiającej piszące kobiety. Co by było, gdyby to jest powieściowy debiut, moim zdaniem całkiem udany.
Ciekawa jestem, czy Wam też przydałaby się taka magiczna aplikacja do przenoszenia się w czasoprzestrzeni?
tekst: Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
Wydawnictwo Czarno na Białym
Autor: Kamy Wicoff
Tytuł: Co by było, gdyby
Tytuł oryginału: Whishful Thinking
Tłumaczenie: Magdalena Nagórska
Data wydania : 2016 r.
ISBN 978-83-6474-24-1
Agnieszka Grabowska – absolwentka filologii polskiej UJ, nałogowa czytelniczka, blogerka w kratkę. Ambiwertyczka spod znaku Ryb. Po ośmiu godzinach spędzonych zawodowo w zupełnie innej dziedzinie – zabiera się za literki. Ma szczęście w konkursach. Nie wyobraża sobie życia bez książek, kawy, kotów i muzyki. Prywatnie – mama i żona. Nie unika kuchni, choć przydałaby się jej patelnia automatycznie odcinająca Internet w kulminacyjnych momentach pichcenia.