
Odsłony: 1889
Położona na południu Tunezji wyspa Dżerba porośnięta jest równymi rzędami oliwek i palmami daktylowymi uprawianymi tutaj od czasów rzymskich. Zresztą nazywana jest daktylową wyspą.
Wcale się nie dziwię, że według mitologii Odyseusz zawędrowawszy w czasie swojej tułaczki na wyspę, nie mógł zachęcić załogi do powrotu. Towarzysze Odysa skosztowali owocu lotosu i zapomnieli o swojej prawdziwej ojczyźnie. Dlatego Dżerba również nazywana jest wyspą zapomnienia. Mieszkańcy zaś wierzą, że jest ona mityczną Wyspą Lotofagów, i że są potomkami tych, którzy “oszołomieni słodyczą miodowego owocu lotosu żyli jak pogrążeni w letargu, spokojnie i beztrosko” (Odyseja, Homera).

Wyspa urzeka lokalnym kolorytem, wielce ciekawą architekturą i starymi tradycjami. Uroku przydają jej białe domy – otoczone murem, z narożnikami i czterokątnymi wieżyczkami, przypominające fortece. I mnie urzekła ta wyspa. Nie lubiłam zatłoczonych plaż, wolałam spacery wśród palm, odwiedziny w wioskach zapomnianych przez turystów, czy konne przejażdżki brzegiem morza z dala od hotelowego zgiełku. Któregoś dnia od starego koniuszego dowiedziałam się, że tutaj na Dżerbie istnieje cudowna laguna. Świat zaklęty w błękitnej wodzie oddzielonej od otwartego morza skałami. Taka swoista ostoja ptaków i innych zwierząt, świat kolorowych muszli i miejsce spotkań różowych flamingów.

Kiedy następnego dnia rano dotarłam do laguny, zdziwienie moje nie miało granic. Jak okiem sięgnąć nic tylko piasek i piasek, poprzecinany leniwie sączącymi się strumyczkami i niewielkie kałuże wody, w których brodziły ptaki. – To ma być ta błękitna laguna? No tak, przecież stary Ali mówił, że najlepiej przejść na drugą stronę laguny, kiedy jest odpływ. A ten piasek to dno morza – pomyślałam. Rzeczywiście, to wspaniałe móc przejść suchą nogą, no prawie suchą, po dnie morskim.

Spojrzałam na zegarek, miałam dużo czasu zanim będą tutaj znowu szumieć fale. Poszłam wolniutko, rozglądając się dookoła. Oczywiście szukałam muszli – i były! Duże, małe, białe i kolorowe, kolczaste i jakby porcelanowe. Piasek poznaczony tysiącem śladów nóżek ptaków, owadów i krabów. W opuszczonych muszlach mieszkały malutkie krabiki i niejedna muszla uciekała przede mną, kiedy schylałam się po te skarby morza. Starsze kraby mieniąc się czerwono-żółtym brzuszkiem szybko uciekały bokiem spod moich nóg w kierunku licznych kałuż.

Słońce prażyło mocno, ale wilgotny piasek nie wysychał i sprawiał ogromną przyjemność bosym nogom. Powoli zbliżałam się do skał oddzielających ten wspaniały zakątek od otwartego morza. Głazy były pumeksowe, szorstkie i porowate. Włożyłam buty i poszłam na najwyższą skałę. Przed oczami miałam wspaniały widok. W dole pieniło się i tańczyło morze. Fale z rykiem rozbijały się o przybrzeżne skały. Dziko i przepięknie. Ale tylko tutaj. Trochę bardziej na prawo, łagodny brzeg schodził w kierunku turkusowej wody. Tam musiało być płytko. Woda zachęcała. Zbiegłam szybko na dół. Kilkoro dzieci bawiło się na brzegu, a jakaś kobieta brodziła wśród kamieni wystających ponad powierzchnię wody. Ubrana była w tradycyjny strój kobiet z Dżerby. Na głowie miała wielki słomkowy kapelusz osłaniający od słońca, a w ręce płócienny woreczek. Podciągnęła wyżej spódnicę, żeby woda jej nie dosięgła. Chyba zbierała muszle, a przecież tam po drugiej stronie leżało ich pełno. Można było brać garściami. Podeszłam bliżej, na płaskim kamieniu stało wiaderko z wodą, a w środku… czarne muszle. Zrozumiałam, że ona zbierała małże, wspaniały przysmak, ugotowany z dodatkiem ziół i wina stanowił nie lada smakołyk. Ale tutaj w kraju muzułmańskim, gdzie nie spożywa się alkoholu, musiał być inny sposób gotowania.
Kobieta spojrzała na mnie ciemnymi jak węgiel oczyma, uśmiechnęła się. Zostawiłam buty na brzegu i weszłam do wody. Kamień był cały oblepiony małżami. Podniosłam dorodną czarną muszlę i wrzuciłam do woreczka. Dziewczyna podziękowała kiwnięciem głowy i po chwili zapytała nieśmiało:
– Skąd jesteś? A Bolanda, wiem, wiem, Walensa, Warsaw, Cracow… Tutaj dużo ludzi przyjeżdża. Na imię mam Amani.
– To moje dzieci – pokazała na trójkę dzieciaków pokrzykującą wesoło na brzegu. – Obiecałam im obiad z małży.
– To ty gdzieś niedaleko mieszkasz? – zapytałam.
– Tam pod drugiej stronie laguny, za drogą jest wioska i tam jest mój dom.
– Pomogę ci, bo nie zdążysz przed przypływem – zaproponowałam.
– Zbieraj tylko te duże, zamknięte. – odpowiedziała pokazując mi jak trzeba odrywać muszle od kamienia, żeby nie uszkodzić skorupki.
– Te otwarte się nie nadają, od razu je odrzucaj, a przypływ nie jest groźny, mam tutaj łódź. Dzieciaki nie dałyby rady, woda miejscami jest do ramion, a czasami jeszcze głębiej. Zresztą obiecałam im posiłek tutaj na brzegu. Zjesz z nami? Zapraszam, nie odmawiaj, będzie mi miło, potem wrócisz z nami łodzią.
– Dziękuję, bardzo lubię owoce morza, ale jeszcze nigdy nie jadłam małży przygotowanych od razu nad brzegiem – odpowiedziałam z uśmiechem.
Amani spojrzała na woreczek.
– Zbierz jeszcze kilka, a ja pójdę tam pod skałę i rozpalę ognisko.
Po chwili ognisko płonęło wesoło, a na trójnogu w dużym saganie gotowała się woda.
Byłam niezmiernie ciekawa, jak zostaną przygotowane małże bez wina.

Amani oczyściła i umyła muszle. Potem do mniejszego saganka wrzuciła kawałek tłuszczu, pokroiła cebulę i czosnek. Poddusiła to przez chwilę, wlała wodę i wsypała sporą garść pachnących ziół. Po kilku minutach wsypała małże. Na koniec wrzuciła dwie zielone pokrojone na duże kawałki limonki. Zapach, jaki rozchodził się wokół był niesamowity. Trudno było spokojnie czekać na taki obiad. Dzieciaki siedziały zapatrzone w sagan jak zahipnotyzowane. Amani w tym czasie zaparzyła miętowej herbaty i wyciągnęła z torby mój przysmak – arabski płaski chlebek. Nakryła zręcznie „do stołu” Duży kolorowy obrus rozpostarła na płaskim kamieniu, w koszyczku ułożyła chleb i postawiła kolorowe garnuszki z herbatą.
– Dziwisz się pewnie, że i dla ciebie jest garnuszek? Ale tutaj nad morzem taki zwyczaj, że wszystkiego bierze się zawsze więcej, bo byłby wstyd gdybym nie mogła poczęstować gościa z powodu braku naczyń. – Wróciła do gotowania – No! Obiad gotowy – dodała po chwili Amani i wysypała czarne, już otwarte muszle na dużą miskę.
– Ty to wszystko przyniosłaś ze wsi na plecach? – zapytałam zdziwiona.
– E, nie, na brzegu w zaroślach czeka na nas osiołek – nasz pomocnik – roześmiała się Amani.
I te małże, przyrządzone zupełnie inaczej, jedzone palcami nad brzegiem morza w towarzystwie Tunezyjki i jej dzieci smakowały mi jak nigdy w życiu. Takiego smaku się nie zapomina. Jadłam je później przygotowywane w różny sposób, w różnych miejscach, ale mule Amani z Dżerby pozostaną na zawsze w moich wspomnieniach.

Wybór dobrych książek i przewodników po Tunezji znajdziecie TUTAJ
Tekst i fotografie: Danuta Baranowska
Materiał chroniony prawem autorskim
Prawie czulam smak tych malzy!
Swietne i ciekawe