“…ŻEBY WEWNĘTRZNY NASTOLATEK BYŁ JUŻ Z NAMI ZAWSZE…” – WYWIAD Z AGNIESZKĄ TOMCZYSZYN

wywiady z pisarzami

Odsłony: 3973

fot 1Z wykształcenia jest anglistką i prawniczką, wydała trzy powieści dla młodzieży. Pisze – bo nie może się powstrzymać. Inspiruje ją wszystko, co ma dobrą, pozytywną energię – ludzie, wspomnienia, sztuka…
O młodości, ulubionych książkach,  podróżach, przełamywaniu rutyny i o Baronie z zespołu Afromental… z  Agnieszką Tomczyszyn rozmawiała nastolatka, Judyta Ciba.

Judyta Ciba: Dzień dobry. Właśnie miałam przyjemność kolejny raz spotkać się z Pani twórczością i muszę przyznać, że mnie Pani zaskoczyła. Dlaczego zdecydowała się Pani na porzucenie magii (Ezotero), na rzecz codzienności i problemów nastolatków?

Agnieszka Tomczyszyn: Wbrew pozorom Ezotero i Prawo pierwszych połączeń nie są od siebie tak odległe. To opowieści o młodych ludziach, którzy zmagają się z typowo „ziemskimi” problemami, choć w Ezotero ich historia okraszona jest szczyptą magii. W PPP też jest magia, tylko magia codziennego życia – pierwszej miłości, spełniających się marzeń i siły, którą daje rodzina. Tej magii czasami nie dostrzegamy lub nie doceniamy tak jak należy. Gdy się uważniej przyjrzymy, zrozumiemy, że jest coś niewiarygodnego w życiu: tym jak się rodzimy i przekazujemy życie dalej; tym jak poznajemy obcą nam osobę i staje się dla nas kimś, dla kogo potrafilibyśmy oddać własne życie;  tym jak decyzje przeszłych pokoleń, naszych pradziadków, dziadków, rodziców wpływają na to, jacy jesteśmy i gdzie żyjemy. W ciągłości pokoleń, sile natury, naszej sile i determinacji w dążeniu do osiągnięcia celu – magia jest na każdym kroku. Ludzie, którzy ją dostrzegają i doceniają nie potrafią nie być optymistami.

tomczyszyn okłJ.C.: Skąd zatem pomysł na napisanie Prawa pierwszych połączeń?

Agnieszka Tomczyszyn: To teoretycznie prosta historia. Bo co w tym przełomowego, że nastolatek wyjeżdża na obóz letni i się zakochuje? To jednak nie jest typowo przygodowa książka, bo poza tym, co dzieje się na zewnątrz, dowiadujemy się, co dzieje się w nim. To historia o marzeniach, poczuciu straconego czasu, chęci dokonania zmian w sobie samym. Żadne prawienie morałów nie doprowadzi nikogo do chęci zmiany. Chęć musi się zrodzić. A największą motywacją do poprawy jest spełnianie własnych marzeń. I pomysł na tę powieść zrodził się właśnie z marzeń, bo pisanie książek jest spełnieniem moich wyobrażeń o życiu, więc w pewnym sensie jestem jedną z jej bohaterów.

J.C.: Dlaczego zainteresowała się Pani  właśnie literaturą młodzieżową?

Agnieszka Tomczyszyn: Odpowiedź jest prosta. Dlatego, że uwielbiam młodzież. Uważam, że w wieku nastoletnim cały świat stoi przed nami otworem. Jesteśmy pełni wiary w to, że wszystko przed nami, że wszystko możemy, że nie ma rzeczy niemożliwych. I trzeba ten okres wykorzystać jak najlepiej, żeby przedwcześnie tej wiary nie zatracić albo najlepiej tak, żeby nie utracić jej nigdy. Trzeba pracować nad tym, żeby wewnętrzny nastolatek był z nami już zawsze i pozwalał myśleć poza schematami, w które popadają ludzie dorośli. Bo to dorośli, a nie młodzi są w błędzie. Kiedy miałam szesnaście lat zastanawiałam się, czemu życie wszystkich dorosłych osób wygląda tak samo. Czemu kończą szkołę, zaczynają pracę, mają mieszkanie i dzieci!? I zastanawiałam się, co zrobić, żeby nie popaść w rutynę, która jest jak czarna dziura wciągająca dorosłych. W mojej książce nauczyciele to para podróżników uczących angielskiego na całym świecie. Żyjących swobodnie i otwarcie. Młodzi bohaterowie są nimi zafascynowani i chcą podążać ich przykładem. Nie powielać wzorów tylko tworzyć życie zgodne z własną osobowością i pragnieniami. Nauczyciel śpiewa im piosenkę Wolnej Grupy Bukowina „chodzą ludzie miastem szarzy, pozbawieni złudzeń, marzeń (…) kryją się w swych norach krecich i śnić nawet o karecie, co lśni złotem nie potrafią już”. To stara piosenka, która aż prosi się o to, by ją przypomnieć tym, którzy o niej zapomnieli, tak jak zapomnieli o swoich marzeniach. Smutne jest to, że większość z nas nigdy swoich marzeń nie realizuje, z obawy przed porażką, a prawdziwą porażką jest niepodjęcie nawet próby.fot2

J.C.: Czy osoby bądź zdarzenia zawarte w książce były wzorowane na kimś/czymś, czy jest to wytwór Pani wyobraźni?

Agnieszka Tomczyszyn: Kiedy byłam nastolatką często jeździłam na letnie obozy za granicę. Dlatego śmieję się, że jestem Arielem – chłopakiem wysyłanym przez rodziców na cztery obozy rocznie, żeby nie przeszkadzał w domu. Oczywiście jego postać jest przerysowana, ale dzięki niemu potrafiłam pokazać też pewne absurdy tego typu wycieczek, jak na przykład obozowych malkontentów, którzy wiecznie narzekają na jedzenie i kwaterunek. To naprawdę standard, który można zauważyć na każdym tego typu wyjeździe. Z Jonaszem łączy mnie fajna, otwarta rodzina, z Bean miłość do literatury, a z Laurą dążenie do realizacji swoich celów.

J.C.: Dlaczego akurat „Prawo pierwszych połączeń”? Czy wierzy Pani w to prawo?

Agnieszka Tomczyszyn: Usłyszałam o tym prawie podczas dyskusji z pewnym bardzo wyjątkowym czytelnikiem powieści Ezotero, który dziwił się, że pierwszy intymny kontakt Latte z mężczyzną nie wyzwolił w niej magicznych mocy. Zwrócił mi uwagę, że pierwszy pocałunek występujący w wielu bajkach jako wyzwoliciel księżniczek to symbol pierwszej intymności, która ma tak wielkie znaczenie. Zaczęłam szukać informacji na temat prawa pierwszych połączeń, bo bardzo zafascynował mnie ten temat. Do tego stopnia, że powstała na ten temat powieść. Wątek delikatności pierwszych kontaktów intymnych i tego jak łatwo je zniszczyć, zbrukać i zmieszać z błotem pojawia się między innymi w opowiadaniu Marka Hłaski Pierwszy krok w chmurach. Uważam, że to lektura, którą warto poznać zanim wkroczy się do świata seksu, żeby nie potraktować go zbyt bezrefleksyjnie. To powinno być wspaniałe doświadczenie, coś wyjątkowego i pełnego emocji, miłości. Fizyczność przy pierwszym razie powinna grać rolę drugoplanową. Chyba za mało osób wie, że złe pierwsze doświadczenia – zbyt szybkie, pozbawione uczuć i byle jakie – przekładają się na dalsze życie i powielanie tego schematu w kolejnych związkach. To właśnie prawo pierwszych połączeń.

J.C.: Laura miała przy sobie listę „rzeczy do zrobienia”. Czy Pani ma może też taką listę?

Agnieszka Tomczyszyn: Mam, choć w innej formie. Mam tablicę marzeń z podziałem na strefę rodzinną, podróżniczą, materialną i emocjonalną. Zrobiłam ten kolaż kilka lat temu, żeby nie tracić z oczu tego, do czego dążę, czego tak naprawdę pragnę. Bo o dziwo w codzienności łatwo zapomnieć. Wszystko przez to, że często porzucamy to, czego chcemy najbardziej na rzecz zwykłych zachciewajek. Wiadomo, że jeśli chcemy wyjechać w daleką podróż, to nie możemy roztrwonić pieniędzy na modne buty, tablety i komórki. A jednak widzimy, że ktoś ma coś nowszego, ładniejszego i zaślepieni materialną zachcianką oddalamy prawdziwe marzenie, jakim był wyjazd do Indii czy Peru. Podobnie z dietą- jeśli chcemy być szczupli, nie możemy wciąż i wciąż kusić się na ciasteczka i chipsy, bo to nie prowadzi nas do celu tylko od niego oddala. Niby proste, a jednak trudne.

J.C.: W książce poruszony został motyw „pierwszej miłości”, jak Pani wspomina swoją?

Agnieszka Tomczyszyn: Doskonale. Zakochałam się w liceum w chłopaku młodszym o dwa lata. Wtedy to była przepaść wiekowa. Wzbudziliśmy nie lada sensację, ale jak się człowiek tak bardzo zakocha, to żadne bariery nie mają znaczenia. Cieszę się, że mogę wspominać pierwszą miłość z sentymentem.

J.C.: Co zatem przekazałaby Pani nastoletniej sobie?

Agnieszka Tomczyszyn: Żeby nie przejmowała się aż tak bardzo matematyką, bo nie będzie miała z nią w życiu nic wspólnego! A tak poważnie? To nic. Każdy musi przeżyć swoje sukcesy i swoje porażki. Tak się już układa życie – jak matematyczna „nomen omen” sinusoida. Raz mamy pod górkę, a chwilę później z górki. Nigdy nie dochodzi się do celu najprostszą ścieżką, ale to chyba dobrze, bo byłoby nudno i nie doceniałoby się sukcesów.

J.C.: Z którym ze swoich  bohaterów chciałaby Pani porozmawiać na żywo?

Agnieszka Tomczyszyn: Bardzo lubię Janka z mojej debiutanckiej powieści za jego ekscentryczny a jednocześnie swojski sposób bycia. Ale moją ulubioną bohaterką jest Laura. Tak też nazwałam moją córeczkę. Chciałabym, żeby wyrosła na odważną , niezależną dziewczynę, która dąży do spełniania swoich marzeń. Może więc Laura będzie bohaterką, z którą będę miała okazję przeprowadzić na żywo niejedną rozmowę o życiu i marzeniach.

J.C.: Akcja Prawa pierwszych połączeń rozgrywa się na Korsyce. Czy była Pani kiedyś na tej wyspie?

Agnieszka Tomczyszyn: Tak. Kiedy byłam w tym samym wieku, co moja powieściowa Laura. Zależało mi na tym, żeby akcja rozgrywała się w miejscu, które znam i lubię, żeby czytelnik nie był oszukiwany. Fragmenty powieści dotyczące Korsyki są zgodne z rzeczywistością, ale bohaterowie i ich przygody są wytworem mojej wyobraźni, choć powiem w tajemnicy, że dwa wydarzenia w tej książce pochodzą dokładnie z tamtych wakacji.

J.C.: Jakie są Pani wymarzone wakacje?

Agnieszka Tomczyszyn: Zrealizowałam już bardzo wiele moich wymarzonych wyjazdów. Jednymi z moich ulubionych były podróże autostopem po Europie. Podróżowałam głównie z moją siostrą. Brałyśmy udział w wyścigach autostopowiczów organizowanych przez Uniwersytet Wrocławski, ale też podróżowałyśmy na własną rękę. Cudownie wspominam także wyjazdy do Taizé, które bardzo wzbogaciły mnie duchowo. Jednak myślę, że przede mną jeszcze bardzo wiele podróży, bo świat ma zbyt wiele do zaoferowania i jest zbyt kuszący, żeby mu się oprzeć.fot 3

J.C.: Serce czy rozum?

Agnieszka Tomczyszyn: Jedno i drugie. Każde z nich, działając w pojedynkę, popełnia błędy. Razem są niezłomne.

J.C.: Dlaczego postanowiła Pani zostać pisarką? Co Panią inspiruje?

Agnieszka Tomczyszyn: Zawsze odpowiadam tak samo – piszę, bo nie mogę się powstrzymać! Inspirują mnie ludzie, podróże, wspomnienia, marzenia, sztuka, miejsca … Wszystko, co ma dobrą, pozytywną energię.

J.C.: Gdyby nie była Pani pisarką, kim mogłaby Pani być?

Agnieszka Tomczyszyn: Prowadzę kursy języka angielskiego i robię tłumaczenia. Angielski to moja druga miłość. Myślę, że gdybym nie znała angielskiego, nie byłabym taka otwarta na świat. Znajomość języków obcych daje swobodę i niezależność. Dzięki swobodzie komunikacji, można pracować na całym świecie, choćby na barze przy plaży, jeśli znudzi nas biurowe życie.

J.C.: Jeśli tak zdarzyłoby się, że nagle nie mogłaby Pani pisać, w jaki inny sposób wyrażałaby Pani siebie?

Agnieszka Tomczyszyn: Oczywiście przez rozmowę. Dla mnie nie ma doskonalszego instrumentu niż słowo. Jeśli nie pisałabym, to bym mówiła. Rozmawiam bardzo dużo i na przeróżne tematy. Z moimi rodzicami, siostrą, mężem i przyjaciółmi potrafię przegadać całe dnie i tematy nigdy nam się nie kończą. Nawet z moim synkiem, który ma dopiero trzy latka potrafię już poprowadzić całkiem udaną dyskusję. Już on wie, jak wielką moc ma słowo i jak dzięki odpowiedniemu ich doborowi można osiągnąć to, czego się chce, czyli w jego przypadku żelka i bajkę w telewizji.

J.C.: Patrząc na to, ile wydała już Pani książek chyba możemy być spokojni, że przeczytamy jeszcze jakieś powieści Pani autorstwa?

Agnieszka Tomczyszyn: Mam ogromną nadzieję, że tak się stanie.

J.C.: Czy uważa Pani, że już odniosła sukces?

Agnieszka Tomczyszyn: Dla każdego co innego jest miarą sukcesu. Jeśli uznamy, że sukcesem jest osiągnięcie zamierzonych celów, to tak! I bardzo się tym cieszę. Nie ukrywam tego. Cechą naszej narodowości jest ciągłe narzekanie na swój los. Myślę, że należy cieszyć się ze swoich, nawet drobnych osiągnięć. Bo jeśli nie cieszymy się z małych sukcesów, duże też nie będą nas cieszyć. Jest jednak prawda w tym, co mówi Martyna Wojciechowska. Kiedy wejdzie się na wysoką górę, z jej szczytu widzi się jeszcze wyższe szczyty i wciąż chce się więcej. To dobrze, bo to motor rozwoju.

J.C.: Czy pisanie to dla Pani bardziej zabawa czy praca?

Agnieszka Tomczyszyn: W dziewięćdziesięciu procentach zabawa. Bawię się doskonale, pisząc. I kiedy piszę pod wpływem weny, czy natchnienia spod mojego pióra wychodzą przyjemne dla czytelnika treści – historie, które dobrze i szybko się czyta. A kiedy piszę pod presją lub z poczucia obowiązku, wychodzą z tego teksty trudne do przełknięcia, nudne i bezpłciowe, dlatego z szacunku dla czytelników, nie robię nic na siłę.fot 1

J.C.: Czy teraz zmieniłaby Pani coś w „Prawie…”?

Agnieszka Tomczyszyn: Kiedy kończę książkę i wydawnictwo puści ją w świat, traktuję ją jak zamkniętą całość. Staram się już nie analizować i nie gdybać. Podobnie jak z wydarzeniami, które przytrafiają mi się w życiu. Oczywiście ważne są dla mnie reakcje czytelników. Czytam recenzje i maile, które niektórzy mi wysyłają i jest mi ogromnie miło, jeśli komuś bardzo spodobała się powieść. A jeśli ktoś wolałby, żeby bohater postąpił inaczej, czy wybrał inną ścieżkę to też fajnie. Jesteśmy różni, każdy ma inne podejście do życia, inne doświadczenia, inaczej postrzega te same historie. To fascynujące.

J.C.: Gdyby sfilmowano „Prawo…” czy zgodziłaby się Pani na napisanie scenariusza? Kto odegrałby główne role?

Agnieszka Tomczyszyn: Myślę nad tym dość intensywnie. Kto wie … może kiedyś coś z tego myślenia wyniknie. Co do ról młodych osób, fajnie byłoby dać szansę debiutantom. Doskonale wiem, że nie jest im lekko. Może byłaby to dla kogoś szansa na przebicie się? W końcu potrzebni byliby bardzo młodzi aktorzy. Mam tylko jeden typ. Na nauczyciela angielskiego, Emmę, wybrałabym Barona z Afromental. Wiem, że nie jest aktorem, ale myślę, że doskonale nadałby się do tej roli.

W trudnych sytuacjach powtarzam, że najlepsze są najprostsze rozwiązania. Często lubimy komplikować sobie życie na własne życzenie. A czasami wystarczy poprosić o pomoc, zadzwonić, przeprosić, wybaczyć. W bardziej błahych problemach, lubię bardzo górnolotnie i z odpowiednim patosem ogłosić: koń ma duży łeb, niech się martwi.

J.C.: Ulubiona powieść z lat młodości?

Agnieszka Tomczyszyn: A ja nie jestem już młoda? A kiedy to się stało?! Jak byłam mała, uwielbiałam Księgę Dżungli i Anię z Zielonego Wzgórza – te książki nauczyły mnie marzyć. W liceum, jak większość, czytałam Paulo Coelho, który nagle stał się jakimś symbolem obciachu- ale wtedy jeszcze nie było pojęcia „purple language”- czyli pięknego pisania o niczym, więc zachwycałam się ideą poszukiwania sensu życia i kto wie, może dzięki tym książkom nie przestałam go nigdy szukać. Na studiach nadrabiałam klasykę: Marqueza, Dostojewskiego, Wilda, Schmitta, ale też pokochałam książki Janusza Leona Wiśniewskiego i  francuskiej autorki Anny Gavalda za wnikliwe obserwacje relacji między kobietą a mężczyzną. Młodym czytelnikom szczególnie polecam powieść Po prostu razem właśnie Anny Gavalda. Jest fenomenalna. Ostatnio lubuje się w fabularyzowanych biografiach – czytałam historie życia m.in. van Gogha, Freuda, Julii Child, Marii Callas i Coco Chanel.

J.C.: Ulubiona postać literacka?

Agnieszka Tomczyszyn: Lubię Liz z bestsellerowej powieści Jedz, módl się, kochaj, bo bliski jest mi jej sposób   myślenia o życiu i świecie. Interesują mnie ludzie żyjący w innych kulturach i ich sposób postrzegania rzeczywistości. Podobnie jak ona wciąż pełna jestem wątpliwości, wciąż zadaje sobie pytania, szukam odpowiedzi. Choć z czasem mam w sobie coraz więcej spokoju. Kiedyś byłam bardziej impulsywna; teraz potrafię zdobyć się na większy dystans, choć do stanu „zen” wciąż mi daleko. Gdybym była w jej sytuacji, myślę, że sama wyruszyłabym w podobną podróż dookoła świata.

J.C.: W jakiej książce chciałaby się Pani znaleźć, gdyby była taka możliwość?

Agnieszka Tomczyszyn: Chętnie na krótką chwilę zakotwiczyłabym w powieści Lipstick jungle Candace Buchnell o kobietach sukcesu, które trzęsą Nowym Yorkiem i nie boją się ryzykować. A później może wpadła do na obiad i wino do Szkoły niezbędnych składników Eriki Bauermeister.

J.C.: Do jakiego żywiołu może się Pani porównać?

Agnieszka Tomczyszyn: Nie lubię tego typu porównań, a już na pewno nie jeśli dodatkowo łączy się je ze znakami zodiaku, w które nie wierzę. Mój charakter, podobnie jak każdego zmienia się w zależności od sytuacji i osób, z którymi jestem. Moje dzieci wyzwalają we mnie pokłady ciepła i cierpliwości, o których dotąd nie miałam pojęcia, dla rodziny przyjaciół staram się być otwarta i serdeczna, lubię dla nich piec, gotować i wysłuchiwać, choć czasem ujawnia się mój impulsywny charakter, a w pracy jestem dynamiczna i pełna energii.

J.C.: Jaki byłby tytuł książki, która opisywałaby Pani życie?

Agnieszka Tomczyszyn: Zdecydowanie za wcześnie na tego typu podsumowania. Po pierwsze pisanie swoich biografii za życia wydaje mi się przerostem formy nad treścią, a po drugie nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa 😉

J.C.: Życzę w takim razie, by jeszcze długo to ostatnie słowo nie padło, by spod Pani pióra wyszła jeszcze niejedna książka. Dziękuję za rozmowę.maszyna

Rozmawiała Judyta Ciba

materiał chroniony prawami autorskimi

judytaJudyta Ciba – świeżo upieczona licealistka, zakochana w książkach i sztuce. Kiedy nie ma w rękach ani książki, ani pędzla, spędza długie godziny w stadninie, gdzie pracuje jako wolontariuszka. Interesuje ją popkultura Japonii, rysunek, projektowanie tatuaży. W przyszłości chciałaby wiele podróżować i … wydać własną książkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *