
Odsłony: 2063
Między słowami kryje się to, co najważniejsze. Trzeba nie tylko patrzeć sercem, ale i uważnie słuchać. Zawsze jednak pozostają jakieś słowa niewypowiedziane…. Zapraszam na kolejne spotkanie z opowiadaniami Andrzeja Chodackiego, autora o wysokiej wrażliwości. Tym razem czeka na Was spora porcja lektury. Życzę dobrego odbioru!/AG/
Oczekiwanie
Menelska dzielnica wojewódzkiego miasta. Z początku wydawało jej się, że sąsiedztwo Cyganów przysporzy im tylko samych kłopotów. Z czasem okazało się, że zdarzają się pośród nich porządni ludzie. A ci młodzi, agresywni „swoich” nie ruszają. Ona teraz, mieszkając wśród nich, była traktowana jak „swoja”.
Helena przypomniała sobie przeprowadzkę i pierwsze dni w tym mieszkaniu. Mimo że tak niewielkie, było apartamentem w porównaniu z oprzednim lokum. No i już bez jej ślubnego, Heńka. Znajomy ksiądz doradził separację. Na rozwód nie miała sił. Ciągle gdzieś głęboko łudziła się, że może Heniek się zmieni, może zacznie się leczyć. Córki rozumiały aż nadto dobrze, co się dzieje. Musiała tak zrobić, by ratować rodzinę. Podzielić rodzinę, by ratować rodzinę. Życie potrafi pisać scenariusze jak z kiepskiego serialu.
Jurek jęknął. Nie otwiera już oczu. Zmoczyła kompres i wytarła mu czoło. Skóra była taka blada, zimna. Godzinę temu było pogotowie. Lekarz wyglądał na zmęczonego. Długo wertował papiery.
– To była ta operacja, proszę pani, czy nie było? – zapytał po zbadaniu Jurka.
– Nie było, panie doktorze – tłumaczyła kobieta. – Miała być, ale tyle dni czekaliśmy na telefon z kliniki, byliśmy tam kilka razy, ale ciągle operację przekładali…
– Trzeba było nalegać, przyspieszać – przerwał jej lekarz, a jego głos przybrał nieco oskarżycielski ton.
Poczuła narastający ucisk wokół gardła. Przecież na łapówkę poszły wszystkie pieniądze! Nie powiedziała tego jednak głośno. Może się znają z tamtymi z kliniki. Zdrowia Jurkowi to nie wróci, a żalu w sercu trzymać nie można. Ciśnienie opadało powoli, ucisk gardła zelżał.
– Proszę pani – lekarz starał się być delikatny – pani mąż umiera. Czy chciałaby pani, żeby umarł w szpitalu czy w domu? Bo jeśli pani nalega…
– Nie – Helena ucięła szybko.
Zaległa niezręczna cisza. Zmęczony lekarz nie wiedział teraz, czy kobieta nie zgadza się na śmierć, czy na przewiezienie chorego do szpitala. Sanitariusz stojący przy drzwiach spojrzał znacząco na zegarek. Zaskrzeczała krótkofalówka, którą trzymał w dłoni. Odezwał się zniekształcony głos:
– Trzydzieści osiem, wypadek na skrzyżowaniu Sienkiewicza i Świętokrzyskiej, czy możecie to wziąć?
Lekarz spojrzał pytająco na kobietę, a ta oznajmiła szybko:
– Jedźcie, bardzo dziękuję, jedźcie.
Miłość
Mąż. Pomyślała, że to by było tak pięknie. Ciągle jednak był przecież jej ślubny, Heniek. Wprawdzie w alkoholicznym amoku, ale jednak był. Gdzieś tam docierały do niej strzępy informacji o nim. Samotność to podstępny doradca. Gdy poznała Jurka, był wspaniałym, wysokim mężczyzną. Zdawał jej się na tę chwilę jak wybawienie z
życiowej gehenny, jak światło w ciemnościach. Prowadził gospodarstwo ekologiczne. Z jaką pasją zachwalał jajka ze swego kurnika.
– Jakby sam je wysiedział – żartowały czasem jej córki.
– To jajka od szczęśliwych kur – opowiadał za każdym razem, gdy przywoził jej ekologiczną żywność. Przetwory smakowały wybornie.
– Prawdziwe jedzenie – zaznaczał, gdy kosztowali w czasie wspólnych kolacji szynki lub wiejskiej kiełbasy. – Na takim jedzeniu człowiek dożyje stu lat.
Rak
Rak przyszedł tak nagle, jakby kpiąc sobie z powtarzanych wielokrotnie zapewnień. Jurek nie mówił o tym głośno, ale sikał krwią już kilka tygodni przed rozpoznaniem. USG potwierdziło guza nerki. Dostał chemię i wydawało się, że operacja może zatrzymać chorobę, a tu kolejny cios – przerzuty do płuc. Wrażenie jakby grunt zadrżał jej pod nogami.
Tak niedawno się poznali. Poczuła szczęście po raz pierwszy od wielu długich, samotnych lat. Była dla kogoś ważna, znów nabrały sensu słowa „święta” czy „urodziny”. Dzwonił. Gdy spostrzegała na ekranie telefonu imię „Jerzyk”, a znana melodia rozbrzmiewała w pokoju, wszystko robiło się jaśniejsze. Bieda nie doskwierała tak mocno, świat nabierał kolorów, a życie wydawało się wędrówką po kwietnych dywanach. Codziennie dostawała SMS-y, w których zapewniał ją o swojej pamięci. Nawet jego, trochę zabawna w tych okolicznościach, zazdrość nabrała z czasem znamion troski i wywoływała na jej twarzy uśmiech.
Teraz ten silny mężczyzna leżał półprzytomny, przygnieciony śmiertelną chorobą. Jeszcze wczoraj poprosił ją, by pomogła mu dojść do łazienki. Delikatnie zasugerowała pampersy, ale widząc jego reakcję, wycofała się szybko. Jurek wolałby na czworakach doczołgać się do sedesu, niż pozwoliłby założyć sobie pieluchę.
Córki
Kiedyś był żołnierzem, teraz walczył do końca. Odszedł z armii, bo nie mógł znieść feudalnego systemu sprowadzającego człowieka do roli bezrozumnego mięsa armatniego.
Na parapecie otwartego okna ich pokoju usiadły dwa gołębie. Gruchały i tuliły się do siebie łebkami. Samiec tańczył w sierpniowym, cudownym słońcu, a samica pozwalała na te zaloty, delikatna, subtelna, cicha.
– Może i my tak moglibyśmy kiedyś… – pomyślała Helena i poszła do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Wczoraj była młodsza córka. Płakała. Jurek akurat zasnął, więc i Helena mogła wypłakać się przed nią. Marysia i Zosia bardzo lubiły Jurka. Ciągle dzwoniły do kliniki, pytając o termin operacji. Podobnie jak Helena nie rozstawały się z telefonem: „bo może dziś zadzwonią”. To wielki dar, że po latach dziewczyny przez krótki czas mogły doznać prawdziwej ojcowskiej opieki mężczyzny, choć dla nich tak naprawdę obcego. A przecież powinno być inaczej. To Heniek powinien być obok niej, obok córek w tych najtrudniejszych chwilach.
O ojcu nie rozmawiały często. Helena wszystko wzięła na siebie. Opłaciło się. Kiedyś starsza Zosia powiedziała do niej:
– Pamiętasz, mamo, jak ojciec przyszedł w święta pijany i zarzygał nam ten nowy dywanik, co dostałaś od koleżanek w pracy?
Pamiętała dobrze ten wigilijny wieczór. Dywan śmierdział potem tak długo, że trzeba go było kilka razy prać.
– Ja wtedy powiedziałam sobie – ciągnęła dziewczyna – że mu tego nigdy nie wybaczę. Zabrałaś mnie tego dnia na spacer, bo w domu smród był nie do wytrzymania i powiedziałaś ważną rzecz: że ojciec nie jest taki zły, tylko wiele wycierpiał, że widział, jak mordują robotników na ulicach i przez to tak pije. Gdy mój Tomek się napił, wiesz, raz mu się zdarzyło, przypomniałam sobie twoje słowa i łatwiej było wybaczyć.
Jak ptak
Jakiś ruch w pokoju, Helena otrząsnęła się ze wspomnień i ruszyła do drzwi. Gdy zajrzała do środka, aż jęknęła przerażona. Jurek spadł z łóżka, leżał na podłodze i machał bezwładnie rękami. Usta miał otwarte, usilnie próbował złapać oddech. Dopadła do niego w sekundę i spięła się, by dźwignąć go z powrotem. Ta drobna, szczupła kobieta nadludzką siłą szarpnęła bezwładne ciało i ułożyła barkami na łóżku. Potem szybko, blokując bok chorego biodrem, wydźwignęła na łóżko także jego nogi. Po chwili mężczyzna leżał już bezpiecznie. Spojrzała mu w oczy. Były ogromne i czarne. Jak u ptaka. Przepastne jak ocean nocą.
– Jerzyk! – szarpała go za ramiona – Jerzyk, oddychaj!
Ale on już tylko patrzył tymi wielkimi, czarnymi oczami. Złapała jego dłoń. Jeszcze poczuła dreszcz, jakby chciał zacisnąć palce.
– To już teraz? – dotarło do niej i panika zdusiła w niej oddech. – Co robić?
Przypomniała sobie, że prosił, by ten różaniec, co go przywiózł z Lourdes, był zawsze obok łóżka. Rzuciła się w stronę nocnej szafki, strącając butelkę z syropem. Odnalazła drżącymi dłońmi modlitewny sznur i szybko zaplątała mu na dłoni. Spojrzała na krzyż zawieszony nad łóżkiem, ale rozmywał jej się przez łzy. Jurek nie oddychał. Kobieta pocałowała jego dłoń.
– Tak wiele chciałam ci powiedzieć – szlochała skulona, na klęczkach przy łóżku. – Zostań jeszcze chwilę, zostań…
Gołębie wzbiły się z furkotem i odleciały gdzieś. Zadzwonił jej telefon. Dzwonił długo, aż zamilkł.
Rozmowa
Jerzyka nie ma już od tylu godzin. Dziś rano obudziła się i spojrzała na jego łóżko. Pustka tego miejsca uderzyła w nią niepokojem, jakby coś strasznego stało się dosłownie przed chwilą. Ludzie dzwonią, chcą pocieszać. Większość połączeń pozostaje nieodebrana. Ona czeka na to jedno, najważniejsze. By na ekranie znów wyświetliło się jego imię.
Pod poduszką znalazła telefon Jurka. Drżały jej ręce, gdy podnosiła go do oczu. Poszła do kuchni, wyszukała w spisie „Helenka” ozdobione pięknym serduszkiem i nacisnęła zieloną słuchawkę. Po kilkunastu sekundach w pokoju obok zaczęła rozbrzmiewać znana jej tak dobrze melodia. Zatrzepotało serce w jej piersi. Odgarnęła pukiel rudych włosów, który przylepił jej się do policzka i ruszyła w tamtą stronę. Podniosła ostrożnie swój telefon, jakby się bała, że melodia ustanie. Teraz mu wszystko powie. To, czego nie zdążyła powiedzieć wcześniej. To, co szamocze się w jej zdrętwiałym umyśle kolorowym gwarem. Powie mu, jak bardzo była przy nim spokojna. Jak wiele dla niej znaczył, choć to wszystko przecież nie mogło się udać. Powie mu…
Autor: Andrzej Chodacki
materiał chroniony prawem autorskim

www.andrzejchodacki.com
Zapraszamy do odwiedzenia strony autorskiej: