
Odsłony: 2901
W XXI wieku czas biegnie bardzo szybko, a my razem z nim. Pracujemy na wysokich obrotach, wychowujemy małe dzieci, gonimy za awansami, ambicjami, bonusami itd… Ale kiedy stanie motor napędzający nasze życie, dzieci się usamodzielnią na tyle, że będą samowystarczalne, zrobi nam się w życiu pusto, cicho i bez sensu.
Jest jednak wiele osób, które bardzo szybko odnajdują się w nowych okolicznościach. Emerytura dla nich, to nowy etap w życiu. Nareszcie mogą spełnić swoje marzenia, czy rozwijać pasje.
Dzisiaj rozpoczynamy nowy cykl “Emerytura z pasją”. Poznacie wiele wspaniałych osób, dla których jesień życia mieni się słonecznymi barwami i są dowodem na to, że pasja w życiu człowieka czyni cuda.
Dzisiaj te cuda są dziergane nitkami. Zapraszam, redaktor naczelna – Klaudia Maksa
Marta Korycka: Dzień dobry, Pani Nitko. Czy ktoś się tak do Pani zwraca?
Marta Kwiatkowska: Nie, a szkoda. Pierwszy raz słyszę ten zwrot i bardzo mi się on podoba.
M. K. : Mała Marta dostała od swej mamy szydełko i druty do ręki i uczyła się oczek lewych i oczek prawych. Pierwsze wyroby to ubranka dla lalek. Co było ważniejsze – ubrać lalki w nowe kreacje, czy doskonalić umiejętności?
Marta Kwiatkowska: Najpierw ubrać lalkę, ale bardzo szybko znudziło mi się dziergać takie same ubranka, które różniły się tylko kolorem. Męczyłam mamę, żeby nauczyła mnie nowych ściegów, spuszczania i dodawania oczek, by tworzone przeze mnie „kreacje” nabierały takie formy, jakie sobie wymyśliłam. Byłam dosyć pojętną uczennicą i szybko umiejętnościom dorównałam mamie, więc dalej musiałam radzić sobie sama.
M.K.: Skąd pasja do machania drutami i zamieniania włóczek w miękkie, ciepłe cudowności?
Marta Kwiatkowska: Pasja zrodziła się z potrzeby. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w sklepach odzieżowych asortyment był dosyć ubogi zarówno pod względem wzornictwa, jak i kolorystyki. Trzeba było być kreatywnym, by wyróżnić się z tłumu. Moja umiejętność robótkowania sprzyjała temu, więc dziergałam namiętnie wszędzie, gdzie tylko się dało. Warto było, bo robione przeze mnie swetry, szale, czapki często wzbudzały zainteresowanie i podziw.
M.K.: To kiedy Pani połknęła tak naprawdę bakcyla? Kiedy druty przyrosły Pani do ręki?
Marta Kwiatkowska: Chyba jeszcze w końcowych klasach podstawówki. Ale tak na dobre zaprzyjaźniłam się z drutami w liceum. Takich zakręconych druciar było kilka. Przynosiłyśmy druty do szkoły i na przerwach machałyśmy nimi z ochotą. Największa intensywność i efektywność dziergania przypadła jednak na okres studiów.
M.K.: Korzysta Pani z różnych czasopism, dzierga z różnych włóczek (len, bambus)…
Marta Kwiatkowska: Pierwsze czasopisma robótkowe znajomi przywozili mi z zagranicy, głównie z Niemiec. Nie znam niemieckiego, ale jego znajomość nie była niezbędna, by zrozumieć i odtworzyć jakiś ciekawy wzór. Włóczki to szeroki temat. Dawniej dostępne w sklepach były głównie akryle, wcześniej nazywane anilaną. Oj, źle się z tego robiło! Strasznie skrzypiało przy przerabianiu i przesuwaniu oczek. Za to teraz mogę poszaleć przy wyborze. Głównie robię z włókien naturalnych: od wełen z merynosów, alpaki, kaszmiru, jedwabiu po roślinne len, bambus, bawełna.
M.K.: Co daje Pani dzierganie?
Marta Kwiatkowska: Przede wszystkim przyjemność, ale też uspokaja mnie, zajmuje czas, ręce. Nie wyobrażam sobie oglądanie telewizora bez drutów w rękach. Nuda jest mi obca.
M.K.: Nie ma Pani czasem dość? Bo bolą ręce, bo się nie chce, bo…
Marta Kwiatkowska: Nie! Ręce mnie nie bolą, czasem boli mnie inna część ciała, ta na której siedzę, ale wystarczy chwila przerwy, mały spacer i już jest dobrze. W końcu dzień bez drutów, to dzień stracony.
M.K.: Wiem, że złamała Pani rękę i na jakiś czas musiała odłożyć druty. Co wtedy Pani czuła? Jak zajmowała wolny czas?
Marta Kwiatkowska: Niestety, trudny był to okres. Na sześć tygodni musiałam odłożyć druty. Wprawdzie próbowałam robić z gipsem, ale nie sprawiało mi to przyjemności, więc po co się męczyć. Na dworze upał, gips parzył w rękę, więc by zabić czas, namiętnie czytałam. Jednak już pierwszego dnia po zdjęciu gipsu sięgnęłam po druty.
M.K.: Jak na Pani „wyroby” reagują inni? No i co sama autorka o nich sądzi? Zwykle autor po ukończeniu swego dzieła nie jest do końca z niego zadowolony…
Marta Kwiatkowska: Każdy lubi dostawać prezenty, więc wszyscy obdarowani byli zadowoleni i wyrażali uznanie dla mojej pracy. Z reguły wiem, jakie upodobania mają moi bliscy, więc z upominkami udaje mi się trafiać. Głównie obdarowuję swoimi wyrobami dzieci z bliższej lub dalszej rodziny. Synowie dopiero niedawno zapałali chęcią posiadania zrobionego przez matkę swetra. Powoli realizuję ich zamówienia, ale są bardzo wymagający i czasem trudno nam osiągnąć kompromis. Szkoda, że nie mam jeszcze córki, z nią łatwiej byłoby mi się w tej kwestii dogadać. Z tym zadowoleniem ze swojej pracy jest różnie. Przeważnie ze swoich projektów jestem zadowolona. Zdarza się czasem, że gotowy wyrób nie spełnia moich oczekiwań i inaczej go sobie wyobrażałam – wówczas bez najmniejszego żalu go pruję.
M.K.: Oprócz ubrań wyczarowuje Pani jeszcze inne cuda. Proszę o nich opowiedzieć.
Marta Kwiatkowska: Zawsze podobały mi się ręcznie robione różne rzeczy wykorzystywane do aranżacji wnętrz jako dekoracje. Dlatego spróbowałam, wyszło, więc robię pledy, narzuty, poszewki na poduszki, obrusy, serwety itp. Przy niektórych projektach zamieniam druty na szydełko, bo umiejętność operowania szydełkiem również posiadłam.
M.K.: To jak to było i jest z tym szydełkiem?
Marta Kwiatkowska: Szydełko pojawiło się dopiero w szkole, kiedy na lekcjach ZPT (zajęć praktyczno-technicznych) trzeba było opanować podstawy szydełkowania: łańcuszek, półsłupki, słupki. Wykorzystuję te umiejętności głównie do wykańczania moich projektów. Chociaż zdarza się, że szydełko gra pierwsze skrzypce. Zawsze sięgam po nie do „koronkowej roboty”, gdy chcę zrobić coś delikatnego, np.: serwetę, obrus czy letnią bluzkę bądź sukienkę.
M.K.: Pięknie to wszystko brzmi, ale dla laika spuszczanie i nabieranie oczek może być nie lada wyzwaniem. Od czego należy zacząć przygodę z dzierganiem?
Marta Kwiatkowska: Najpierw trzeba mieć ochotę na tę przygodę. Zaczynamy od kupienia drutów i włóczki. Możliwości uczenia się jest mnóstwo: tradycyjne papierowe książki poradniki, po które niechętnie się teraz sięga, no i przede wszystkim łatwo dostępny nieograniczony internet. Tu można znaleźć wszystko, co nam jest potrzebne: od podstawowych kursików nabierania i przerabiania oczek, po wiedzę i porady dla zaawansowanych.
M.K.: Pasja dziergania to jedno, ale pasja blogowania o pasji to drugie. Coraz więcej emerytów zaprzyjaźnia się z internetem, coraz więcej zakłada blogi. A jak to było z Pani blogiem?
Marta Kwiatkowska: Pomysł na założenia bloga wyszedł od synów. Inicjatywę przejął starszy syn, który jest grafikiem, zaprojektował stronę i logo oraz na początku pomagał mi zamieszczać posty.
M.K.: Przede wszystkim muszę pogratulować nazwy bloga! Krótka, treściwa, konkretna, łatwo wpadająca w ucho…
Marta Kwiatkowska: Nazwę wymyśliłam sama. Przeglądałam robótkowe blogi, analizowałam ich nazwy, nie wszystkie mi się podobały, nie wszystkie rozumiałam, nie wiedziałam, z czego te nazwy wynikają. Chciałam nazwy krótkiej, łatwej do zapamiętania i przede wszystkim określającej mnie i to co robię. Chłopcy zaakceptowali i tak zostało.
M.K.: Pierwszy wpis pojawił się 21 stycznia 2013 r. o godz. 1.32 w nocy! Ktoś tu nie mógł spać?
Marta Kwiatkowska: Post zredagowałam wcześniej, ale do sieci wrzucił go syn i prawdopodobnie zrobił to o tak późnej porze.
M.K.: A potem już poszło z górki?
Marta Kwiatkowska: Początki nie były łatwe. Wspomniałam już, że nie potrafiłam publikować postów, więc wyglądało to tak, że najpierw wysyłałam napisany tekst synowi na maila, on wklejał zdjęcia i publikował. Było to uciążliwe dla nas obojga, a że ja się szybko uczę i lubię być niezależna, więc i tę umiejętność opanowałam. Chyba od piątego czy szóstego postu wszystko, łącznie z publikacją, robiłam samodzielnie. Miałam też inny problem – adresaci mojego bloga. Nie bardzo widziałam, kim są odbiorcy.Stąd pierwsze wpisy są bardzo nieporadne, ogólne, dopiero po pierwszych komentarzach zaczęłam rozumieć, jak nawiązać kontakt z zaglądającymi na mój blog.
M.K.: Czego życzyć Nitce emerytce?
Marta Kwiatkowska: Wielu ciekawych wyzwań, powodzenia w ich realizacji, niesłabnącej sprawności manualnej, bym jeszcze długo mogła machać drutami.
M.K.: Dziękuję za wywiad i za przypomnienie mi moich dzierganych strojów dla lalek i zielonego swetra z lwem.
Marta Kwiatkowska: To ja dziękuję za rozmowę, za zainteresowanie się tak mało popularnym dzisiaj hobby. A do dziergania zawsze można wrócić, tego, podobnie jak jazdy na rowerze, się nie zapomina.

fotografie: galeria osobista Marty Kwiatkowskiej
opracowała Marta Korycka
materiał chroniony prawami autorskimi
Panią Martę mogą Państwo bliżej poznać, czytając jej blog. (klik w obrazek)