
Odsłony: 338
Nie jestem kinomaniakiem, ani tym bardziej filmoznawcą, jednak nie unikam spotkań z X Muzą. Tu gdzie mieszkam, niestety, nie ma kina, jestem skazana na seanse w domowym zaciszu. Podobna sytuacja dotyczy sporej części społeczeństwa. W związku z tym wpadł mi do głowy pewien pomysł. W cyklu „Seans na kanapie” zamierzam prezentować filmy, które nie są nowościami, można je obejrzeć na dvd, w telewizji albo legalnie w Internecie. Będą to różnorodne propozycje, w moim subiektywnym odbiorze. Przeczytacie? Obejrzycie? Zapraszam na pierwszą odsłonę .
Są filmy, które opierają się na prostych środkach wyrazu, opowiadają zwykłą historię, a wywierają niesamowite wrażenie. Takie, w których pozornie nic się nie dzieje, a jednak dzieje się bardzo dużo – w sferze psychologicznej i emocjonalnej. Są smutne i piękne. Zapadające w pamięć i w serce. Do takich właśnie dzieł należy „Koneser” w reżyserii Giuseppe Tornatore, twórcy m.in.”Cinema paradiso” i „Maleny”.
Znakomity aktor, znany np. ze słynnego „Jak zostać królem”, zdobywca Oscara, Geoffrey Rush wcielił się tym razem w rolę Wirgila Oldmana. Nie sposób nie zauważyć, że imię i nazwisko tej postaci już coś sugerują, w nich łączy się niewinność młodzieńca i doświadczenie starego człowieka.
Samotny i nieco ekscentryczny bohater miał swoje nawyki i dziwactwa. W gruncie rzeczy był z niego dobry człowiek, może tylko zbyt naiwny… Znał się na sztuce, nie znał się na życiu. Kolekcjonował dzieła malarstwa, a dokładnie portrety kobiet. Kontemplował piękno uwiecznione na płótnach, nie związał się jednak nigdy z żadną kobietą. Czyżby był mizoginem?
W swoim fachu był najlepszy, prowadził dom aukcyjny, wyceniał i poddawał pod licytację antyki, obrazy oraz inne dzieła sztuki. Perfekcyjnie odróżniał oryginał od kopii, czasem „naginał” fakty do swoich interesów. Pewnego razu zadzwoniła do niego tajemnicza kobieta i poprosiła o wycenę majątku znajdującego się w rezydencji jej zmarłych rodziców. Była to Claire Ibbetson, od lat cierpiąca na agorafobię, ukrywająca się przed światem w swoim pokoiku. Marszand początkowo odrzucał jej ofertę, ale dał się przekonać i ta decyzja, jak się okazało, znacząco odbiła się na jego życiu.
Czy mężczyźnie uda się w końcu stanąć oko w oko z klientką? Czy uda mu się pomóc chorej? Jak potoczą się ich relacje? Wszystko nie będzie wcale takie oczywiste, a widz będzie musiał poważnie przemyśleć swoją ocenę bohaterów.
Ten włoski melodramat, określany również mianem thrillera romantycznego, nie stanowi arcydzieła godnego Oscara, ale ma w sobie coś, co nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest to wzruszająca opowieść o miłości i sztuce. o fobii i obsesji. Także o samotności, pasji i o tym, że każdy z nas jest trybikiem jakiegoś mechanizmu, a w każdym fałszerstwie znajduje się ziarnko prawdy. Niezwykle klimatyczny, gęsty, pełny niedomówień film zachwyca swoją oszczędnością środków wyrazu, znakomitą grą aktorską, budowaniem napięcia. Dodatkowym walorem jest muzyka Ennio Morricone, tego twórcy nie trzeba chyba nikomu przedstawiać.
Opowieść zawarta w „Koneserze” długo dojrzewała w głowie Giuseppe Tornatore. Już w połowie lat osiemdziesiątych pojawiła się w notatkach i projektach postać dziewczyny zamkniętej w sobie, izolującej się od społeczeństwa. Potem zarysował się pomysł postaci mężczyzny z kręgów sztuki i antykwarycznych kolekcji. W końcu dwie historie połączyły się w jedną fabułę na zasadzie podwójnego kontrapunktu.
To był strzał w dziesiątkę, tak zrodziła się „Najlepsza oferta” („La Migliore offerta”) – na ekranach polskich kin miała premierę w 2013 r. pod tytułem „Koneser”.
Skąd wiem o genezie tego filmu? Otóż mam przed sobą niewielką książeczkę wydaną przez wydawnictwo Marginesy – opowieść pióra samego mistrza Tornatore, ilustrowaną zdjęciami Stefano Schirato pochodzącymi z dokumentacji planu filmowego. Jest to opatrzona autorskim wstępem „nowela”, zapis nie będący ani scenariuszem, ani powieścią na jego podstawie, tekst pełniący funkcję pomocniczą w pracy nad filmem, rodzaj streszczenia, które może zainteresować, bądź nie, potencjalnego producenta, aktora, czy sponsorów. Ten zapis powstał pod wpływem impulsu, nakazującego reżyserowi nadać formę literacką swojej opowieści. Nie był przeznaczony do celów wydawniczych. To – mówiąc słowami autora – „dowód pracy rzemieślniczej”, „świadectwo jednej z wielu strategii filmowca”.
Ten szkic dobrze byłoby przeczytać dopiero po obejrzeniu filmu, wówczas przywoła nam z pamięci dane sceny, pozwoli skonfrontować nasze myśli z zapisami autora, może przyda się, aby zrozumieć pewne niedopowiedzenia, czy połapać się w tym, co przeoczyliśmy podczas seansu. To „rarytas dla miłośników ambitnego kina” – twierdzi Janusz Majewski w posłowiu. Niezależnie jednak od tego, czy wpadnie nam w ręce wspomniana książka, warto poświęcić cenne 131 minut naszego czasu na spotkanie z „Koneserem”.
Polecam, Agnieszka Grabowska

