O tym, dlaczego Iwona Banach przegoniła wyjące wilkołaki ….

życie i pasje

Odsłony: 216

Iwona BanachNauczanie, niestety, nie jest sprawą łatwą, bo trzeba mieć do tego żelazne nerwy, żelazne zdrowie i mnóstwo samozaparcia, a nie każdy je posiada. Nauczanie języków obcych jest jeszcze trudniejsze, bo wymaga od nauczyciela cierpliwości i antydepresantów w ilościach hurtowych. Na dodatek jest wiele metod i sposobów nauczania. Jedne się lubi, a innych nie.

Ja na przykład nie lubiłam i nie lubię uczyć w szkole. Bo jeżeli ktoś tam uczy języka nie będącego angielskim, z góry jest skazany na totalną, szkolną zagładę i na to, że na trzydzieścioro uczniów,  tylko troje będzie się uczyło naprawdę, kilkoro jedynie na pokaz, kilkoro innych, żeby nie zostać na drugi rok w tej samej klasie, a dwoje czy troje, żeby przetrwać. Będą robić wszystko, żeby nauczyciel dał im święty spokój, nie zadawał zadań domowych i nie robił klasówek. Przyniosą do szkoły węża, szczury i pająka ptasznika o ile będzie to w stanie przerazić nauczyciela. Tak, tak, nie kłamię, przeżyłam to osobiście.

Będą po raz kolejny zwalniać się na pogrzeb tej samej, na dodatek zupełnie zdrowej, ukochanej babci, dostaną rozwolnienia /grypy/kokluszu/ zatwardzenia w zależności od potrzeb, zgubią tysiące zeszytów, psy pożrą im zadania domowe, jakby smarowali je smalcem z kiełbasą, spóźnią się na wszystkie istniejące autobusy…, zapodzieją okulary, aparaty słuchowe i mózgi. Wiem, sama kiedyś byłam uczennicą.

Jest jeszcze jeden szkolny koszmar. Oceny i zadania domowe. Nie lubię oceniać, a sprawdzanie naprędce przepisanych od prymuski zadań wydaje mi się stratą czasu. I tak będą mniej więcej takie same.

Dlatego nie lubię uczyć w szkole, lubię za to uczyć ludzi dorosłych. Dlaczego? Bo poza nielicznymi wyjątkami, dorośli znają wartość pieniądza, a kiedy płacą za lekcje, starają się z nich skorzystać. Nie gadają, nie wygłupiają się, szanują i swój i mój czas, choć uczenie ich też nie jest specjalnie łatwe, bo każdy jest inny.

Każdy ma inne potrzeby i odmienny sposób uczenia się. Są ludzie kochający ćwiczenia z „dziurkami”, są tacy, którzy uwielbiają tłumaczenie zdań, i tacy, którzy wyrecytują odmianę czasownika, w każdym czasie i trybie, a zdania poprawnie nie będą w stanie wyartykułować.

I o takich najbardziej mi chodzi, bo tacy uczniowie to prawdziwy wyrzut sumienia dla nauczyciela, są mądrzy, zdolni i pracowici. Uczą się, starają, wszystko wiedzą, a jednak nie osiągają tego, do czego dążą.

To horror dla nauczyciela, bo nie ma o co ich zapytać, nie ma już materiału do przerobienia, nie ma wyjścia, bo oni wszystko wiedzą, a nadal nie mówią. Jest wiele metod nauczania. Ja często stosuję naukę tekstów piosenek, ale to robi dobrze tylko na słownictwo, bo w piosenkach gramatyka bywa stosowana z dużą dowolnością.

Może więc odwołać się do książeczek? Takich dla dzieci? Tylko jakich? Bajka o czerwonym kapturku? Coś o krasnoludkach? Coś o czarownicy?

„ Przeraźliwie zakrzywiony nos wiedźmy” – czytamy w jednej z nich i od razu wiadomo, że to nie jest dobry wybór… To nie jest coś czego potrzeba współczesnemu uczniowi. Przecież tekst musi do czegoś służyć, prawda? Bo jakby on taki tekst puścił do dziewczyny, to nie byłoby dobre.

„Wilkołak zawył i pożarł księżniczkę” – czytamy w innej. Też nie. We współczesnej Europie wilkołaki spotyka się rzadko, a już z pewnością nie nawiązuje się z nimi przyjacielskich pogawędek. Więc co? Może jakaś bajka o smoku? Tylko po co komu smoki?

Słownictwo powinno być przydatne!

Niestety, musimy sobie powiedzieć prawdę. Jest okrutna, ale jednak ważna. Bajki do niczego się nie nadają. Po co uczyć pielęgniarkę o wilkołaku? Kierowcę ciężarówki o pożeraniu księżniczek? To bez sensu… Możemy oczywiście rzucić się na klasyków, ale niestety, mimo, że pomysł wart jest ze wszech miar pochwały, to książki klasyków do niczego się nie nadają, bo używany w nich język bywa tak archaiczny i gramatycznie zagmatwany, że może spowodować napady depresji i manii samobójczej u każdego ucznia w każdym wieku.

Trzeba sobie zadać bardzo trudne pytanie.

Co jest tak łatwe i proste, że po przeczytaniu trzech stron człowiek wie, jak to się skończy? Gdzie używa się ledwie kilku czasowników i może ze dwóch czasów? Co dotyczy tylko jednego tematu? Jaki tekst jest na tyle łatwy, że znając jedynie dwa słowa w zdaniu, można domyślić się wszystkiego?! Oczywiście – „Harlekin”.

Naprawdę „Harlekin”. Wypróbowałam. Poleciłam uczniowi, który gramatykę znał, a mówić nie był w stanie za skarby świata, przeczytać „Harlekina” dwa razy. Jeden raz bez słownika, bez zeszytu, bez niczego, jak leci. Drugi raz ze słownikiem, ale pozwoliłam mu sprawdzać nie więcej niż trzy cztery słowa na stronie. I co?

Stał się cud! Najprawdziwszy cud. Uczeń zaczął mówić. Pełnymi zdaniami, używając odpowiednich czasów i form. Nagle jego bierne dotąd słownictwo uaktywniło się. Przekroczył barierę językową z szybkością dźwięku! Tak. On mówił tak, że dało się go słuchać bez skrętu mózgu i łzawienia oczu – poprawnie! Całymi zdaniami! Co prawda „tokował” dużo o miłości, ale cóż, coś za coś, poza tym miłość w sumie bardziej się przydaje niż wilkołaki, prawda?

Jak widzicie, wy wszyscy, którzy uważacie, że „Harlekiny” są do niczego, że nie warto ich czytać, mylicie się! „Harlekiny” trzeba czytać! Najczęściej jak to możliwe, na każdym kroku, pod warunkiem, że są napisane w języku obcym!

Iwona B

O Autorce:

Iwona BanachIwona Banach jest tłumaczką, nauczycielką, mamą dorosłej niepełnosprawnej dziewczynki, pożeraczką książek, szydełkoholiczką i straszną bałaganiarą. Interesuje ją dosłownie wszystko (no, może poza ekonomią i motoryzacją). Szczególnie kreatywna bywa w kuchni, choć rodzina twierdzi, że do jej obiadów zamiast solniczki należałoby dołączać gaśnicę (występujący w powieści pikantny sataraż nauczył ją przyrządzać tata). Nie jest aż tak roztargniona jak Regi, jedna z bohaterek, ale potrafiłaby schować masło do piekarnika, a kota do lodówki (gdyby nie to, że koty to zwierzęta przytomne i głośno protestują).
Ta arcysympatyczna i pogodna osoba jest autorką książek: “Pokonać Strach”, “Chwast”, “Pocałunek Fauna”, “Szczęśliwy pech” oraz tłumaczką: Lilith, Zielone Piekło, Za drzwiami, Koniec jest moim początkiem, Mistycy i Magowie Tybetu, Migdał, Rzeźnik, Florencka Gra, Syn Człowieczy.

Otrzymała Wyróżnienie w konkursie Twój Styl – Dzienniki Kobiet oraz wyróżnienie w konkursie Najważniejsze jest Niewidoczne dla oczu – za powieść “Pokonać Strach”, pierwszą nagrodę w konkursie wydawnictwa Nasza Księgarnia za powieść “Szczęśliwy Pech”. 

2 thoughts on “O tym, dlaczego Iwona Banach przegoniła wyjące wilkołaki ….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *